Jak wydawałem skrypt

Zygmunt Saloni Markowi – w ćwierćwiecze stanu wojennego


Kiedy przed czterema prawie laty składałem w wydawnictwie napisany wraz z moim kolegą Markiem Świdzińskim skrypt Składnia współczesnego języka polskiego, a także w późniejszych fazach pracy nad nim, nie przypuszczałem, że przyjdzie mi wracać do tamtych chwil. Fakty wyraziste pozostały jednak w mej pamięci, którą czasem mogę też podeprzeć dokumentami.

Jak w sklepie mięsnym

Rok 1976 Moją specjalnością zawodową jest gramatyka języka polskiego. Prowadzę z niej wykłady na Uniwersytecie Warszawskim. Wydaje mi się, że w zakresie tej dyscypliny, mającej bardzo długą tradycję, potrafię powiedzieć coś nowego. Moje przemyślenia idą najdalej w dziedzinie składni. Konspekt wykładu ze składni przedstawiam jako referat i publikuję.

Pewnego dnia Marek wysuwa propozycję, abyśmy opracowali wspólnie skrypt składni dla studentów polonistyki UW. Jest to dla mnie interesujące. Mam bliżej niesprecyzowany plan napisania podręcznika tej dziedziny, który może w przyszłości rozrośnie się i na inne działy gramatyki. Przystępujemy do pracy i równocześnie składamy drogą służbową propozycję wydawniczą.

21 XI 1977 Zostajemy przez dziekana zawiadomieni, że nasza praca znalazła się w planie Wydawnictw UW na rok 1978.

13 IV 1978 Składamy w Wydawnictwach UW maszynopis. Odbywamy przy tej okazji rozmowę z ich redaktorem naczelnym – panią N. Prezentuje nam ona ogólnie działalność wydawnictwa, które pracując w bardzo trudnych warunkach, stara się wydawać książki na jak najwyższym poziomie.

My mamy wątpliwość formalną. Nie została mianowicie zawarta umowa wydawnicza. Odpowiedź red. N. jest prosta: Wydawnictwa UW – wobec nawału prac zgłaszanych – nie mają zwyczaju zawierania umowy przed dostarczeniem przez autora maszynopisu.

Najbliższa faza pracy nad skryptem to jego zrecenzowanie przez dwie kompetentne osoby. Można mieć wprawdzie wątpliwości, czy skrypt, a więc książka prowizoryczna, powinien przechodzić skomplikowaną procedurę recenzji, ponieważ jednak zalew publikacji naukowych i dydaktycznych jest rzeczywiście ogromny, dbałość wydawnictwa o ich poziom staje się w jakimś stopniu zrozumiała. Jeżeli więc za krytyczną lekturę naszego tekstu zapłaci ono dwu osobom, które mogą nam rzeczywiście pomóc, to tym lepiej. Proponujemy więc recenzentów: doc. W. i dr. K. Czekamy, aż tekst skryptu zostanie im przekazany, a z nami zawarta umowa. Czekamy około dwóch miesięcy.

Jak później stwierdzi red. N., te dwa miesiące były potrzebne na to, aby tekst przeczytał kierownik redakcji. Po pierwsze jednak, dobry kierownik redakcji (nosi ona nazwę Redakcji Filologii i Historii) powinien być świadomy tego, że do merytorycznej oceny naszej pracy jest po prostu niekompetentny, na ocenę zaś formy i porządku maszynopisu wystarczyłaby mu godzina. Po drugie, fakt przeczytania tekstu na tym etapie przez kogokolwiek jest dość wątpliwy.

W drugiej połowie czerwca tekst trafia do recenzentów. Równocześnie 29 VI 1978 zostaje sporządzona „umowa wydawnicza z autorem dzieła oryginalnego”. Jeden jej punkt budzi naszą istotną wątpliwość. Mianowicie wynagrodzenie autora za nakład jednorazowy „strony ustalają w wysokości 1500 zł za jeden arkusz autorski, zgodnie z poz. 35b tabeli wynagrodzeń autorskich”. Według mojej orientacji, nie ma w Polsce w r. 1978 takiej stawki za dzieło oryginalne. Idziemy więc na rozmowę do redaktor N. Ta stawia sprawę szczerze: uniwersytet jest ubogi. Zgadza się ze mną, że tłumaczowi musiano by zapłacić więcej. Wykonywałby on jednak pracę wyłącznie dla pieniędzy, autorowi zaś z reguły przyświecają również inne cele. Brutalna prawda, która gdyby nie była podana w kurtuazyjnej formie, brzmiałaby: „Nie podoba się? – Spływajcie!”, dociera do nas w pełni. Umowę podpisujemy.

