Niewiedza historyczna i tolerancja

Krzysztof Obremski


Poprzestając na trzech przykładach, chciałbym przedstawić – osobiście poznawany – ogrom niewiedzy historycznej studentów, by następnie podjąć próbę wywiedzenia ich tolerancyjnej postawy wobec profesora−agenta przede wszystkim właśnie z owej niewiedzy o tym, czym była PRL. Moje subiektywne spostrzeżenia pragnę wpisać w kontekst już niepodważalny, to jest w badania Walerego Pisarka nad polskimi słowami sztandarowymi oraz raport z badań empirycznych pod redakcją Jerzego Bartmińskiego.

W czerwcu 2006 została ujawniona agenturalna przeszłość prof. Janusza Kryszaka. Dla wielu pracowników UMK to był szok: działacz opozycji demokratycznej, wybitny badacz literatury emigracyjnej, najbliższy (wręcz ukochany) uczeń profesora Artura Hutnikiewicza, przez 22 lata, aż do samego końca SB, był TW „Krzysztofem” (jeszcze w marcu 1990 podjął ostatnie wynagrodzenie). O znaczeniu jego agenturalnej działalności dostatecznie wymownie świadczy to, że współpracował z oficerami prowadzącymi coraz wyższych stopni: ostatnim był sam szef wojewódzkiej SB w randze pułkownika.

Po publikacji w „Nowościach” (najpoczytniejszym toruńskim dzienniku) szokujących wyznań TW „Krzysztofa”: Trzeba pamiętać, że [panowie z SB] to często koledzy ze studiów byli, na wódkę się z nimi chodziło, wiedziało się, gdzie oni pracują, normalnie się rozmawiało. PRL to też była Polska w końcu. Trzeba było mieć świadomość, że mamy pewne ograniczenia, ale taki był układ światowy. To był inny świat, ale moje państwo. Tu nie ma dyskusji żadnych. Bo jeśli jest rzeczą złą sam fakt współpracy z tajnymi służbami, a PRL było państwem przestępczym, to proszę mi wytoczyć sprawę sądową. Skoro tak to jest teraz postrzegane, że to było coś złego, współpraca z państwem była zła, to dobrze, to dziękuję bardzo. Rada Wydziału Filologicznego potępiła jego działalność.

Świadomość po przemianach

O ile pracownicy naukowo−dydaktyczni ostatecznie przyjęli stanowisko potępiające agenturalną przeszłość profesora, o tyle studenci żadnego problemu nie widzą. W audycji radiowej poświęconej poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o to, czy i jak UMK radzi sobie z wiedzą o dopiero teraz ujawnianej przeszłości niektórych pracowników naukowo−dydaktycznych, pojawiły się głosy: doskonale rozumiem prof. Janusza Kryszaka, też bym donosiła (ale nie wierzę, że donosił); przeszłość nie ma znaczenia; to nie jest ważne.

Więcej, w wypowiedzi studentki polonistyki z lat 80. pojawiła się aprobata i wdzięczność: Wiele się nauczyłam, w tym odwagi wypowiedzi na różne tematy. Niczego się nie bał, więc ja przy nim też. Teraz wyszło, że był agentem, ale mnie to w Jego przypadku nie przeszkadza. Inni naukowcy jak ognia unikali kontrowersyjnych tematów i nie rozwinęliby mnie intelektualnie i wolnościowo jak On. Może to trochę głupie, ale jak by nie współpracował, to ja i inni studenci nigdy nie byliby wychowywani w tym jego duchu wolności, jaki czynił (Polonistka UMK).

Mówiąc najkrócej, a złośliwie: „błogosławiona wina”. Owo „rozgrzeszenie”, udzielone przez „polonistkę UMK”, jest uwarunkowane niewiedzą bądź zapomnieniem o tym, że po Sierpniu 1980 dotąd zakazane tematy historii Polski przynajmniej stały się dyskusyjne – tym samym odwaga staniała, szczególnie w uczelniach, które co prawda zostały spacyfikowane przez władze stanu wojennego, ale nie tylko zajęcia dydaktyczne w podobnej skali ocalały jako „przestrzeń samoograniczającej się wolności”.

Znamienne – na przełomie 2006 i 2007 z ust studentów właściwie nie słychać żadnego głosu dezaprobaty dla profesora−agenta i w takim kontekście wiarygodnie brzmią słowa prof. Janusza Kryszaka: studenci „od początku bardzo gorąco za mną optowali”. Inna sprawa, że w moim przekonaniu studenci oddali mu niedźwiedzią przysługę i zarazem wywołali wilka z lasu – zaczęli zbierać podpisy pod listami poparcia, o czym dowiedział się dziennikarz radia PiK, i w ten sposób sami wywołali małą lawinę medialną; ta z kolei niejako wymusiła na UMK, że dalej już nie można było milczeć o problemie profesora−agenta.

