Baskijskie czary
Pierwsze notatki do tego artykułu robię na szczycie świętej góry Basków – Anboto. Przede mną zapierający dech w piersiach widok, nagroda dla tych, którzy pokonają wznoszącą się na wysokość 1331 m n.p.m. mendi, jak w języku baskijskim nazywa się górę. Stąd wydaje się, że Kraj Basków leży u mych stóp. Nad moją głową szybują olbrzymie ptaki, można by pomyśleć, że to wysłannicy bogini Mari, która według dawnych wierzeń zamieszkiwała grotę na Anboto (znane są legendy o sępach, które atakowały tych, co narazili się na gniew „pani z Anboto”), choć z drugiej strony wszystko wskazuje na to, że opuściła ona tutejszą jaskinię i udała się do innej swej siedziby. Wierzchołka góry nie zakrywają bowiem chmury, a to, zdaniem Basków, było znakiem obecności bóstwa w tym miejscu.
Wierzchołka góry nie zakrywają chmury, a to, zdaniem Basków, było znakiem obecności bóstwa w tym miejscu.
Niełatwe początki
Zastanawiam się nad swoimi badaniami. W Kraju Basków byłam już kilkanaście razy. Owocem tych pobytów były moje prace licencjacka i magisterska, teraz zbieram materiały do doktoratu. W porównaniu z tamtymi wyjazdami obecne badania rzeczywiście są dużo łatwiejsze, aczkolwiek nigdy nie nazwałabym ich czymś prostym.
Wówczas, kilka lat wcześniej, gdy rozpoczynałam pracę naukową nad kulturą baskijską i po raz pierwszy przyjechałam do tego regionu, z zaledwie podstawową znajomością języka baskijskiego (oczywiście bez problemu można się tu porozumieć po hiszpańsku, jednak moją ambicją było poznanie euskary), musiałam m.in. zmienić początkową wizję tego, co było celem mych badań. Szukałam wówczas źródeł na temat bertsolaritzy, baskijskiej sztuki improwizacji, która była przedmiotem mojej pracy licencjackiej. Postrzegałam ją jako sztukę niemal tajemną, a jej wykonawców jako wybrańców, pełnych natchnienia i pasji. Jakże wielkie zaskoczenie przeżyłam, gdy jeden z największych baskijskich improwizatorów powiedział mi, że bertsolaritza go... nudzi. Jednak myślę, że niemal nie sposób uniknąć takiego „rozczarowania”, zwłaszcza początkującemu badaczowi, gdyż zawsze przywozimy ze sobą pewne wyobrażenia.
W tamtym czasie musiałam zmierzyć się z jeszcze jednym problemem, który niestety jest chyba dla młodych naukowców największą barierą i często uniemożliwia realizację ciekawych projektów, a mianowicie z kwestią finansów. Zdobycie środków na przeprowadzenie badań stanowiło dla mnie nie lada kłopot. Jednak, jak mówią Baskowie, non gogoa han zangoa, czyli gdzie chęć, tam i sposób. Podróż z Polski do Kraju Basków i z powrotem odbyłam autostopem. Podobny sposób podróżowania pozwalał mi na przemieszczanie się w obrębie Baskonii. Nocowałam pod namiotem. Sama nie zdecydowałabym się na taką wyprawę, ale na szczęście mój przyjaciel postanowił mi towarzyszyć, stając się świadkiem spełniania się marzenia i etnologicznych badań.
Ograniczony zasób gotówki wymuszał skromne wyżywienie i praktycznie uniemożliwiał zakup czy kopiowanie literatury. Wróciłam do Polski lżejsza o parę kilogramów, bardzo zmęczona, ale, o dziwo, z cennymi materiałami, które pozwoliły mi napisać bardzo pozytywnie ocenioną pracę. Jednocześnie, szczerze mówiąc, były to najgorsze badania w moim życiu, a to ze względu na bezustanną troskę o noclegi, żywność, brak dostatecznej ilości snu oraz kilka nieprzyjemnych i niebezpiecznych sytuacji.
