Mentalność allegrowicza

Piotr Müldner−Nieckowski


Zawsze lubiłem bazary, na których można kupić mnóstwo rzeczy niedostępnych gdzie indziej albo kompletnie niepotrzebnych, ale miłych dla oka lub duszy, zdumiewających i bezsensownych, pięknych w swej ohydzie i cudownych w swej prostocie. Tak zwany intelektualista chętnie kryje się ze swymi ciągotkami do banału i kiczu, ale podejrzewam, że niejeden tylko udaje, że takie rzeczy nic go nie obchodzą. Kiedy jednak nadarzy się okazja i obok stoi stragan z pistoletami na kapiszony, koralikami z malowanego szkła czy celofanowymi piłkami na gumce, zatrzyma się, żeby choćby przez chwilę sycić wzrok tym, co go tak cieszyło we wczesnym dzieciństwie. Nie udawajmy, kicz i bzdura są równie potrzebne jak wzniosłe szczyty wysublimowanej teorii, są niezbędne dla oczyszczenia wzroku i wyprostowania karku wykrzywionego siedzeniem nad papierami.

Ba, wśród tych rzeczy krzątają się ludzie, częściej prości niż wykształceni, którzy są tak skomplikowani, że już samo ich obserwowanie wystarczy za satysfakcję z kupowania (jeśli ta czynność kogoś nie fascynuje). Te słynne zaśpiewy: „Tu sie sprzedaje, tu sie kupuje, odejdź szczeniaku, bo cie opluje!”. „Przy tym towarze oko ściemnieje, sąsiad sie wścieknie, żona zemdleje!”. „Puknij pan kogutka w ogonek, a wygrasz złoty pierścionek! Stuknij pan perliczke w piczke, a wygrasz złotom popielniczke!”

Łza się w oku kręci, bo takich bazarów już prawie nie ma. Zastąpiły je – na prowincji – sklepy ze starociami, a w Internecie sklepy totalne, których głównym u nas przedstawicielem jest Allegro. Wybaczy Redaktor Naczelny, że wymieniam tę nazwę, ale bynajmniej nie czynię tego dla reklamy, lecz ze względów językowych. Nazwa ta niesłusznie niektórym kojarzy się z alergią. Dla mnie jest to raczej źródło nowych słów, takich jak allegrowanie (sprzedawanie lub kupowanie), allegrowicz (sprzedający lub kupujący, często pisany wielką literą), a także związek z muzycznym allegro, które znaczy szybko, żywo i przyjaźnie. Pyta znajomy znajomego: „Jesteś allegrowiczem? Allegrujesz?”

Zmyślny twórca bazarów internetowych, do których nie trzeba się ruszać zza biurka, przewidział i zastosował wszystko, co zastępuje targowisko, a nawet wprowadził ochronę sprzedających i klientów. Wydawałoby się, że przez wprowadzenie licznych rygorów utemperował temperamenty, także złodziejskie, ale to nieprawda. Przede wszystkim wprowadził ciekawy system konwersacji, który polega na wystawianiu opinii. Wszyscy trzymają się zasady, że po każdej udanej transakcji należy dla partnera handlowego ustanowić komentarz, który potem będzie jego wizytówką.

W komentarzach pojawiają się typowe allegrowiczowskie sformułowania, których nie spotkamy gdzie indziej: „Wszystko OK. Polecam tego Allegrowicza, szybka wpłata, doskonały kontakt, Wielki Pozytyw (i tu osiem wykrzykników)”. „Nie daję temu człowiekowi pozytywa, gdyż czekałem dwa tygodnie i towar (słuchawki stereo) przyszedł w podartym papierze, dlatego daję negatywa z pięcioma minusami (i tu dziesięć wykrzykników)”. Na „negatywy” zwykle są odpowiedzi w stylu: „Dał mi negatywa, bo jako klient niepojęty nie rozumie, że poczta tak działa, a jak do człowieka mejlowałem, to się nie odzywał i teraz żądania ma z choinki albo jeszcze gorzej”. Niektórzy otaczają opinie swoistym ornamentem ze znaków nieliterowych i takim śmietnikiem wyróżniają je wśród innych komentarzy.

Ciekawy jest też sposób zachwalania sprzedawanych przedmiotów. Tylko wyjątkowo można spotkać poprawną polszczyznę, interpunkcja nie istnieje, a strony z towarami są przygotowywane gorzej niż po amatorsku. To takie stragany właśnie, na których panuje bałagan estetyczny i – pozornie – myślowy. Zdawałoby się, że ludzie ci przygotowują swoje witryny lewą nogą, że są prymitywni i głupi. Ale to znowu nieprawda. Jeśli się do takiej osoby napisze e−mail albo zatelefonuje, okazuje się, że jest to osoba całkiem rozgarnięta i nieraz wykształcona, która traktuje kontrahenta poważnie, z szacunkiem, a nawet mówi składnie i ładnie. Zastanowiła mnie ta rozbieżność między „stroną zewnętrzną” tych ludzi, ujawnianą w postaci owych paskudnych witryn, a ich całkiem przyzwoitą „stroną wewnętrzną”, którą można poznać w kontaktach osobistych.

Z pewnością wielu rzeczywiście nie umie pisać i nie ma pojęcia o reklamie, ale chyba przeważają tacy, którzy celowo dostosowują się do stylu internetowego bazaru. Tu nie wypada szafować elegancją, interpunkcją, bo to może razić. Tak jak w internetowych forach dyskusyjnych poprawna ortografia jest uważana za przejaw złego smaku i sygnał nieszczerości, tak tu artystyczny wystrój opisu sprzedawanego obiektu może być odczytany jako podejrzany manewr, który ma za zadanie wyprowadzić klienta w pole. Przejmowanie wzorów usytuowanych w kulturze najniższej jest rodzajem gry, mającej na celu zwiększenie zaufania, przyciągnięcia uwagi. Potencjalny klient ze sfer intelektualnych dość szybko się do tego przyzwyczaja, bo to działa jak ów śpiewny, poetycki gwar na placu ze straganami. A nawet zaczyna mu się to podobać i wraca na strony tego bazaru, żeby się przyjrzeć rzeczom dziwacznym, których tu nie brak, i obyczajom, które tak szybko okrzepły, stały się nowym standardem.

e−mail: pmuldner@mp.pl