Skąd jednak wynika ten brak studenckich głosów dezaprobaty? Zapewne w poważnej części z tego, co najogólniej jest określane jako permisywizm. Ostatecznie żyjemy w kulturze świadomie zachowującej dystans wobec formułowania ocen etycznych. Na krytyczne postrzeganie lustracji poważny wpływ wywiera ekspansja tolerancji obyczajowej: w trybie nieuniknionym wyrozumiałość dla osób o odmiennej orientacji seksualnej kształtuje wyrozumiałość dla osób o agenturalnej przeszłości. Nie stawiam znaku równości – mówię o analogii. Zarazem studencka wyrozumiałość, czy przynajmniej obojętność wobec agenturalnej przeszłości profesora, w poważnej części jest uwarunkowana również niewiedzą historyczną. PRL pozostaje dla nich przeszłością tak odległą, że ówczesne „czyny i rozmowy” już nie należą do tradycji rozumianej jako żywa część dziedzictwa.

Niewiedza studentów o Polsce XX i XXI w. wywołuje moje przerażenie. Tak krytyczną ocenę formułuję na podstawie osobistych spostrzeżeń. Poprzestanę na trzech najdrastyczniejszych:

• w latach przełomu tychże stuleci spośród 41 studentów WSD im. M. Wańkowicza (gwoli sprawiedliwości: Instytut w Toruniu) tylko jedna osoba potrafiła wyjaśnić, na czym polega różnica pomiędzy prywatyzacją a reprywatyzacją;

• w semestrze zimowym r.ak. 2006/2007 spośród ok. 30 studentów I roku toruńskiej polonistyki (studia stacjonarne) nikt nie wiedział, kim był Feliks Dzierżyński;

3 marca br. podczas konwersatorium na Podyplomowym (!) Studium Dziennikarstwa UMK bez odpowiedzi pozostały pytania o to, kim są: Stefan Bratkowski, Teresa Torańska, Janusz Kochanowski – w 16−osobowej grupie co prawda przeważali absolwenci filologii polskiej (5), ale znajdowały się również osoby po studiach politologicznych, socjologicznych, administracyjnych oraz ekonomicznych.

Taki jakościowy efekt pięciokrotnego wzrostu liczby studentów faktycznie przeraża. „Im szerzej, tym płyciej” – ta formuła Boya, zwerbalizowana w kontekście pobożności, byłaby trafna również w kontekście studiów (rzekomo) wyższych.

W opozycyjnej parze

W moim przekonaniu, niewiedza historyczna studentów tworzy relację sprzężenia zwrotnego i z ogólnopolskimi przemianami polskich słów sztandarowych (badania W. Pisarka), i ze zmianami rozumienia nazw wartości w okresie transformacji ustrojowej (raport z badań ankietowych przeprowadzonych w środowisku studenckim Lublina w 1990 i 2000 r. pod red. J. Bartmińskiego). Wyniki badań szeroko rozumianego językoznawstwa pozwalają zrozumieć, jak poważne przemiany świadomości społecznej kryją się za np. tak kuriozalną kompromitacją ludzi po maturze, jak niewiedza o tym, kim był Feliks Dzierżyński.

Zbiór słów sztandarowych składa się raczej z par opozycyjnych pojęć niż luźnych słów, pozbawionych wzajemnych powiązań; w badaniach traktowano go nie tyle jako zbiór 54 słów sztandarowych, co raczej jako zbiór ich hipotetycznie opozycyjnych par [liczby w nawiasach kwadratowych stanowią swego rodzaju weryfikację wzajemnej opozycyjności słów składających się na każdą parę, bo określają miejsce każdego z nich na skali od –100 (słowo uznane przez wszystkich badanych z r. 1999 za oznaczające treści najgorsze) do +100 (słowo uznane przez wszystkich badanych z r. 1999 za oznaczające treści najlepsze)] (W. Pisarek, Polskie słowa sztandarowe i ich publiczność, Kraków 2002, s. 16).

