Oskarżenia i przekłamania

Czyżby pokrzywdzeni autorzy prac magisterskich upoważnili prof. Cichona oraz dziennikarzy do występowania w ich imieniu?


Gdyby faktycznie prace magisterskie były samodzielnymi opracowaniami naukowymi, to po co w ogóle powoływać promotora?

Każdy nauczyciel akademicki wie doskonale, że samodzielne wykonanie, a także opracowanie pracy magisterskiej (zwłaszcza eksperymentalnej) jest niemożliwe, chociażby z powodu finansowania badań (plan badań sporządzany jest z co najmniej rocznym wyprzedzeniem, czego żaden magistrant nie jest w stanie zrobić). Identycznie zresztą wygląda sprawa prac doktorskich.

Na każdym etapie realizacji pracy zaangażowanie promotora jest niezbędne: od koncepcji i planu pracy poczynając, poprzez weryfikację metod analitycznych, po bieżącą kontrolę uzyskiwanych wyników. Trochę – ale tylko trochę – więcej samodzielności może magistrant wykazać przy opracowywaniu wyników (tabele, wykresy, diagramy, statystyka), tudzież kompletowaniu literatury, co zależy głównie od znajomości języka angielskiego. Podczas pisania pracy magisterskiej – w przypadku znakomitej większości promotorów – odbywają się co najmniej po 2−3 konsultacje po przedstawieniu poszczególnych rozdziałów pracy. Następnie korekta całego tekstu (łatwo sprawdzić, ile czasu de facto to zajmuje: tekst 40−70 stron, często po 2 poprawki w każdym zdaniu i w zamian 5 godzin dydaktycznych do rozliczenia obciążenia dydaktycznego sporządzanego co roku dla każdego nauczyciela akademickiego).

Trud promotorów doceniany jest tylko przez magistrantów – serdeczne podziękowania drukowane w każdej pracy to najlepszy i jedyny dowód wdzięczności.

Pan Profesor Cichon w swoich oskarżeniach raczy nie pamiętać o realiach. Pamięta zapewne lepsze czasy, kiedy to prace magisterskie nadzorowali adiunkci, również adiunkci zaangażowani byli w opracowanie wyników, analizy statystycznej i korekty tekstu z wielokrotnymi poprawkami. Szanowny profesor natomiast za fakt bycia promotorem i rzucenie okiem na gotową pracę otrzymywał do pensum dydaktycznego należne wówczas 30 godzin, który to czas poświęcał na inne sprawy, niekoniecznie związane z dydaktyką. Wyręczanie się młodszymi pracownikami jest wciąż nagminne, stąd tyle „życzliwości” wobec tych, którzy odważyli się usamodzielnić i zgodnie z prawem autorskim pracują na własny (a nie kierownika katedry) dorobek naukowy.

Pan redaktor Wroński albo nie zna, albo też nie chce poznać, realiów pracy promotora.

Prawo autorskie magistranta, podobnie jak limit czasu przyznany aktualnie za promotorstwo pracy magisterskiej (5 godzin dydaktycznych w skali roku akademickiego), to fikcja. Analogicznie jest z pracami doktorskimi.

Warto zastanowić się, jakie są prawa autorskie promotora, zwłaszcza prac eksperymentalnych?

Powołana przez Radę Wydziału komisja, świadoma realiów pracy z magistrantami, a także umiejętności znakomitej większości studentów w zakresie redagowania tekstów naukowych, zajęła jedyne słuszne stanowisko. Przed podjęciem decyzji zapoznano się z opiniami – rzekomo pokrzywdzonych – autorów prac magisterskich. Uwzględniono także wcześniejsze próby zdyskredytowania dr. hab. Jana Kłobukowskiego przez prof. dr. hab. Romana Cichona podczas kolokwium habilitacyjnego.

Stanowisko Rady Wydziału Nauki o Żywności – jednomyślność w kwestii niewznawiania przewodu habilitacyjnego – jest całkowicie zgodne z opinią powołanej komisji, a także z opiniami wszystkich znających realia procesu dydaktycznego pracowników Uniwersytetu Warmińsko−Mazurskiego i innych uczelni.

Takie samo stanowisko zajęła Prokuratura Rejonowa w Olsztynie. W toku postępowania przygotowawczego ustalono, co następuje: Z uwagi na wieloetapowość i stopień skomplikowania przeprowadzonych badań uznano, że nawet ich poszczególne etapy mogą stanowić tematy prac magisterskich (...)

Magistrantki (...) zdecydowały się na przyjęcie zaproponowanych im przez kadrę naukową tematów powiązanych z przeprowadzonym badaniem, wobec czego zostały dołączone do prowadzącego je zespołu. Z powodu małej praktyki i braku doświadczenia magistrantki wykonywały jedynie niektóre czynności, zawsze pod kontrolą i nadzorem któregoś z etatowych pracowników naukowych. (...) Do wyników badań, a przede wszystkim notatek z ich przebiegu, dostęp miała zarówno kadra instytutu, jak i wspomagające ich pracę studentki, a z czasem również kolejni magistranci uczestniczący w seminarium prowadzonym przez Jana Kłobukowskiego (...)

