Książki

Bogdan Bernat


Zagadki praprzeszłości

W starożytności przez ziemie polskie ustawicznie przechodziły ludy różnego pochodzenia, zostawiając tu i ówdzie ślady swego bytowania. Należeli do nich m.in.: Celtowie, Bałtowie, Goci, Gepidzi, Rugiowie, Wandalowie czy Hunowie. W porównaniu z innymi częściami Europy, stosunkowo niewiele plemion próbowało tu założyć podstawy państwowej egzystencji. Tę różnorodność przemieszczeń ludów i pozostałości, które skrupulatnie odkrywają i badają archeolodzy, ukazał prof. Kokowski w Starożytnej Polsce. Zaprezentował dzieje naszych ziem od 300 r. p.n.e. do początków średniowiecza.

Książka przypomina rozsypaną układankę, którą autor składa w całość. Snuje przy tym z detektywistyczną pasją hipotezy, po czym powiadamia o wynikach odkryć archeologicznych. Pozwala czytelnikowi na własny osąd, daje chwilę na przemyślenie kwestii i przedstawia najnowsze teorie uczonych. Czytanie Starożytnej Polski to przygoda intelektualna, zwłaszcza że opowieść (ponad 600 stron) trzyma w napięciu. Cały czas odkrywamy zagadki praprzeszłości.

Jedna z nich to legenda o Amazonkach. Wyobraźnię archeologów i historyków pobudzały cmentarzyska z młodszego okresu rzymskiego odkrywane na terenie Mazowsza, które ujawniały niemal wyłączność występowania pochówków kobiet. Na początku lat 70. ubiegłego wieku, wraz z odkryciem cmentarzyska w miejscowości Kłoczew, powiat Ryki, sprawa wywołała burzę w środowisku naukowym. Sięgnięto po źródła pisane, szukając u Jordanesa wyjaśnienia tej zagadki. Jeden z jego przekazów wzmiankował o odchodzeniu mężów na wojnę i o samodzielnej obronie grupy kobiet przed zakusami plemion sąsiednich. Gethica relacjonuje: Po zgonie Iandysesa (król gocki), kiedy wojsko pod wodzą jego następców pociągnęło na wyprawę do innych krajów, pewien sąsiedni szczep próbował uprowadzić do niewoli kobiety gockie. Próba spełzła na niczym. Nauczone bowiem postępowaniem przez swoich mężów, niewiasty stawiły bohaterski opór przepędzając sromotnie napastników. Wyprawy wojenne mężów niekiedy się przedłużały. Kobiety więc, by nie przerzedzić swych szeregów z braku potomstwa, raz w roku oddawały się mężczyznom z sąsiednich plemion. Jordanes wspomina, iż taka sytuacja mogła trwać kilka lat. Równo co 12 miesięcy, w oznaczonym dniu, obie strony wracały po to samo. Jeśli w międzyczasie urodził się chłopiec, kobiety oddawały go wojownikom, dziewczynki wychowywane były na wojowniczki. Inny historyk VI w., Prokopiusz z Cezarei, w swojej De bello Gothico utożsamia Amazonki z kobietami Hunów.

Prof. Kokowski szuka jeszcze starszych przekazów i wieści o Amazonkach odnajduje u ojca historii. Według Herodota, Hellenowie zwyciężyli z nimi w bitwie pod Termodontem. Kobiety wzięte do niewoli podczas żeglugi pozabijały mężczyzn i same wylądowały nad Jeziorem Meockim.

Zabrakło mi odniesienia do jeszcze jednego cennego źródła z X w. – relacji Ibrahima ibn Jakuba, kronikarza i kupca, opisującego ziemie zamieszkiwane przez Słowian. Ibrahim w swej relacji umieścił wzmiankę o Mieście Kobiet, znajdującym się w sąsiedztwie kraju Mieszka I. Informację o naszych Amazonkach zaczerpnął od samego cesarza Ottona I. Nie wydaje się ona być prawdziwą, ale przecież Starożytna Polska jest księgą opisującą rzeczy początkowo niewiarygodne, które w wyniku przeprowadzonych wykopalisk dały początek nowemu spojrzeniu, rozwiązały dotychczasowe zagadki, stały się przyczynkami do dalszych prac badawczych.