Nie poruszam drobnej sprawy prestiżowej. Umowa jest mianowicie zawarta „pomiędzy Uniwersytetem Warszawskim, w którego imieniu działają: 1) Prorektor UW doc. dr hab. M.J., 2) Redaktor Naczelny Wyd. UW mgr E. N., a ob. Zygmunt Saloni”, choć byłyby podstawy, aby i przed moim nazwiskiem wstawić jakiś tytuł. I teraz nie przypominałbym tego wstydliwego drobiazgu, gdyby nie odzwierciedlał stosunku pracowników wydawnictw do własnych przełożonych i do kontrahenta. W Wydawnictwach UW obowiązuje taki stosunek do autora, jak w sklepie mięsnym do klienta. Mogłem się o tym przekonać na różnych etapach produkcji skryptu, gdy usiłowałem przyśpieszyć nie tyle pracę nad nim, co jego ruch między punktami, w których jego znalezienie się w całym tym procesie było nieodzowne. Nie dziwię się pracownicom wydawnictwa. Zajmują się one dystrybucją dóbr deficytowych. Co więcej, rozdzielają je wśród ludzi stojących wyżej od nich w hierarchii służbowej i w odczuciu społecznym.

Umowa nie obowiązuje

1 X 1978 Zostaję przez ministra przeniesiony do Filii UW w Białymstoku. Zmiana ta, zwana w środowisku uniwersyteckim zesłaniem, daje mi większą swobodę w pracy dydaktycznej. M.in. prowadzę kurs składni ściśle według skryptu. Jego tekst zostaje na użytek studentów skserowany w 9 egzemplarzach.

Jeden z recenzentów zwleka. Nie martwimy się. Po pierwsze, wolimy czekać na jego recenzję niż sugerować jako opiniodawcę np. prof. Sz. albo prof. P., którzy nie sprawiliby kłopotu ani nam, ani wydawnictwu. Po drugie, recenzja to formalnie sprawa między wydawnictwem a recenzentem, nie zaś między autorem a recenzentem. Jeśli recenzent nie napisze recenzji na czas, to w stosunkach między wydawnictwem a autorem winą za ten fakt powinno być obarczone wydawnictwo. Czekamy więc spokojnie.

Luty 1979 W końcu jednak wydawnictwo, w osobie kierownika redakcji, pani S., przekazuje nam recenzje. Obie są jednoznacznie pozytywne. Obie zawierają też uwagi, które mogą się istotnie przyczynić do podniesienia wartości naszej pracy.

Nie o tym jednak rozmawia z nami red. S. Komunikuje nam mianowicie, że mamy ustosunkować się na piśmie do recenzji. Odwołujemy się do umowy. Nie wspomina ona o niczym takim, zawiera natomiast § 12: „Wydawca obowiązany jest zawiadomić Autora na piśmie w ciągu 6 miesięcy, licząc od dnia dostarczenia całości dzieła, o przyjęciu lub nieprzyjęciu dzieła (…) Niewysłanie takiego zawiadomienia w powyższym terminie jest równoznaczne z przyjęciem dzieła.” Ponieważ nie dostaliśmy żadnego pisma, dzieło nasze jest przyjęte od 13 X 1978. Co więcej, zgodnie z umową, bezpośrednio po przyjęciu dzieła powinniśmy dostać drugą ratę honorarium (pierwszą dostaliśmy po podpisaniu umowy).

Red. S. wyraża zdziwienie. Przecież umowa już dawno nie obowiązuje, wydawnictwo tylko posługuje się starymi formularzami, których ma dużo. A pisemnej odpowiedzi na recenzje wymaga zawsze red. N. W tym wypadku stawiamy jednak na swoim i niczego nie piszemy.