Otóż wśród par opozycyjnych słów jedna wydaje się szczególnie wyjaśniać postawę studentów wobec agenturalnej przeszłości prof. Kryszaka: LUSTRACJA VS TOLERANCJA (−19,8 VS 42,9). Już wówczas, tj. w 1999, lustracja była antywartością, po latach dzielących nas od owego 1999 r. postrzeganie lustracji zapewne stało się jeszcze mocniej krytyczne, co jest uwarunkowane przynajmniej kilkoma czynnikami:

• lustracja przestała być problemem w poważnym stopniu jedynie dyskutowanym, tzw. lista Wildsteina zmusiła do zrozumienia, że dotąd przeważnie abstrakcyjny agent posiada także konkretną postać: imię, nazwisko, pseudonim;

• zarazem ta lista unaoczniła, jak wrzucenie wszystkich zarejestrowanych osób do jednego worka przypomina działanie walca, który przeszedł i wyrównał;

• kiedy już konieczność przeprowadzenia lustracji przestała być przedmiotem sporów i główne siły polityczne, z takimi, czy innymi zastrzeżeniami, opowiedziały się za nią, rezultaty prac legislacyjnych już wówczas (tj. przed terminem składania oświadczeń lustracyjnych i majowym orzeczeniem TK) jawiły się przynajmniej dyskusyjne.

Już badania z 1999 r. ukazały pewną niespójność Polaków w ich postawach wobec socjalizmu i lustracji: Niechęć osób z wyższym wykształceniem do SOCJALIZMU nie przeszkadza im wskazywać LUSTRACJI jako wyrazu oznaczającego treści najgorsze i najbardziej nieprzyjemne; wskazała je co piąta osoba z wyższym wykształceniem (21 proc.) i co siódma (14 proc.) – z wykształceniem podstawowym.

Najprawdopodobniej z biegiem lat ten rozziew powiększa się. Realia realnego socjalizmu są coraz słabiej pamiętane, lustracja zaś staje się coraz trudniejszym, by nie powiedzieć karkołomnym przedsięwzięciem.

Zanik pamięci

Dla studentów ocena przeszłości profesora−agenta staje się czymś nieważnym jeszcze z innego powodu niż dla starszych pokoleń Polaków, ponieważ wraz z ukończeniem studiów wielu z nich staje bądź stanie przed alternatywą: bezrobocie w kraju czy praca za granicą? W kontekście takiego wyboru spory o lustrację jawią się jako „igrzyska”, które jedynie przesłaniają brak „chleba”. Przynajmniej akceptująca postawa wobec profesora−agenta jest pośmiertnym zwycięstwem zasady materializmu historycznego: byt kształtuje świadomość. Co prawda ci, którzy utracili pracę w latach PRL z powodu represji ze strony SB, raczej opowiadają się za lustracją, jednak ci, którzy jako absolwenci studiów wyższych w III RP pracy mieć nie będą, traktują lustrację jako przysłowiową parę w gwizdek: zamiast tworzenia nowych miejsc pracy – poszukiwanie teczek i spory o ich zawartość. Ostatecznie wśród słów, które w latach dziewięćdziesiątych „charakteryzują się stałym, systematycznym wzrostem wskaźnika zasięgu potępienia”, znajduje się m.in. LUSTRACJA.

Jak twierdzi Walery Pisarek, zbiór słów sztandarowych składa się „raczej z par opozycyjnych pojęć niż z luźnych słów, pozbawionych wzajemnych powiązań”, toteż dla wyjaśnienia postawy studentów wobec profesora−agenta, w moim przekonaniu, najważniejsze znaczenie posiada opozycja LUSTRACJA VS TOLERANCJA. Akurat te dwa pojęcia nie stały się przedmiotem badań nad zmianami rozumienia nazw wartości w okresie transformacji ustrojowej w Polsce. Zarazem jednak, niejako wbrew tej nieobecności, jedna zmiana w rozumieniu przez lubelskich studentów nazw wartości wymownie – chociaż jedynie pośrednio – wyjaśnia, dlaczego w 2007 profesor−agent nie staje się przedmiotem krytycznej oceny. Otóż dla osób pamiętających PRL słowo „partia” chyba nieuchronnie kojarzy się z PZPR i jej rozmaicie praktykowaną przewodnią rolą w państwie realnego socjalizmu, podczas gdy: W 2000 roku zmieniło się jądro semantyczne słowa [partia]. Największą frekwencję osiągnęły jedność poglądów oraz posiadanie celów, zwłaszcza politycznych.