Bogdan Bernat
Andrzej Kokowski, Starożytna Polska. Od trzeciego wieku przed Chrystusem do starożytności, wydawnictwo trio, Warszawa 2006.

300 lat modernizacji

Rok 1989 wydawał się wymarzonym momentem do rozpoczęcia modernizacji Polski na niespotykaną dotąd w jej dziejach skalę. Jego przełomowość polegała na powszechnej – zarówno wśród elit, jak i zwykłych obywateli – świadomości zerwania ciągłości historycznej i otwarcia nowej epoki. Równocześnie dystans do krajów Europy Zachodniej wskazywał na stopień zapóźnień w niemal każdej dziedzinie, którą mógłby objąć projekt modernizacyjny. Pozostało określić priorytety, wybrać strategię i rozpocząć jej realizację. Wkrótce okazało się jednak, że to nie takie proste.

Drogi do nowoczesności to 12 artykułów powstałych w ramach programu Idea modernizacji w polskiej myśli politycznej i podzielonych na cztery grupy. Część pierwsza dotyczy schyłku I Rzeczypospolitej, druga – końca XIX i początku XX wieku, trzecia poświęcona jest krytyce idei modernizacji, a czwarta – historii najnowszej, czyli schyłku komunizmu i III RP. Zatem mamy przegląd zagadnień dotyczących unowocześnienia państwa polskiego na przestrzeni trzech stuleci.

Zacząłem lekturę od części aktualnej, czyli ostatniej, którą otwiera przekrojowy tekst Miłowita Kunińskiego Wizje modernizacji Polski i ich realizacja. Znajdujemy tu definicję modernizacji: są to procesy przemian w sferze społecznej, gospodarczej i politycznej, mające swe odzwierciedlenie w kulturze symbolicznej, kiedy po długim okresie utrzymywania się tych dziedzin na względnie stałym poziomie, zachodzi przyspieszenie tempa zmian i w ciągu krótkiego czasu pojawiają się zjawiska nowe pod względem jakościowym i ilościowym (adekwatność tej definicji mogłaby być podważana; trzeba by chyba dodać, że te nowe zjawiska są wartościowane pozytywnie). Kuniński szkicuje charakter zmian od XVIII w. (reformy postulowane przez Konstytucję 3 maja, np. problem pańszczyzny), przez działania modernizacyjne II Rzeczypospolitej (państwowa modernizacja gospodarcza), przemiany za czasów PRL (modernizacja etatystyczna, z fazą ideologiczną, a skończywszy na Gierkowskim konsumpcjonizmie) i w końcu III RP, z różnymi opcjami (demokratyzującą opcją KOR czy akcentującą liberalizm gospodarczy opcją „krakowską” z Mirosławem Dzielskim na czele).

Na tę część składają się też prace: Z. Krasnodębskiego – dotycząca modernizacji Polski po 1989 roku; była to modernizacja imitacyjna (uznanie, że istnieje jeden model demokracji i jeden gospodarki rynkowej, przy czym priorytetem jest gospodarka); przeakcentowanie pewnego modelu gospodarki rynkowej i jego rangi doprowadziło do „depolityzacji” działań państwowych (brak dialogu społecznego i jedna obowiązująca opcja polityczna – „demokracja kierowana przez kompetentne elity”); A. Wołka – dotycząca imitacyjnej modernizacji instytucji w III RP omówionej na przykładzie Krajowej Rady Radiofonii (import z Francji) i Komisji Trójstronnej (import z Niemiec); M. Dybowskiego – poświęcona zmianom prawa w III RP i kwestii ciągłości systemu prawa pomiędzy PRL a III RP.

W świetle tych prac, dotyczących zmian nieodległych czasowo, warto w lekturze książki cofać się w czasie. Zobaczymy wówczas, że „wszystko (i błędy, i sukcesy) już było” (np. pouczające są zarówno rozważania na temat radykalnych zmian w koncepcji modernizacji Narodowej Demokracji, jak i prezentacja prób unowocześnienia państwa w schyłkowym okresie I Rzeczypospolitej). Dlatego warto sięgnąć po tę książkę.