Wobec powyższego nie sposób stwierdzić, bez naruszenia dyspozycji art. 5 par. 2 kpk, iż w przedmiotowej sprawie doszło do przywłaszczenia cudzych dóbr intelektualnych, albowiem, jak wynika z przeprowadzonego postępowania przygotowawczego, dobra te należałoby traktować, po pierwsze, jako efekt wspólnej pracy wszystkich członków zespołu badawczego (...), po drugie zaś, jak już wspomniano, nie sposób mówić o przywłaszczeniu części cudzego utworu w kontekście wyników badań naukowych.

Wobec braku znamion czynu zabronionego (art. 17 § 1 pkt. 2 kpk) prokurator Prokuratury Rejonowej w Olsztynie dwukrotnie postanowił umorzyć śledztwo w sprawie podejrzenia popełnienia przestępstwa określonego w art. 115 ust. 1 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

W państwie prawa – a Polska do takich się zalicza, o czym redaktor Wroński nie może nie wiedzieć – wyroki wydają niezawisłe sądy. Tymczasem redaktor Wroński, podobnie jak dziennikarze olsztyńskiej redakcji „Gazety Wyborczej”, Mariusz Kowalewski i Marcin Wojciechowski, bezpodstawnie – jedynie w oparciu o opinie prof. Cichona – oskarżają całe środowisko akademickie.

Gdyby panowie wykazali się odrobiną profesjonalizmu i zwykłej ludzkiej przyzwoitości, to przynajmniej próbowaliby wyjaśnić zaangażowanie prof. Cichona w tę sprawę i jej nagłaśnianie. Jeżeli rzeczywiście zostało złamane prawo autorskie, to dlaczego pokrzywdzeni w sprawie absolwenci uczelni nie dochodzą sprawiedliwości przed sądem? Czyżby pokrzywdzeni autorzy prac magisterskich upoważnili prof. Cichona oraz dziennikarzy do występowania w ich imieniu?

Tekst opublikowany przez redaktora Wrońskiego to paszkwil pod adresem całego środowiska akademickiego. W opinii redaktora, wszyscy członkowie Rady Wydziału Nauki o Żywności oraz powołanej Komisji E są nierzetelni i nieuczciwi. Jedynym sprawiedliwym w tej sprawie jest prof. dr hab. Roman Cichon i sam redaktor Wroński, oczywiście.

Dlatego bardzo dziwi mnie brak kategorycznej reakcji ze strony władz uczelni. Szczególnie przykry jest fakt, że nie podjęto obrony naszego Kolegi. Wiadomo przecież, że poziom prac magisterskich zależy przede wszystkim od zaangażowania promotora, co przekłada się na późniejsze publikacje. Poza tym, współpraca promotora z magistrantem oparta jest na wzajemnym zaufaniu i życzliwości. Samo słowo współpraca oznacza zaangażowanie obu stron. Zdefiniowanie tych relacji w przepisach prawnych jest, moim zdaniem, niemożliwe. Jeżeli natomiast potraktować współpracę magistranta i promotora jako umowę cywilnoprawną, to oczywisty staje się fakt, że nie ma mowy o plagiacie, jeżeli zastrzeżeń nie wnosi któraś ze stron tej umowy. Warto podkreślić, że dr hab. Jan Kłobukowski w pracy z magistrantami nie wyręczał się, jak zwykł to czynić prof. Cichon, innymi pracownikami czy też doktorantami.

W tekście redaktora Wrońskiego są także przekłamania, czyżby przypadkowe?

Dr hab. J. Kłobukowski nie był zmuszony, ale sam – z własnej i nieprzymuszonej woli – zrezygnował z pełnienia funkcji prodziekana do momentu definitywnego wyjaśnienia sprawy. Z kolei rektor UWM w Olsztynie nie mógł powiadomić prokuratury o przestępstwie plagiatu, a co najwyżej o podejrzeniu popełnienia przestępstwa plagiatu.

O nierzetelność w prowadzeniu postępowania przygotowawczego redaktor Wroński podejrzewa nawet prokuraturę (cyt.: nie chciano wnikać w tę sprawę, argumentując, że jest to problem i sprawa uczelni). Tymczasem sprawą dr. hab. Jana Kłobukowskiego prokuratura zajmowała się, bardzo wnikliwie, dwukrotnie.

Nikt – nawet „najznakomitsi dziennikarze”, a także prof. Cichon – nie ma prawa do upowszechniania informacji o rzekomym plagiacie bez prawomocnego wyroku sądu. Nie ma wątpliwości, że jest to pomówienie, karalne z powództwa cywilnego.

Jeżeli nie reprezentują panowie rzekomo pokrzywdzonych autorów prac magisterskich, to trzeba zapytać: kto lub co upoważnia prof. R. Cichona do bezpodstawnych ataków na młodszego kolegę? Obawiam się, że motywacje i działania prof. Cichona wynikają z bardzo niskich pobudek.

Intencje redaktora Wrońskiego są także oczywiste (vide: tekst napisany kursywą pod artykułem) – zainteresować czytelnika za wszelką cenę i ubić przy okazji interes.

Pan redaktor oferuje czytelnikom napisaną przez siebie książkę. Jeżeli jest ona opracowana równie rzetelnie, jak tekst o rzekomej plagiatowej habilitacji, to bardzo dziękuję, nie chcę jej nawet za darmo.

Prof. dr hab. Grażyna Cichosz