Jak się okaże później, był to jedyny nasz sukces w kontaktach z Wydawnictwami UW. Tłumaczenie red. S. o nieważności umowy, na pierwszy rzut oka absurdalne, w istocie ma mocne oparcie w rzeczywistości. Nigdy na przykład w trakcie dalszych perypetii nie przyszło mi do głowy powołać się na § 19 umowy: „Wydawca obowiązany jest zakończyć druk dzieła naukowego – w ciągu 2 lat, wszystkich innych – w ciągu 1 roku – licząc od dnia przyjęcia dzieła.”

Rozważamy z Markiem sytuację. Nie ma szans, żeby skrypt ukazał się przed październikiem 1979 r. Celujemy więc na termin o rok późniejszy i decydujemy się na poprawienie tekstu w takim zakresie, w jakim zdołamy to zrobić w pół roku.

Październik 1979 Gotowa jest poprawiona wersja maszynopisu. Wiozę ją jeszcze do Białegostoku, aby uaktualnić i uzupełnić kserokopie udostępnione w czytelni (nieoprawne maszynopisy, użytkowane przez ok. 50 osób, dekompletują się w sposób naturalny). Potem oryginał składamy w wydawnictwie.

Otrzymuje go do opracowania red. L. Przez cały czas ściśle z nią współpracujemy. Nie przeszkadza nam, a raczej trochę pomaga. Faktycznie czyta skrypt. Godzimy się więc z tym, że opracowanie redakcyjne trwa pół roku.

Pod koniec pracy zwracamy red. L. uwagę, że należy się nam od dawna druga rata honorarium. Ależ tak, zgadza się ona, powinniśmy tylko zejść na dół i poprosić odpowiednią panią o wypisanie zlecenia. Rezygnujemy z tej formy załatwiania sprawy.

4 IV 1980 Skrypt jest opracowany redakcyjnie. Naradzamy się z Markiem, co robić dalej. W kolejnej fazie produkcji maszynopis powinien być przepisany na maszynie na czysto, poddany korekcie i odbity. Do 1 września mamy pół roku, a więc wystarczy czasu na wszystkie te czynności. Znamy jednak trudne warunki pracy wydawnictwa. Wykonanie pracy w pół roku byłoby zadaniem ponad jego siły. Nastawiamy się więc na to, że skrypt wykorzystamy dopiero w roku 1981/2, tym bardziej że moi przełożeni nie planują dla mnie teraz kursu składni.

Pierwszeństwo w kolejce

Wrzesień 1980 Przez pół roku ze skryptem nic się nie dzieje. Później dowiemy się, że był w tym okresie w cenzurze. Gdyby jednak Wydawnictwa UW znały własną słabość, a przy tym działały racjonalnie, nie wysyłałyby tekstu do cenzury w tej fazie, ponieważ jej akceptacja jest ważna rok (maszynopis skryptu powędrował więc później na Mysią po raz drugi). A jest oczywiste, że tekst nie sprawi żadnych trudności cenzuralnych.

Podczas jednej z wizyt w wydawnictwach pani w sekretariacie przypomina sobie jednak sama, że należy się nam druga rata honorarium. Dostajemy więc ją – w 2 lata po terminie przewidzianym umową.

8 X 1980 Słyszę od red. N., że nie można mieć pewności, czy skrypt zostanie wydany w ciągu roku. Informacja to niepokojąca. W wydawnictwie leży sterta maszynopisów. Obowiązuje wśród nich jakaś kolejność. Postanawiamy dowieść, że w tej kolejce nam należy się pierwszeństwo. Uznajemy bowiem, że ważniejsza jest kształcąca funkcja uniwersytetu niż badawcza. Stoimy na stanowisku, że skrypt, który natychmiast weźmie w ręce kilkudziesięciu studentów, powinien być wydany wcześniej niż praca czysto naukowa. Kto inny może uważać za ważniejszy tom zbiorowy, którego kilka egzemplarzy zostanie wysłanych za granicę, albo pracę habilitacyjną, od której wydania podobno zależy los człowieka. My możemy jednak dochodzić swoich racji.

20 X 1980 Na ręce red. N. składamy pismo adresowane do rektora uniwersytetu z prośbą o „takie ustawienie kolejności druku maszynopisów złożonych w wydawnictwie, aby wymieniony skrypt znalazł się w odpowiedniej liczbie egzemplarzy w rękach studentów 1 października 1981 r.” Łatwo odpowiedzieć nam odmownie, twierdząc albo że kolejka dla wszystkich równa, albo że pierwszeństwo ma kto inny. Można też po prostu powołać się na własną totalną niemoc.