Marek Lechniak
Drogi do nowoczesności. Idea modernizacji w polskiej myśli politycznej, pod red. Jacka Kloczkowskiego i Michała Szułdrzyńskiego, ośrodek myśli politycznej, wyższa szkoła europejska im. Ks. j. tischnera, Kraków 2006, seria: Polskie Tradycje Intelektualne.

Rak to znak

Jest to popularnonaukowa edycja słownika postaci, symboli i motywów występujących w sztuce o tematyce chrześcijańskiej. Ma pomóc w zrozumieniu jej treści i symboliki. Dowiemy się więc, jak na dawnych obrazach rozpoznać apostołów i świętych, co symbolizują zwierzęta, kolory i liczby. Nie każdy przecież wie, że atrybutem św. Tadeusza jest maczuga, a piła wyróżnia św. Szymona. Słownik wyjaśni nam, dlaczego dmuchawiec jest symbolem maryjnym, rak znakiem zmartwychwstania, wiewiórka oznacza diabła, a sroka występuje w przedstawieniach narodzin Jezusa jako zapowiedź jego męczeństwa. Bestiarium chrześcijańskie jest w tej książce potraktowane szeroko, szczególnie ciekawe są hasła wyjaśniające wczesnochrześcijańską i średniowieczną symbolikę zwierząt, dziś już nieczytelną.

Istnieje wiele słowników symboliki biblijnej czy ogólniej – chrześcijańskiej. Ten odnosi się do przedstawień w sztuce. Sztuka dawna obfitowała w symbole biblijne, a także pochodzące ze Złotej legendy, z pism Ojców Kościoła i innych źródeł. Ze względu na panujący dziś deficyt tego typu erudycji, mimo żywotności chrześcijaństwa, znaczenie jego dawnej symboliki zatarło się. Któż wie, że drzewko cytrynowe, jako symbol płodności, na obrazie przedstawiającym Batszebę w kąpieli oznaczać może zaloty króla Dawida? Dlaczego Chrystusa przedstawiano z opaską na oczach? Kto dosiadał świni? Jak pokazywano Siedem Boleści? Dlaczego atrybutem wielu świętych jest nóż? Co robią w gotyckich katedrach znaki zodiaku? Dlaczego wiszącego Judasza przedstawiano z rozprutym brzuchem? Na wiele takich pytań znajdziemy w tej książce krótką, syntetyczną odpowiedź.

W 900 hasłach autorka zawarła bogactwo ikonograficzne sztuki religijnej od jej początków po barok. Niestety, późniejsze przedstawienia nie są już tu wzięte pod uwagę. Tak więc, wobec tajemniczej symboliki ukrzyżowania pędzla Salvadora Dali, Egona Schiele czy Marca Chagalla nadal pozostajemy bezradni. Z kolei pewne motywy chrześcijańskie, np. narodziny Jezusa, św. Mikołaj, diabły i anioły, zagościły w kulturze popularnej. W słowniku brak jednak takich odniesień.

Niektóre przedstawienia kanoniczne, jak zwiastowanie Maryi, ukrzyżowanie Jezusa, Ecclesia i Synagoga czy Apokalipsa omówiono bardzo szeroko. Inne potraktowano skrótowo, jak np. Chrystusa frasobliwego. W haśle tym brak odniesień do sztuki ludowej, brak też rysunku, który ilustrowałby kanon ikonograficzny. Zbiór haseł o świętych także został ograniczony.

Opracowując koncepcję ilustracyjną tej książki przyjęto zasadę prostoty i ubóstwa. Ryciny są czarno−białe, brak kolorowych wkładek, co z pewnością wpłynęło na cenę i zwiększy dostępność słownika. Szkoda jednak, że mozaiki bizantyjskie z Rawenny, płaskorzeźby z klasztoru w Dafni i reprodukcje wielu innych dzieł są mało czytelne. Większość reprodukcji to jednak rysunki, choć małe, ale wyraźne. Wiele z nich pochodzi z XIX−wiecznego wzornika A. Schmida.

