Ranking nie na czasie

Dr Borys Ośmiałowski, adiunkt w Uniwersytecie Technologiczno−Przyrodniczym w Bydgoszczy, przewodniczący Klubu Stypendystów Zagranicznych FNP


W ostatnim numerze „FA” (6/2007) znalazły się dwie wypowiedzi na temat rankingów szkół wyższych i przyznawania im nagród. Obie przeczytałem z zainteresowaniem. Jestem natomiast nieco rozczarowany rankingiem „Polityki” (24/2007). Rozumiem, że podczas sporządzania go kierowano się jakimiś pobudkami (bo przecież nie obiektywnym spojrzeniem na wszystkie szkoły wyższe), jednak brak mi pewnych warunków koniecznych do oceny szkół wyższych. Otóż redaktorzy pokusili się o ocenę „wyższych uczelni” bez wyraźnego zaznaczenia, że chodzi w większości o szkoły i wydziały/kierunki humanistyczne. Można się spierać, że jedna szkoła jest bardziej, a inna mniej humanistyczna (co niczego tej szkole nie ujmuje), ale jednak tak jednostronne potraktowanie tematu, jak to miało miejsce w „Polityce” nieczęsto się zdarza. Już sam tytuł sugeruje, że chodzi o szkoły wyższe, a nie o „szkoły wyższe pod względem kierunków, jakie grono redaktorskie wybrało w sobie wiadomy sposób”.

O co w takim razie chodzi? Otóż chodzi o to, że tygodnik wybrał dość arbitralnie kilka dziedzin naukowych, według których można sporządzić ranking szkół wyższych. Nic bardziej mylnego. Do oceny uczelni wybrano takie nauki, jak: ekonomia−zarządzanie, informatyka, pedagogika, politologia, prawo, psychologia i socjologia. Okazuje się, że w Polsce, kraju, który na gwałt potrzebuje specjalistów od zaawansowanych technologii, jak na przykład: telekomunikacja, technologia chemiczna, mechanika precyzyjna, inżynieria materiałowa, nie porównuje się szkół wyższych, które kształcą akurat tych specjalistów. Co więcej, publikując porównanie szkół wyższych o nietechnologicznym „zacięciu”, sugeruje się przyszłym studentom, jakie kierunki warto studiować (skoro „Polityka” się nimi zainteresowała), aby szybko osiągnąć względnie pojmowany sukces.

Wiele się ostatnio mówi w kraju o tym, że nauka powinna wspomagać gospodarkę. Wiele się na ten temat mówi także w prasie i innych mediach. Kolejne rządy próbują wprowadzać to w życie. Tymczasem „Polityka” publikuje ranking, w którym nie bierze pod uwagę żadnego kierunku studiów, który przydaje się gospodarce z technologicznego punktu widzenia. Jak widać na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych, na polskich drogach i ulicach rosną inwestycje budowlane (choć nie tylko), a w „Polityce” zabrakło rozważenia, czy warto byłoby polecić naszym przyszłym studentom uczelnie, które kształcą najlepszych „budowlańców”. Podobnie sprawa się ma w przypadku innych gałęzi przemysłu, o kondycji których często można dowiedzieć się wiele studiując zachowania indeksów branżowych na giełdzie. Już teraz brakuje rąk do pracy w wykonawczej części gałęzi budowlanej. Jeśli nie będzie się promować (również w rankingach, które są w naszym kraju dość popularne) studiowania kierunków technicznych, to specjalistów w tych dziedzinach nie przybędzie. Skąd taka niechęć „Polityki” do tego typu uczelni czy wydziałów?

Młodzi ludzie powinni studiować po to, aby znajdować pracę w kierunku, w jakim się kształcili. Prawdopodobnie upraszczam, ale czy faktycznie potrzebujemy promocji socjologii, politologii czy pedagogiki? Dziwi mnie to, że wzorem lat ubiegłych ranking nie objął chociażby uczelni medycznych. Czyżby był to kierunek niepopularny albo taki, którego popularyzować się nie opłaca? Dlaczego? Ponieważ lekarze uczyć się muszą dużo, a zarabiają mało? Czy takie podejście powinno gościć w rankingach szkół wyższych? Być może należałoby wykonać ranking wiarygodności rankingów. Tylko które z poczytnych pism go opublikuje?

Dr Borys Ośmiałowski, adiunkt w Uniwersytecie Technologiczno−Przyrodniczym w Bydgoszczy, przewodniczący Klubu Stypendystów Zagranicznych FNP