Po syndromie komunistycznym nie pozostał już ani jeden ślad. Partia przestała być traktowana jako instytucja ideologiczno−polityczna, te aspekty są znacznie mniej widoczne w strukturze semantycznej słowa, zwiększył się nieco natomiast udział aspektu społecznego, a aż o ponad 1/3 – aspektu psychologicznego (Partia, oprac. M. Brzozowska, U. Majer−Baranowska, [w:] Język. Wartości. Polityka. Zmiany rozumienia nazw wartości w okresie transformacji ustrojowej w Polsce. Raport z badań empirycznych, red. J. Bartmiński, Lublin 2006, s. 590).

Ten zanik pamięci o PZPR łączy się z zanikiem ustrojowych uwarunkowań służby w organach socjalistycznej praworządności. Dla studentów z lat przełomu wieków żartobliwe określenie „bijące serce partii” jest zapewne z trudem zrozumianym dowcipem językowym. Jeśli już w 1990 r. w niewielkim stopniu postrzegają milicjanta jako tego, który stał na straży socjalizmu i socjalistycznej praworządności i w 2000 r. postrzeganie aspektu politycznego policjanta staje się jeszcze niższe (8,1 proc. – 7,2 proc.), to z niemałym prawdopodobieństwem można stąd wywieść przypuszczenie, że w 2007 r. agent SB i agent ABW jawią się postaciami aksjologicznie bliskimi czy nawet tożsamymi (vide curiosum, jaką jest obecność Andrzeja Grajewskiego w raporcie Antoniego Macierewicza).

Treści najlepsze i najgorsze

Czym innym jest wiedza o negatywnych postawach, czym innym cywilna odwaga zwerbalizowania krytycznej oceny, jeszcze czym innym zwieńczenie wiedzy i oceny postępowania prawem i (!) konsekwentne podjęcie działań nim determinowanych. W kontekście politycznej poprawności konflikt tolerancji i lustracji może skończyć się tylko przegraną lustracji, poświadczoną ich miejscem w hierarchii słów sztandarowych. Otóż na liście słów, które oznaczają „treści najlepsze, najpiękniejsze i najwartościowsze”, tolerancja zajmuje miejsce szóste (43,4 proc. respondentów, którzy je wybrali), a lustracja dalekie miejsce czterdzieste czwarte (jedynie dla 0,8 proc. lustracja jest „treścią najlepszą, najpiękniejszą i najwartościowszą”). I odwrotnie: na liście słów, które oznaczają „treści najgorsze, najbardziej nieprzyjemne i najszkodliwsze”, lustrację wskazało 20,2 proc. respondentów (zajęła miejsce ósme), a tolerancji przypadło miejsce czterdzieste piąte (0,4 proc. respondentów). Oczywiście, wśród czynników wyboru słów sztandarowych ważne miejsce zajmują wiek i wykształcenie, determinujące wybór tolerancji i niejako tym samym odrzucenie lustracji.

Nawet gdyby w badaniach społeczności studentów z np. 2006 czy 2007 r. lustracja zajęła wyższe miejsce na liście słów, które oznaczają „treści najlepsze, najpiękniejsze i najwartościowsze”, to i tak z tolerancją najprawdopodobniej równać by się nie mogła. Ostatecznie studenci są pokoleniem wychowywanym w duchu tolerancji, która świadomość wartości zastępuje świadomym poniechaniem „opresyjnego” wartościowania.

Tak więc dwie determinanty – niewiedza historyczna studentów (było nie było środowiska elitarnego), sprzężona ze zróżnicowanymi postawami dorosłych obywateli III Rzeczpospolitej (tzw. mit PRL plus znamienne wyniki badań postaw wobec stanu wojennego) oraz poniekąd powszechna postawa tolerancji – skłaniają do sceptycznej oceny szans na przeprowadzenie lustracji. Przemiany pokoleniowe sprawią, że dalej sięgające zamierzenia, jak logicznie wyłaniające się z lustracji dezubekizacja i dekomunizacja, najprawdopodobniej pozostaną jedynie iluzorycznymi pragnieniami coraz starszej i coraz mniej licznej społeczności tych, którzy wiedzą, czym była PRL i na satysfakcji poznawczej nie chcą poprzestać.

Dr hab. Krzysztof Obremski, prof. UMK, pracuje w Instytucie Literatury Polskiej UMK w Toruniu. Działał w jawnej i podziemnej „Solidarności”. Nie jest pewien, czy sam nie zostałby uznany za kłamcę lustracyjnego. Kiedy w latach 70. powrócił z wakacji w Londynie, na polecenie esbeka opisał, co tam robił – napisał o muzeach, pracę ogrodnika u Wandy Piłsudskiej i przemyt książek przemilczał.