Książkę zaopatrzono w krótką bibliografię, szkoda, że znajdziemy w niej tylko dwie pozycje w języku polskim. Można było przecież odesłać czytelnika choćby do Feuilleta, Cirlota czy Kopalińskiego. Opracowano indeks haseł, zabrakło natomiast indeksu artystów.

Wertowanie tego słownika uświadamia, jak uboga jest wyobraźnia plastyczna dzisiejszego chrześcijaństwa, egzystującego w świecie kultury obrazkowej.

(fig)

Jutta Seibert, Leksykon sztuki chrześcijańskiej. Tematy, postacie, symbole, tłum. Dominik Petruk, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2007.

Spragnionym historii

Woda to dziś globalny temat. O dostęp do niej toczą się zbrojne konflikty. Z powodu jej braku giną całe społeczności, m.in. w Afryce. W krajach cywilizowanych natomiast sprzedaż wody butelkowanej stała się opłacalnym biznesem. Tak oto cywilizacja zatoczyła koło. U jej zarania dostęp do wody decydował o rozwoju kultur. Wówczas jednak nie potrafiono filtrować wody, niosła więc zagrożenie chorobowe i epidemiczne. Twórczy wysiłek człowieka skierowany był zatem także na uniezależnienie się od konieczności spożywania surowej wody.

Tom Standage, pisarz i dziennikarz, redaktor naukowy czasopisma „The Economist”, wpadł na pomysł, jak w oryginalny i świeży sposób opisać dzieje ludzkości. Opowieść osnuł wokół historii sześciu napojów, które osiągały szczyt popularności w kolejnych epokach, jednocześnie przyczyniając się do budowy ich kulturowego oblicza. Odbywamy podróż w czasie i przestrzeni, przez epoki i kontynenty.

Początek współczesnej cywilizacji dał wynalazek rolnictwa. Spowodował, że koczownicze plemiona zaczęły się osiedlać i uprawiać ziemię. W efekcie pojawiły się nadwyżki żywności, szczególnie zbóż. Właśnie na gospodarce zbożowej opierały się dwie najstarsze z opisywanych cywilizacji: Mezopotamia i Egipt. Warzone z ziaren zbóż piwo stało się pierwszym z najpopularniejszych napojów produkowanych przez człowieka, ale także walutą. W piwie wypłacano pensje rzemieślnikom i robotnikom. Stało się zatem podstawą ówczesnej gospodarki.

W europejskim antyku rolę tę przejęło wino. Uprawa winorośli, produkcja wina i handel nim przyczyniły się do zbudowania potęgi starożytnej Grecji i Rzymu. Dzięki greckim filozofom, dyskutującym podczas słynnych uczt, wino stało się również atrybutem człowieka wykształconego i kulturalnego. Do dziś jest ono uważane za najszlachetniejszy trunek. Powszechność zawdzięcza wino także chrześcijaństwu, które włączyło je do religijnego rytuału, a dzięki temu – do zachodniego kręgu kulturowego.

W epokach późniejszych alkohole destylowane z melasy (rum, brandy, whisky), będące walutą w handlu niewolnikami, pomogły zbudować potęgę kolonialną państw zachodnioeuropejskich, a następnie stały się ważnym ekonomicznym argumentem na rzecz niepodległości Stanów Zjednoczonych. Obserwujemy też rodzący się ferment wieku oświecenia, który wiele zawdzięcza modzie na kawę, spożywaną w specjalnych publicznych lokalach. Kawiarnie stały się szybko ośrodkami politycznych i uczonych dysput, dając początek zarówno towarzystwom naukowym, jak i rewolucji francuskiej. Kariera herbaty udrożniła natomiast nowe szlaki handlowe, przyczyniając się w znacznej mierze do rozwoju europejskiego imperializmu, czego skutkiem był m.in. upadek gospodarczy i polityczny Chin, a jednocześnie powstanie brytyjskiego imperium, nad którym nigdy nie zachodziło słońce. Epoka, w której żyjemy, też ma swój znak firmowy. Jest nim coca−cola, najpopularniejszy produkt i najlepiej w każdym zakątku globu rozpoznawalny znak towarowy. Popularność tego napoju towarzyszy politycznej i ekonomicznej ekspansji USA w minionym stuleciu.

