O zjawisku „niedopasowania”

Waldemar Łazuga


Z badań przeprowadzonych ostatnio w Wielkopolsce na pracodawcach i absolwentach szkół wyższych wynika przede wszystkim to, że mamy do czynienia z wzajemnym „niedopasowaniem” albo, mówiąc inaczej, z dwoma odległymi światami i nieumiejętnością wzajemnej komunikacji. To „niedopasowanie” można uznać za najistotniejszy i najbardziej charakterystyczny problem na wielkopolskim rynku pracy (i chyba nie tylko tam). To z niego wynikają rozmaite inne „asymetrie”, „dysproporcje” i „dysfunkcje”.

Wyjątkowo dużo miejsca w badaniach empirycznych zajmuje niedopasowanie mentalne. „Nie wiedzą, na czym polega praca” – mówią o świeżo upieczonych absolwentach pracodawcy. Absolwenci, ich zdaniem, mają nikłe pojęcie o etosie pracy i o dyscyplinie. Nie potrafią sformułować pytań dotyczących własnej roli w firmie ani zdefiniować zadania, które im powierzono. Mają ograniczony zasób słów, trudno z nimi nawiązać kontakt. Żyją w kręgu własnych spraw. Sprawiają wrażenie, jakby mentalnie byli z innego świata.

Niedopasowanie behawioralne idzie przeważnie w parze z mentalnym, a czasem z niego wynika. „Nie umieją się nawet przywitać”, nie potrafią znaleźć dla siebie miejsca. Są pasywni, bierni, niesamodzielni. Czekają aż ktoś zorganizuje im pracę albo za nich pomyśli. Nie umieją się zachować. Brakuje im ogłady i społecznego wyrobienia.

Niedopasowanie instytucjonalne (między uczelnią a daną firmą) wywołuje zwykle mniejsze emocje. I ono jednak stanowi niełatwy problem. Chodzi o to, że przejście ze szkoły do firmy oznacza przekroczenie kilku granic. Towarzyszy temu często wstrząs adaptacyjny. Uczelnia i przedsiębiorstwo, to dwa osobne światy, rządzące się odmiennymi prawami. Praktyki zawodowe odbywane podczas studiów okazują się niewystarczające. O realnych warunkach, w jakich funkcjonuje firma, absolwenci mają niewielkie pojęcie.

Choć nie wszyscy przedstawiciele wielkopolskich firm byli wobec absolwentów równie krytyczni, to łatwo spostrzec, że „niedopasowanie” w tym środowisku funkcjonuje w dużym stopniu jako „diagnoza wszystkich diagnoz”, pozostająca w zasadzie bez związku z konkretną uczelnią, kierunkiem, specjalnością czy nawet typem szkół. W wypowiedziach wielu przedstawicieli firm „niedopasowanie” jawi się jako coś w rodzaju cechy organicznej szkolnictwa polskiego. Nie widać tu nawet rozróżnienia na kierunki humanistyczne, uchodzące za ogólniejsze i niehumanistyczne, uznawane za ściślej związane z określonym zawodem.

„Dla mnie jako pracodawcy kierunek studiów nie ma znaczenia” – mówi jeden z badanych. Dla kilku innych znaczenia nie ma też dyplom, rankingi szkół ogłaszanych corocznie przez renomowane pisma czy opinia środowiska (bo „ulega ono modom”). Zdumiewająco wielu zwolenników ma mało raczej oryginalny pogląd, że we wszystkich rodzajach i typach szkół są dobrzy i słabi absolwenci, a o wszystkim i tak decyduje ogólna „przydatność kandydata” (cokolwiek by to miało znaczyć). Przykłady wielu poznańskich i wielkopolskich karier ludzi pracujących poza swoim zawodem lub zdobywających laury w luźnym związku z wykształceniem umacniają tylko to przekonanie i działają na wyobraźnię.

Wspomnianemu abstrahowaniu od kierunku wykształcenia towarzyszy nieraz przekonanie, że większości zadań w danej firmie nowy pracownik i tak musi nauczyć się na miejscu, stąd koszty jego dokształcenia pracodawcy dość łatwo wpisują w koszty ogólne firmy. Nierzadko przy tym wybierają systematyczne szkolenie nowo przyjętych pracowników zorganizowanych w grupy i rezygnują z systemu nauczyciela i opiekuna, opartego na pomocy wyznaczonego pracownika, który cierpliwie edukuje adepta i wprowadza go stopniowo do nowego środowiska.

W warunkach, gdy o lukratywnych stanowiskach i posadach decyduje zwykle konkurs rządzący się odrębnymi prawami, zastanawiać musi minimalizm wymagań stawianych szeregowym absolwentom: wymaga się znajomości przynajmniej jednego języka obcego na poziomie komunikacji, umiejętności obsługi komputera oraz ogólniejszej chęci uczenia się i zdobywania umiejętności. Niektórzy dorzucają do tego jeszcze walory aparycyjne i miłe obejście.

Paradoks polega na tym, że szkolenia uznaje się wprawdzie za standard i w większości firm nie można się bez nich obejść, ale dobrze byłoby jednak, gdyby absolwent miał już za sobą jakieś doświadczenia, odbył staże i już podczas studiów zaliczył jakieś praktyki. Stypendialne studia zagraniczne odbywane w ramach Sokratesa (wyjątkowo dobrze „rozpoznawalne” wśród pracodawców) są „w cenie”, choćby z praktyką niewiele miały wspólnego. Nie mniej charakterystyczne są pochwały pod adresem absolwentów studiów zaocznych, kiedyś traktowanych z rezerwą, dziś wyróżnianych nie tyle z powodu poziomu ich wykształcenia, ile ogólnej dojrzałości zawodowej, pozwalającej łatwiej i lepiej powiązać teorię z praktyką.