Etyka etnologa
Moje obecne badania, dzięki zdobytemu na ten cel stypendium, są czymś nieporównywalnym, mogę bowiem skupić się całkowicie na nich, nie troszcząc się zbytnio o materialną stronę całego przedsięwzięcia. Nadal jednak nie uważam ich za proste.
Co prawda moi znajomi Baskowie śmieją się, że to wspaniała praca, która wymaga obecności na świętach (w celu ich zbadania, oczywiście). Jest to spostrzeżenie tyleż zabawne, co krzywdzące, ponieważ zdaje się nie zauważać ciężkiej pracy etnologa, widząc go jako osobę lubiącą podróże i zabawę, a nie jako naukowca. Tymczasem problemów stojących przed antropologami jest niemało. Kwestie finansowe, o których wspomniałam, są o tyle istotne, że większość projektów etnologicznych opiera się na badaniach terenowych, a więc wiąże się z koniecznością wyjazdu. Jednak to nie wszystko. Wielogodzinne studia nad literaturą służące odpowiedniemu przygotowaniu się do wyprawy, „oswajanie” ze sobą grupy, zdobywanie informacji, mozolne opracowywanie nagranych rozmów. Trudność wynikająca z kontaktu z inną kulturą, trudność natury psychologicznej, wpływu „ich” na „nas”, na nasz światopogląd. Trudność powrotu.
I to, co dla mnie osobiście jest najbardziej skomplikowane – problemy etyczne, dotyczące tego, czy etnolog powinien (a jeśli tak, to w jakim celu) ingerować i badać daną kulturę, czy też tego, co z przekazanych nam wiadomości mamy prawo wykorzystać. Bardzo często zdobycie „dobrego materiału” nie jest najważniejsze. Jeśli chodzi o posłużenie się uzyskanymi informacjami, trudność polega na tym, że wiele z nich nie trafia do nas za pośrednictwem nagrywanych wywiadów, ale podczas codziennych rozmów. W przypadku tematów, takich jak mitologia, sprawa nie jest aż tak złożona, jednak, gdy zajmujemy się np. zagadnieniem nacjonalizmu baskijskiego, staje się to sporym problemem. Przekonałam się o tym osobiście, zbierając materiały do pracy magisterskiej dotyczącej właśnie nacjonalizmu baskijskiego.
Bóstwo i czarownica
Powrócę jednak do moich badań. Anboto jest ich częścią, mój doktorat traktuje bowiem o Mari, baskijskim, mitycznym bóstwie. Zasadniczym celem pracy jest zbadanie dzisiejszej funkcji i symboliki tej postaci. Praca dzieli się na trzy główne części: analizę tej postaci w aspekcie mitologicznym, zbadanie jej miejsca we współczesnej kulturze baskijskiej i w kontekście nacjonalizmu oraz zagadnienie związków bogini z pozycją kobiety baskijskiej, a także relacje pomiędzy miejscem kobiety w sferze symbolicznej i rzeczywistej w kontekście dyskusji na temat teorii o baskijskim matriarchacie.
Sześciomiesięczny pobyt w Kraju Basków podzieliłam na trzy etapy badań w trzech prowincjach baskijskich. Pierwsza to Araba, w której mieści się baskijska stolica Vitoria – Gasteiz. Koncentruję się na tym miejscu, aby odkryć, czy i jakie znaczenie ma figura Mari i baskijska mitologia w tym środowisku, w dużym mieście, w regionie uważanym za „zhiszpanizowany”. Drugi etap to teren Bizkaii, gdzie zamierzam zamieszkać w jednej z małych wsi niedaleko Anboto, a więc w samym centrum dawnego kultu Mari. Ostatnia część to Gipuzkoa i okolice tamtejszego wybrzeża.
Jednak, choć ograniczyłam teren mojej pracy naukowej do trzech z siedmiu baskijskich prowincji, mam zbyt mało czasu na przeprowadzenie wszystkich badań, jakie bym chciała. Z zazdrością myślę o projekcie prof. Teresy del Valle z uniwersytetu baskijskiego, która wraz z grupą studentów prowadziła długotrwałe badania w Kraju Basków na temat obrazu i rzeczywistej sytuacji kobiety.
