Człowiek jednej książki

Piotr Müldner−Nieckowski


Znam gościa, który jest szefem olbrzymiej firmy i bierze 250 tysięcy złotych pensji. Miesięcznie, nie rocznie, żeby nie było nieporozumień. Postać, dodam, medialna, więc wszyscy jej się na ulicy kłaniają. Zakłada ciemne okulary i czapeczkę nabytą na Piątej Alei w Nowym Jorku, by twierdzić, że nikt go dzięki temu nie rozpoznaje, ale robi to z wyrachowania, bo właśnie dzięki okularom i czapeczce jest rozpoznawany nieomylnie, twarz ma bowiem nijaką. Gość ów jest na swoim stanowisku niezwykle sprawny, kiedy trzeba obracać pieniędzmi i brutalnie obchodzić się z ludźmi, ale robi się bezradny jak dziecko, gdy przychodzi do czytania listu zawierającego więcej słów niż SMS.

Ma jednak bardzo sprawną sekretarkę, magistra filologii polskiej, która mu wszystko streszcza. Kiedy gość musi napisać list dłuższy niż SMS, ona mu rozwija rzecz do postaci wielozdaniowej ze wstępem i zakończeniem. Biuletyny zakładowe i rozległe raporty finansowe pisane przez odpowiednie komórki firmy daje do sczytania właśnie jej, a kiedy ta ma urlop, jej zastępczyni, która jest magistrem historii. Pamiętam, jak męczył się z instrukcją obsługi pralki. Na żonie w ogóle nie mógł polegać, bo ta potrafi czytać jedynie metki na bluzkach, ale skorzystał z pomocy sąsiada, który jest o tyle lepszy, że wygląda na czytającego.

Mój gość ma jedną książkę, „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza, tom pierwszy. Czyta ją codziennie do poduszki. Po dwóch zdaniach zasypia, ale to jest mylące. Zna ją bowiem na pamięć. Gdyby można było ze znajomości „Krzyżaków” zdawać maturę, na pewno by zdał celująco. Właściwie na wszystko, co go otacza, ma jakiś cytat z „Krzyżaków”. Ja też bym tak potrafił, ale nie mam pierwszego tomu „Krzyżaków”, mam tylko drugi. To właśnie on pożyczył ode mnie ten pierwszy jakieś dziesięć lat temu i nie ma zamiaru oddawać. Twierdzi nawet, że jest jego własnością od urodzenia. Mam nadzieję, że ktoś usłużny przeczyta mu, w chwili wolnej od manipulacji akcjami, niniejszy felieton i facet się ocknie. „Oddaj pierwszy tom «Krzyżaków», bo mi brakuje do kompletu!” – apeluję do niego tą drogą. Na trzeźwo mnie nie usłucha, bo sam woli być słuchany, natomiast po wódce staje się agresywny. Nie ma do niego przystępu, w końcu to prezes.

O takich osobnikach święty Tomasz z Akwinu zwykł mawiać „homo unius libri”, człowiek jednej książki. Święty Tomasz z pewnością był delikatny i nie używał takich słów jak nieuk, dureń, matołek, bałwan, ale też i doświadczony życiowo – wiedział, że obelgi wywołują wilka z lasu. Stosował więc zgrabny eufemizm, którego sens rozumieją tylko ludzie na poziomie.

A więc „człowiek jednej książki”. Moje ulubione powiedzenie, choćby ze względów lingwistycznych. Wyrażenie to należy do panchronii, czyli słownictwa ponadczasowego, które nigdy się nie starzeje i jest używane przez wąskie grono mędrców. Ogół go nie zna. Nieczytający mylą je z „autorem jednej książki”. Nie wątpię, że mylą celowo, kierują się bowiem strategią gracza giełdowego, który nie ma czasu na samoocenę, ale bez ustanku musi oceniać posunięcia innych. To oni uważają się za uprawnionych, aby z pogardą powiedzieć o kimś, że napisał tylko jedną książkę albo tylko jedno dzieło wartościowe. Co więcej, są w stanie namówić sekretarkę, żeby przy okazji streszczania jakiegoś utworu, wyszukiwała w tekście błędy, na przykład literowe. Jeśli błąd się trafi, mogą wykrzyknąć z triumfem: „A nie mówiłem, że to słaba książka? To kretyn!” No tak, do „Krzyżaków” takiej książce daleko, tym bardziej że powieść Sienkiewicza jest właśnie panchroniczna, a zwłaszcza jej tom pierwszy.

Wszystko co powstało potem, już jest słabe albo bardzo słabe, bo to nie Sienkiewicz. Gdyby nie Sienkiewicz, w ogóle nie byłoby „Krzyżaków” i co za tym idzie problemu niemieckiego, a młodzież nie wiedziałaby, że mieszka w Polsce, w której znajduje się Malbork, w Malborku zaś zamek, a w zamku komnata, w komnacie rozbebeszone łoże, na którym ongi leniwie przeciągał się wróg Polski, Polaków i polskości, a także że każdy orzech można bez trudu roztrzaskać, wystarczy mieć na podorędziu jakąś Jagienkę z twardą pupą.

Nie wiem, jak tam z częściami ciała sekretarki mojego (teraz już nawet naszego) gościa, ale osoba ta powinna być czujna, żeby pewnego dnia nie usiąść na żyletce. Właściwością ludzi jednej książki jest posiadanie własnego zdania, które może być sprzeczne nawet ze zgrabnym cytatem z „Krzyżaków”, tom pierwszy.

Pewnego dnia, oglądając konferencję prasową ministra edukacji, powiedział bowiem: „I niewiele myśląc rzucili się sobie w objęcia”. Sekretarka, biegła przecież – jako filolog – w literaturze, natychmiast odkryła, że zdanie takie występuje jako żywo w „Potopie” (wydanie Arkadia – Uniwers, Warszawa 1992, s. 354), a w „Krzyżakach” jest wiele podobnych zdań, tylko że każde jakby trochę za bardzo inne. Co tu robić, co robić, łamała sobie głowę, przecież nie powie nieomylnemu szefowi, że się myli. Gdyby powiedziała, mogłoby się skończyć tragicznie, a szczególnie w momencie, w którym szef jest zachwycony, roześmiany, w dobrym humorze, co jak wiadomo jest złowróżbne. Człowiek jednej książki wie wszystko lepiej i jeśli ma kontakt – choćby za pośrednictwem małego ekranu – z innym człowiekiem jednej książki, to taka spółka jest gotowa otworzyć puszkę Pandory.

e−mail: pmuldner@mp.pl