Na rzecz nauki

Henryk Hollender


Nim tekst niniejszy ujrzy światło dzienne, Fundacja na rzecz Nauki Polskiej ogłosi zapewne nowy program wspomagania bibliotek. Ze względu na wielkie dotychczasowe zasługi fundacji dla nauki i bibliotek naukowych (by przypomnieć programy Librarius i Cerberus) możemy oczekiwać, że będzie to program dobry. Gdyby jednak jakimś cudem−antycudem dobry się nie okazał, to być może z takich powodów, jak poniżej.

Konferencja Dyrektorów Bibliotek Szkół Wyższych od dawna kierowała ku fundacji wyrazy nadziei na uruchomienie nowego mechanizmu wpierania bibliotek. I oto na spotkaniu 27 marca br. członkowie zarządu fundacji poinformowali przedstawicieli Rady Wykonawczej Konferencji Dyrektorów Bibliotek Szkół Wyższych, iż FNP planuje ogłosić konkurs na dofinansowanie projektów bibliotecznych. Fundacja powstrzymała się od definiowania obszaru, którego wnioski miałyby dotyczyć. Istotą pomysłu był plan wybierania najwartościowszych wniosków i kierowanie ich do firmy konsultingowej, która przerabiałaby je na wartościowe wystąpienia europejskie. Firmę także wyłoniono by w konkursie, a jej koszty pokrywałaby fundacja. Być może partycypowałaby także w dofinansowaniu wymaganego w konkursie europejskim wkładu własnego.

Mamy tu najwyraźniej do czynienia z wielką wiarą w europejskie projekty biblioteczne i ich autentyczną służebność wobec badań naukowych. Widać też, że kierunek rozwoju bibliotek naukowych w Polsce pozostanie wypadkową pewnej liczby inicjatyw. Nie widać natomiast polityki ani strategii, ani sposobu na to, by najlepsze choćby, ale rozproszone projekty zbiegły się w coś prawdziwie znaczącego. Powie ktoś, że od prowadzenia w Polsce polityki bibliotecznej jest kto inny. Zgoda, ale – jak widać w praktyce – nie jest. Fundacja miała szansę wypełnić bardzo dotkliwą lukę, ale nie skorzystała z niej, wyobrażając sobie zapewne, że ład informacyjny tworzy się tak, jak dzieła architektury – poprzez rozpisanie konkursu do wygrania przez najlepszych. Zwłaszcza zaś mniemając, że naukę popiera się w ten sposób, iż wspomaga się naukowe biblioteki i idzie za tym, co one zaproponują.

Ile pieniędzy fundacja ma do wydania? Librarius kosztował 22 miliony złotych, prawda? Z takim kapitałem można spróbować zupełnie innej drogi, mianowicie wydać z milion na określenie, co mianowicie jest potrzebne. Niechby tutaj zadziałali eksperci, niechby wyszli poza perspektywę pojedynczych książnic. Czy może mamy dokończonego Estreichera i to w cywilizowanej formie katalogu elektronicznego? No to już, tu jest wszak najwartościowszy materiał dla badaczy, a biblioteki niech się ubiegają o kontrakt. Można to połączyć z ideą komputeryzacji Centralnego Katalogu Starych Druków (ale do 1850, nie do 1800 roku!), dać światu „short title catalogue”, jaki mają Brytyjczycy czy Holendrzy, i zrobić to relatywnie szybko ze względu na szczupły na tle europejskim, ale dobrze już przygotowany, zasób bibliograficzny i niewykorzystaną od lat wiedzę bibliotekarzy, jak robi się takie rzeczy.

A może mamy krajowe repozytorium cyfrowe prac naukowych, zwłaszcza doktorskich? Trudno sobie wyobrazić wdzięczniejsze zadanie dla instytucji, która chce popierać naukę. Trudno też zaakceptować alternatywne rozwiązanie problemu za pomocą repozytoriów lokalnych, bo mimo że wciąż powstają coraz doskonalsze spisy repozytoriów, nieprędko w naszych rękach znajdzie się technika dogodnego przeszukiwania ich wszystkich „za jednym zamachem”. Ile zaś jest tych prac w Polsce w ciągu roku, to podpowie fundacji specjalnie powołany doradca, który jako pierwszy uszczknie coś z całego funduszu i pomoże określić priorytety. Ogół prac obronionych w Polsce w jednej pełnotekstowej bazie to naprawdę będzie liczba do ogarnięcia, a zarazem przedsięwzięcie, które zmieni coś w sposób znaczący. Uczelnie nie chcą wprawdzie takich repozytoriów, bo najzwyczajniej nie wiedzą, że świat poszedł w tym kierunku; upierają się, by koniecznie zrobić jutro, co można zrobić dziś. Ale przyłączą się, przyłączą, jeśli repozytorium pojawi się nie jako objaw namolności dyrektora tej czy tamtej biblioteki, lecz jako inicjatywa ogólnokrajowa, wsparta przez autorytety. Następnie zaś zaczną silniej rywalizować o liczbę i jakość doktoratów, ufnie pokazanych światu.

Można też wesprzeć którąś z istniejących bibliotek cyfrowych, ogłaszając konkurs na publikowanie z aparatem krytycznym i funkcją pełnotekstowego przeszukiwania. Można ogłosić listę tytułów godnych publikacji w Internecie, wybierając np. czasopisma o nieprzemijającej, nie wyeksploatowanej jeszcze wartości źródłowej – np. polskie dziewiętnastowieczne żurnały etnograficzne i geograficzne. Albo rosyjskie, przed Rosjanami. Można opłacić 3−4 bibliotekom prawdziwą składkę członkowską w Konsorcjum Europejskich Bibliotek Naukowych, żeby nie sięgać do rozwiązania dla ubogich, jakim jest członkostwo grupowe – za te pieniądze będzie wykonana w Europie praca, która ma jednoznaczny wymiar naukowy, i którą finansują już za nas kraje tak zamożne jak Litwa i Chorwacja. Fundacje stawiają cele. Jestem pewien, że Fundacja na rzecz Nauki Polskiej to potrafi.