Kilka dni później Dzieje się jednak inaczej. Otrzymujemy odpowiedź na nasze pismo. Jest podpisana przez red. N. Składa się z dwóch zdań zawierających elementarne informacje na temat procesu wydawniczego. O meritum ani słowa. Rozumujemy, że widocznie red. N. nie chciała posłać naszego pisma rektorowi – nawet z dodaną propozycją odpowiedzi odmownej. Zapewne nie będzie chciała, by dotarło ono do rektora również w terminie późniejszym. Nasze żądanie będzie więc chyba spełnione. Czasu jest dość, a przy rozmiarach produkcji wydawnictwa i papieru trochę się znajdzie.

Październik 1980 Dostaję jednak nowy kurs składni. Stare egzemplarze kserograficzne skryptu są znowu zdekompletowane. Decyduję się więc na wykład według podręcznika Klemensiewicza, który uważam za przestarzały.

Marzec 1981 Wykonujemy korektę. Następnie dopytujemy kilkakrotnie o dalsze losy skryptu.

Rozmiary klęski

Lipiec 1981 Rozpoczynam kurs składni ze studentami zaocznymi. Zadaję im nawet na grudzień ćwiczenia ze skryptu jako pracę kontrolną. Zakładam bowiem, że skrypt ukaże się jesienią, może z paroma tygodniami opóźnienia. Martwię się więc o to, w jaki sposób skrypt dostarczyć faktycznie studentom, aby ostatecznie wszystko nie utknęło z winy dystrybucji księgarskiej. A wydawnictwa nie określają nawet w przybliżeniu terminu jego ukazania się.

8 X 1981 Po kolejnym braku odpowiedzi z wydawnictwa zaczynam mieć świadomość porażki. Dzwonię do red. N. i stawiam sprawę ostro. Stwierdzam, że Wydawnictwa UW pracują bardzo źle i są strasznie nieoperatywne. Mogę podać przykłady. Red. N. nie jest nimi zainteresowana. Replikuje natomiast, że według jej zdania – podbudowanego sądami innych osób – wydawnictwa pracują bardzo dobrze, a ona sama, red. N., ma powszechną opinię osoby bardzo operatywnej. W to ostatnie chętnie wierzę, wątpię tylko, czy ktokolwiek operatywny zajmował się naszym skryptem.

9 X 1981 Składam w sekretariacie rektora skargę na wydawnictwa i red. N. Nie mam nadziei, że rektor mi pomoże. Na to jest za późno. Pozostaje jednak ogólny aspekt sprawy. Mówię sekretarce, że gdyby kogoś z kierownictwa uniwersytetu interesowały moje uwagi ogólne na temat Wydawnictw UW, mogę je przedstawić ustnie lub pisemnie.

12 X 1981 Staram się zmniejszyć rozmiary klęski. Dla potrzeb ok. 80 studentów dziennych i zaocznych udaje mi się ściągnąć z rąk prywatnych 4 kompletne egzemplarze skryptu. Są jeszcze 3 niekompletne. Na wykładzie jedna ze studentek rzuca myśl, aby tekst jednak ponownie skserować. Żaden z posiadanych egzemplarzy nie nadaje się na podstawę kopii.

15 X 1981 Próbuję w tym celu wypożyczyć z wydawnictwa maszynopis, z którego tekst był przepisywany. Red. S. informuje mnie, że to niemożliwe. Egzemplarz ten zawiera bowiem akceptację cenzury i znajduje się w tej chwili – wraz z egzemplarzem na papierze kredowym – w zakładzie poligraficznym, gdzie zgodnie z przepisami musi leżeć przez najbliższe trzy lata. A tekst jest dla każdej cenzury idealnie obojętny.

1 XII 1981 Nie ma skryptu (nie ma zresztą także odpowiedzi rektora na moje pismo). Można jednak przypuszczać, że w ciągu kilku tygodni czy miesięcy skrypt jednak się ukaże. Choć sprawa nie jest skończona, już dziś mogę ją podsumować, wybiegając myślą nieco naprzód.

