W sprawie elit

Leszek Szaruga


Piotrkowi Müldnerowi−Nieckowskiemu

Coraz częściej określenia „elita”, „elitarny” pojawiają się w charakterze negatywnego epitetu. Słyszymy ostatnio w wypowiedziach polityków postulaty „wymiany elit”. Poprzednie „elity” okazują się bowiem „łże−elitami”. „Nasze” elity będą zaś elitami prawdziwymi.

Jakkolwiek patrzeć, elity wydają się być zjawiskiem w pełni niedemokratycznym. Ich istnienie zaprzecza przecież zakładanej w demokracji równości, owemu wprowadzonemu w okresie Rewolucji Francuskiej egalitaryzmowi. „Égalité” to zresztą przydomek księcia Orleanu – Ludwika Filipa Józefa, ojca króla Ludwika Filipa I – który, jako zwolennik rewolucji i członek Konwentu, opowiadał się za straceniem Ludwika XVI i sam w 1793 skończył na gilotynie. Zresztą warto pamiętać o tym, że Rewolucja Francuska była też swego rodzaju „rewolucją moralną”, a jej hasła – Wolność, Równość, Braterstwo – zapisane zostały krwawymi literami, co oczywiście nie przekreśla ich sensu.

Mam z tym wszystkim pewien kłopot, zwłaszcza obecnie, gdy o elitach mówi się niezbyt przychylnie. Kłopot polega na tym, że dość często staram się przekonać moich studentów (studentki też!), że należą do elity właśnie. Staram się im uzmysłowić, że znajdują się w stosunkowo nielicznej grupie ludzi, którzy dzięki własnemu wysiłkowi tworzą warstwę osób wykształconych. Podkreślam przy tym, że sam ów „przywilej”, jaki sobie wywalczyli, nakłada na nich również pewne obowiązki. Szlachectwo zobowiązuje – i to nie „szlachectwo z urodzenia”, gdyż takiego cenić nie ma powodu, lecz będące wynikiem własnej cnoty.

Nie ulega dla mnie wątpliwości, że ludzie nauki to elita. Przy czym jest rzeczą istotną, że i tu da się przeprowadzić istotne hierarchie i uznać za socjologami, że tak naprawdę elity tworzą ci tylko, którzy w sposób istotny wpływają na kształtowanie postaw i poglądów, dawniej obdarzani mianem mistrzów lub autorytetów. Wszystko to pokręcone, bo przecież zawsze można odnaleźć elity fałszywe i mistrzów−szarlatanów. Jedno zdaje się nie podlegać wątpliwości – tak czy owak wykształcenie, a tym bardziej uczestnictwo w życiu naukowym, sprawia, że się do elity należy.

To samo zresztą dotyczy polityki. Mówienie o elitach politycznych jest oczywistością – to ci działacze, którzy najwyżej zaszli w hierarchii całej klasy politycznej. Tu także znajdujemy Mistrzów, ale oczywiste wydają się wątpliwości dotyczące ich rangi i „prawdziwości”. Czy Hitler, Stalin, Mao, Pol Pot, a wreszcie i Łukaszenka to prawdziwi wielcy mistrzowie politycznej elity? Gdyby można było uznać skuteczność za podstawowy wyznacznik mistrzostwa, bez wątpienia należałoby ich mistrzami obwołać. I pewnie jest to uzasadnione. Rzecz jednak chyba i w tym, że rangi polityka w społecznej hierarchii nie wyznacza przede wszystkim skuteczność, lecz coś więcej. Co?

Pisał Karl Jaspers: „Mężowie stanu są poważani z powodu swej faktycznej władzy i z racji tego, że wpływają na los wspólnotowego istnienia. Ludzie i narody są im wdzięczni lub ich przeklinają. Ich znaczenie rośnie niesamowicie. Także tam, gdzie powodują nieszczęście i zniszczenie, nie zapomina się o nich. O ludziach i ich politycznym myśleniu świadczy to, ku jakim mężom stanu w historii zwraca się ich serce, których uznają za wielkich”. Ale dodaje zaraz: „Naszym zdaniem wielkość męża stanu polega na tym, że jest on świadom swej odpowiedzialności za wolność”. I niby wszystko proste, jasne oraz niewymagające komentarza. Lecz oto w tym samym eseju pojawia się zdanie zastanawiające: „Niesamowite jest to, że w samej wolności tkwi podstawa jej rozkładu”. Oto prawdziwa kwadratura koła!

Wolność oznacza nieustanne ryzyko, a tego ani nauka, ani polityka, ani zwykłe ludzkie życie znieść nie potrafią lub czynią to z trudem. Jednym ze źródeł nostalgii za minionym systemem jest tęsknota za poczuciem bezpieczeństwa, jakie dawał. Ludzie przekonali się, że im więcej wolności, tym większe muszą ponosić ryzyko związane z podejmowaniem decyzji o swym życiu. Ale z tego samego źródła wynika też tęsknota za „nowym” systemem, który ryzyko zmniejszy. Tyle że ci, którzy do tego tęsknią, na ogół nie zdają sobie sprawy z faktu, że oznacza to zarazem ograniczenie wolności. Świadomość tego stanu rzeczy winna być jednym z podstawowych wyróżników elit. Warunkiem ich rozwoju – a tym samym rozwoju cywilizacji – jest zwiększanie obszaru wolności i zdolność podejmowania ryzyka.

Tych uwarunkowań nie znają na ogół ludzie niewykształceni, określani często przez polityków jako „zwykli”. W ich też imieniu często występują politycy zapowiadający zaprowadzenie ładu i porządku, na nich się powołują, twierdząc, że jako demokraci wypełniają wolę większości. Wiedzą jedno – zdobywając ich poparcie, wygrywając wybory, umacniają swą władzę i zwiększają obszary własnej wolności. Niektórzy z nich wykorzystują to do ograniczania wolności konkurentów. Dotyczy to zresztą nie tylko polityki – ten mechanizm zdaje się mieć charakter uniwersalny, często towarzyszy także życiu naukowemu. Mało kto bezwarunkowo godzi się na stosowanie tu prostego mechanizmu zabezpieczającego przed dewiacjami: stworzenia warunków jednoczesnego funkcjonowania wielu elit politycznych, wielu szkół badawczych i wielu salonów artystycznych.