Jedno niefortunne kliknięcie

Henryk Hollender


Naobiecywał blog bibliotekarza ostatnio (sobie i Publiczności) jak jaka partia polityczna. Miało zwłaszcza być o tym, dlaczego w katalogu Biblioteki Narodowej nie ma starych druków (i nie można opisów linkować do CBN „Polona”, gdzie facsimile tych druków mają właściwy bibliotekom cyfrowym zwyczaj wyświetlać się w całości). Ale co tu pisać? Bibliotekarze nie tylko wychwalają stare druki pod niebiosa, jako dobra kultury, ale także wiedzą już, jak się je na świecie kataloguje. Nie jest to jednak u nas niemal praktykowane, ponieważ nie można tego robić bez tzw. formatu, ściślej – instrukcji do formatu, czyli takiej struktury danych, żeby maszyna wczytywała opis do katalogu komputerowego. Instrukcja co prawda powstała, ale dojrzewa u recenzentów. A socjologia nauki w Polsce jest taka, że starymi drukami zajmują się albo uczeni uznani, albo początkujący. Uznani idą do kierownictwa najrozmaitszych oddziałów zbiorów specjalnych i proszą o wyszukanie. Początkujący idą do młodzieży zatrudnionej tamże i proszą o to samo. Nie ma w katalogu komputerowym? No to trudno. Nikt się nie upomni. Internet ma wszak w Polsce wymiar komercyjny albo ciekawostkowy, a użytkowego nie ma zgoła wcale, nie licząc giełd, rozkładów jazdy i czasopism elektronicznych dla tysiąca odbiorców.

No i właśnie przypadkowe kliknięcie nie dość wprawnego internauty odsłoniło przed blogiem (na witrynie MNiSW) zasady zostawania bibliotekarzem dyplomowanym, a skoro mamy nowelizować „Prawo o szkolnictwie wyższym”, to temat wydaje się ważniejszy od starych druków. W każdym niemal kraju istnieje jakaś postać certyfikowania wyższych kwalifikacji bibliotekarskich, nawet tam, gdzie akademickie szkolnictwo informacyjne jest na wysokim poziomie i odnosi się do rzeczywistości empirycznej. U nas na przykład bibliotekarze dyplomowani są nauczycielami akademickimi i tylko bibliotekarz dyplomowany może zostać dyrektorem biblioteki uczelnianej. No, tak naprawdę może nim jeszcze zostać każdy doktor, ale ten przepis, wprowadzony do ustawy na niczyją publicznie wyrażoną prośbę, bez żadnej otwartej dyskusji, przez jakieś zdumiewająco nieodpowiedzialne i najwyraźniej wielce skuteczne lobby („lub stopień naukowy”), rzadko, na szczęście, jest konsumowany. Bibliotekarz dyplomowany musi sporo wiedzieć i mieć doświadczenie zawodowe, a sprawdza to od dziesięcioleci komisja ministerialna, która tradycyjnie ma tę zaletę, że potrafi oblewać.

Piszemy o tym z pewnym zakłopotaniem, ponieważ komisja nie skorzystała ongiś z możliwości oblania wyżej podpisanego. Nie powinno się teraz grymasić na przepisy. Było to jednak wiele lat temu, czterdzieści czy sześćdziesiąt, więc uznajmy, że przepisy się zmieniły i że wolno nam przyglądać się im bez wdzięczności. I tylko w komisji jakby te same osoby, znakomite, zasłużone, w kilku przypadkach zakolegowane, ale co z tego, jeśli nadal to nie większość jej członków legitymuje się poważniejszym doświadczeniem komputeryzacyjnym? Komisja opublikowała „Orientacyjne zagadnienia do części ogólnozawodowej egzaminu” i tam też nie ma dużej części tego, czym faktycznie żyją biblioteki, choć w obrębie tej samej strony pojawia się druga lista, podobna, z dopiskiem „obowiązuje od 2006 r.”. No, jeśli zatem pierwsza nie obowiązuje, to czy nie można jej zdjąć? Chyba warto, skoro są na niej tematy, takie jak „Elementy systemu kształcenia bibliotekarzy w Polsce”, skomponowane zgodnie z trapiącą niekiedy nas bibliotekoznawców manierą – nazwijmy ją permutacyjną – polegającą na tym, że jeżeli w równoważniku zdania poprzestawiamy losowo poszczególne słowa, to będzie on znaczył dokładnie to samo, co poprzednio, czyli nic.

Na miejsce wykreślonych (?) wchodzą „od 2006 r.” nowe tematy, wśród nich wielce pożądane katalogi centralne, biblioteki wirtualne, konsorcja, standardy, digitalizacja. Nadal jednak lista jest nasycona problematyką historyczną, którą można uznać za niezbędny element świadomości bibliotekarza, ale której nie wykorzystuje on na ogół w swojej działalności (gdyby wykorzystywał, to by katalogował on−line stare druki). Nadal sprawności ewaluacyjne i projektowe pracownika informacji ukrywają się w formułach ogólnych i gładkich, wśród których nie widać problemów zasadniczych: jak planowo budować zasoby biblioteczne bez względu na nośnik, jak udostępniać zasoby cyfrowe, jak udostępniać zasoby „fizyczne”, by korzystanie z nich było równie łatwe, jak wywoływanie dokumentów elektronicznych, jak uruchamiać nowe usługi i budynki, jak zarządzać przedsięwzięciami rozległymi, które uniezależniają użytkownika od jednej instytucjonalnej bibliotekokracji. To są wdzięczne zagadnienia, które mają swoje piętro praktyczne, realizacyjne, ale też nadają się doskonale do refleksji teoretycznej.

Jedyna nadzieja w liście lektur. Rozumiemy, że komisja zapyta o faktyczne lektury kandydata, a także o jego własną twórczość, i że postulat znajomości „jednego czasopisma obcego” jest nie na miarę wymogu, aby kandydat zdał jeden obcy język. Opublikowana lista lektur (ta z adnotacją „obowiązuje od 2006 roku”), z medianą na roku 2001, może służyć tylko jako pewnego rodzaju minimum programowe. No i pewnie służy.