Wielu ta książka usatysfakcjonuje. Wielbiciele historii otrzymali oryginalnie przyprawione danie. Pasjonatom podsuwa autor przypisy i zestaw głównych źródeł, które ukierunkują własne poszukiwania. Zwolennicy wciągającej lektury otrzymali znakomitą książkę na okres kanikuły i nie tylko. Polecam.

erem
Tom Standage, Historia świata w sześciu szklankach, tłum. Ewa E. Eichler, Piotr J. Szwajcer, Wydawnictwo CiS, Warszawa 2007.

Szczęście to zbieranie kasztanów

Podsumowując już na samym początku – lektura nie jest z rodzaju tych poradników, które mówią, „co i jak”, żeby „to i tak”. Wiedzy, jak zmienić swoje życie, by osiągnąć szczęście, z tej książki czerpać się nie da. Można za to po lekturze dojść do bardzo przygnębiających wniosków dotyczących własnego poczucia szczęścia.

Jakie to wnioski? Otóż, jeśli nie czujemy się szczęśliwi, to nie ma co liczyć na to, że ten stan się zmieni. Oczywiście, nie dotyczy to stanów psychicznych, których doświadczamy w obliczu tragedii, ale naszego stałego poczucia szczęśliwości. A dlaczego tak się dzieje? O wszystkim decydują przeklęte, błogosławione, obciążające nowotworami, chorobami serca, nadwagą, dające nam piękne niebieskie oczy i rzymski kształt stopy – geny.

Tak, geny decydują o tym, czy czujemy się ze swojego życia zadowoleni, czy nie. Rodzimy się z określoną długością jakiegoś białka, od którego zależy, czy bardziej pracuje nasza kora mózgowa po stronie prawej, czy lewej, a to z kolei decyduje, czy posiadamy osobowość neurotyczną, czy ekstrawertyczną. Jako osobowość neurotyczna mamy większą skłonność do popadania w choroby (nie tylko psychiczne) i do nadwagi. Spada nasza szansa na podjęcie satysfakcjonującej pracy – ba! – na wstąpienie w związek małżeński. Za to prawdopodobieństwo, że przejdziemy do historii jako filozof czy pisarz, nieznacznie się zwiększa.

Oczywiście, nawet osiągnięcia nie dadzą nam takiego poczucia zadowolenia, jakie osiągną ekstrawertycy nawet z mniejszych sukcesów. Jeśli zaś jesteśmy ekstrawertykami, to wszystko przychodzi nam łatwiej: od zdobycia przyjaciół, przez zawieranie związków małżeńskich, po wychodzenie z chorób. Ale w tej beczce miodu jest i łyżka dziegciu – dotyczy nas podwyższone ryzyko wypadków samochodowych, rozwodów, popadania w nałogi.

Oprócz tych, jakże mało dla nas pocieszających, faktów mówiących, że nic naszego poczucia szczęścia nie zmieni, skoro nie możemy skontrolować długości jakiegoś tam białka, a bez tego wszystkie psychoterapie poprawiają nasze samopoczucie w sposób bardzo nieznaczny, znaleźć możemy w tej książce pociechę (tak, nawet neurotycy!). Poczucie absolutnego szczęścia zdarza się wszystkim, zawsze trwa moment, tę chwilę, którą tak chciał zatrzymać Faust. Ale to nie suma tych momentów decyduje o tym, czy nasze życie było „dobre”. Podobno u schyłku życia nie liczy się to, czy było ono pełne szczęścia, szczególnie tego osiągniętego przez zaspokajanie swoich potrzeb, ale czy było ono spełnione, czy dawało nam poczucie, że żyliśmy pełnią życia. A specjalistami od tego – jak się okazuje – są neurotycy, którzy skłonni są do głębokiego analizowania siebie i otaczającego ich świata, co daje pewne poczucie, że nawet nic nie robiąc, nie marnuje się ani chwili, nawet, jeżeli się cierpi. Więc jeśli to jakaś pociecha – nie ma tego złego…

Anna Matraszek
Daniel Nettle, Szczęście sposobem naukowym wyłożone, tłum. Elżbieta Józefowicz, Wydawnictwo Prószyński i S−ka, Warszawa 2007.