Podsumowanie Oto wychodzi wreszcie 500 egzemplarzy skryptu. Z punktu widzenia potrzeb dydaktycznych wydanie to jednak jest już zbyteczne. Skrypt jest wydawnictwem nieoficjalnym, czasem nawet prowizorycznym (Wydawnictwa UW wydają skrypty niezbyt reprezentacyjną techniką małej poligrafii). Nie jest to podręcznik, dopięty przez autora i redaktora na ostatni guzik, przeznaczony do użytku studentów różnych uczelni, przez co najmniej kilka lat. To doraźna pomoc dla konkretnych studentów, uczących się pod określonym kierunkiem, ułatwiająca im korzystanie z zajęć i przygotowanie się do egzaminu. Nasz tekst funkcjonował jako skrypt przez 4 lata akademickie w kopiach kserograficznych. Skrypt wydany będzie mógł być praktycznie wykorzystany dopiero za rok. A na przyszły rok akademicki mam zaplanowany urlop.

Co więcej, tekst obecnie mnie nie zadowala. Gdybyśmy na jego opracowanie poświęcili pół roku więcej, co w przedstawionym rachunku czasu się nie liczy, mielibyśmy podręcznik.

Okres produkcji naszego skryptu od momentu złożenia maszynopisu w wydawnictwie do momentu dostarczenia tekstu studentom należy określić na 4,5 roku. Wydawnictwa niezależne wydają książki zbliżonymi technikami w znacznie prymitywniejszych warunkach kilkanaście razy szybciej (a w dodatku bez deficytu). Jeśli przedstawiony wyżej cykl pracy nad skryptem jest normą, to celowość wydawania pomocy dydaktycznych tego rodzaju jest w ogóle wątpliwa.

Post scriptum

Daty 1 grudnia, którą w piśmie do rektora określiłem jako najpóźniejszą z możliwych, aby skrypt trafił do studentów w I semestrze, nie traktowałem jednak sztywno. Byłem gotów sam podjąć pewne działania przyspieszające, aby tylko dać egzemplarze studentom do rąk. Na to, że stało się to możliwe, wpłynęły również okoliczności zewnętrzne. Prześledźmy więc dalsze wypadki.

8 XII 1981 Wydrukowany skrypt dociera do magazynu wydawnictwa. Marek zabiera 20 egzemplarzy autorskich. Jak się okazuje, nakład wynosi nie 500 egzemplarzy, lecz 350.

10 XII 1981 Kupuję prosto z magazynu – z zamiarem odsprzedania studentom – 100 egzemplarzy skryptu.

13 XII 1981 O godz. 8 – wyruszam z Dworca Gdańskiego do Białegostoku z 80 egzemplarzami skryptu. O godz. 12 wchodzę do gmachu Wydziału Humanistycznego Filii i dowiaduję się, że o północy wprowadzono w całym kraju stan wojenny. Mimo to rozprowadzam przywiezione książki wśród studentów zaocznych (tych, którzy – jak ja – przyjechali na zajęcia) i dziennych (tych, którzy jeszcze nie zdążyli wyjechać do domów). Zajęcia są zawieszone, egzaminy będą pewnie przełożone i na nauczenie się składni ze skryptu będzie dość czasu.

15 XII 1981 Próbuję kupić jeszcze pewną liczbę egzemplarzy skryptu. Dowiaduję się, że – tak jak inne druki leżące w magazynie – został on przyaresztowany i skierowany do jeszcze jednej cenzury.

13 I 1982 Koledzy zawiadamiają mnie, że kilka egzemplarzy skryptu jest w księgarni PAN w Pałacu Kultury i Nauki. Zostają one tego dnia rozkupione.

18 I 1982 Pracownice działu rozpowszechniania Wydawnictw UW potwierdzają fakt zwolnienia nakładu przez władze. Wspólnie uzgadniam dystrybucję pozostałych egzemplarzy, aby chociaż częściowo zrealizować zamówienia, które tymczasem napłynęły. Nakład więc rozszedł się, właściwie zanim trafił do księgarń. Jak dalej będzie zaspokajane zapotrzebowanie na tekst, nie mogę wiedzieć.

Prof. dr hab. Zygmunt Saloni, językoznawca, pracuje w Instytucie Filologii Polskiej UWM w Olsztynie. Artykuł złożony do tygodnika „Polityka” na ręce red. Zbigniewa Mentzla 2 grudnia 1981 r., następnie wycofany przez autora. Obecnie publikowany jest bez zmian wraz z dopiskiem (Post scriptum) ze stycznia 1982 r. Śródtytuły pochodzą od redakcji.