Sympatyczny instrument zniewolenia

Polska Kronika Filmowa przez lata zdążyła przyzwyczaić widzów do swej obecności i specyficznego stylu. Niby wszyscy wiedzieli, że to narzędzie indoktrynacji, ale wielu darzyło tę instytucję, wraz z jej produkcjami, sympatią. O to wszak chodziło, aby zbliżyć się do odbiorcy, przyjąć jego punkt widzenia i tak umiejętnie „sprzedać” rzeczywistość, by stała się przyjaźniejsza.

Autor książki prześledził jedną trzecią wszystkich filmów z lat 1944−94 (było ich ponad 4 tys.), przejrzał również archiwalne dokumenty dotyczące losów PKF. Tak powstała interesująca monografia kroniki, która w chronologicznym kluczu opisuje zmienne losy instytucji, a zarazem kreśli powojenną historię Polski. Od czasu pierwszych tygodników informacyjnych, przez okres stalinowskiej indoktrynacji, następnie lata odwilży, artystycznych poszukiwań, aż po moment dezorientacji wobec przemian ustrojowych i schyłek PKF w połowie lat 90.

Niezwykle ciekawe są analizy pierwszych obrazów, do tworzenia których autorzy używali całego kunsztu znanego filmowcom i całej dostępnej im wiedzy z zakresu propagandy. Twórcy filmów pamiętali o niezwykle ważnej warstwie emocjonalnej swych produkcji. Opisując zawartość poszczególnych kronik, Cieśliński udowadnia zasadność twierdzeń o olbrzymiej roli środków stylistycznych stosowanych przy realizacji obrazu. Były one niezbędne przy tworzeniu dokumentów o charakterze agitacyjnym. Ulubionym chwytem twórców kronik była manipulacja emocjami odbiorcy. Stosowanie krótkich ujęć o dużym ładunku emocjonalnym wywoływało intensywne reakcje. Świetnym przykładem jest jeden z filmów agitacyjnych My, niżej podpisani, pokazujący podpisywanie apelu o pokój. Zestawiono w nim np. ujęcia bombowców i martwego dziecka, materiały archiwalne połączono zupełnie dowolnie, by tylko zilustrować tezę. Jeśli dodamy do tego wkopiowane napisy, zdjęcia nakładkowe, wizualizacje, specyficzny sposób ukazania bohaterki filmu i tok narracji, otrzymamy propagandowy majstersztyk.

O granicach fikcji i faktu podczas realizowania kronik dowiadujemy się przy okazji omawiania pewnego referatu szefa kroniki Jerzego Bossaka, który uzasadnia dobór materiałów tak, by prezentowały wyłącznie jasny i piękny świat: I stąd praca operatora nie jest lakierowaniem rzeczywistości, gdy obraz jego nie pokrywa się z przeciętną kraju, lecz mówi o rzeczach najlepszych, najdoskonalszych. Operator staje się nie tylko mechanicznym kronikarzem, lecz współtwórcą tej nowej, lepszej rzeczywistości. Rzecz jasna, na przestrzeni lat zmieniał się sposób prezentacji Polski i świata w kronikach. Bywały momenty, w których rys dokumentalny zdawał się dominować nad demagogią. Wszystko zależne było od bieżącej sytuacji politycznej. Nie dało się jednak do końca obronić niezależności, czego zresztą bacznie pilnowała cenzura. Odpowiedni dobór pracowników (według klucza partyjnego), skrupulatne dyrektywy dotyczące poszczególnych odcinków kroniki trzymały tę instytucję w ryzach.

Dziś archiwalne materiały PKF są zapisem minionej epoki. Pamiętając o tym, iż ów tygodnik filmowy był jednym z ważniejszych instrumentów zniewalania umysłów w PRL, warto jednak wracać do niego. I wyciągać wnioski. Bo choć ustrój się zmienił, materiały wielu redakcji zdają się mówić, iż czas propagandy wcale się nie skończył.

Beata Maj
Marek Cieśliński, Piękniej niż w życiu. Polska Kronika Filmowa 1944−1994, Wydawnictwo TRIO, Warszawa 2006, seria: W krainie PRL.