Początkowo postanowiłam wyłączyć z obszaru moich badań te prowincje baskijskie, które nie wchodzą w skład Baskijskiego Regionu Autonomicznego, a więc będącą odrębną hiszpańską prowincją Nafarroa oraz leżące na terenie Francji – Nafarroa Behera, Lapurdi i Zuberoa. Jednak, jak to zwykle bywa, pewna część nawet najlepiej, najbardziej szczegółowo zaplanowanych badań wymyka się spod kontroli i na mocy przypadku prowadzi nas w nieco inną niż zamierzaliśmy stronę. Tak było wówczas, gdy sześćdziesięcioletnia Baskijka, u której mieszkam, zaprosiła mnie na kilka dni do swojego domu w górach, położonego w małej wsi w Nafarroa. Zdecydowałam się na wyjazd, choć nie bez wyrzutów sumienia, że zajmuję się nie tym, co trzeba. Jednak pobyt w Unanu – tak nazywała się owa wioska, w której nie ma nawet jednego sklepu, a wszyscy mieszkańcy mówią w baskijskim dialekcie (dla dzieci jest to język ojczysty, kilkuletni malcy nie znają nawet słowa po hiszpańsku; oczywiście z biegiem czasu nauczą się go, Kraj Basków jest bowiem obszarem dwujęzycznym) – okazał się dla moich badań niezwykle cenny. Poznałam tam młodą kobietę, której matka, babka i prababka znały się na ziołach, były akuszerkami, przygotowywały lecznicze wywary i maści. Kiedyś uznano by je zapewne za czarownice. Warto jednak zauważyć, że słowo czarownica, po baskijsku sorgin, niekoniecznie musi mieć znaczenie negatywne. Wśród Basków takie znachorki cieszyły się wielkim szacunkiem, a i dziś jest ich całkiem sporo i niektórzy mieszkańcy górskich wiosek wolą udać się do nich niż do lekarza.
Ta „potomkini czarownic”, znając się na dzikich roślinach, opowiedziała mi o wielu interesujących wierzeniach i legendach, powiedziała, jak robi się „likier czarownic”, napój, którego jednym z ważniejszych składników są zebrane w noc świętojańską orzechy.
Bardzo wiele zależy czasem od takich przypadków, jeszcze więcej od życzliwości ludzi. Są bez wątpienia tereny mniej i bardziej przyjazne badaczom. Kraj Basków należy do tych drugich. Podczas każdej wyprawy naukowej spotkałam się z ogromną życzliwością i chęcią pomocy ze strony Basków.
Lęk i satysfakcja
Tymczasem podczas tego pobytu materiałów do moich badań zdobywam mnóstwo. Każdy dzień przynosi interesujące obserwacje, ważne spostrzeżenia. Momentami trochę mnie to zasmuca. Dzieje się tak wówczas, gdy pomyślę, że dwa tygodnie w Kraju Basków są pod względem bogactwa informacji i inspiracji, nowych tropów i odkryć, bogatsze od półrocza spędzonego w Polsce, gdzie dostęp do tego typu źródeł jest bardzo ograniczony. Pocieszam się jednak tym, że jest to czas na opracowanie zebranych materiałów. A mam ich całkiem sporo. Przekonałam się o tym pakując plecak przed powrotem do Polski. Książki, notatki, artykuły, kserokopie nie tylko zapełniły dwa plecaki i zakupioną na ten cel w ostatniej chwili torbę na kółkach, zmuszając mnie do pożegnania się z częścią ubrań i śpiworem, ale i, niestety, spowodowały znaczne przekroczenie dopuszczalnej przez linię lotniczą wagi mojego bagażu. Pomyślałam, że w ostateczności będę musiała zapłacić za nadbagaż, jednak na lotnisku okazało się, że nie ma takiej możliwości. A właściwie nie było takiej możliwości początkowo, bo po dłuższych negocjacjach wszystko skończyło się szczęśliwie i zbierana tygodniami literatura poleciała ze mną.
Teraz, gdy kończę zaczęty jeszcze na szczycie Anboto artykuł, jestem w Polsce. Późny wieczór, wokół króluje cisza. Przed moim biurkiem na ścianie wisi obraz baskijskiego malarza Plaża w San Sebastian. Widok tyleż inspirujący, co będący przyczyną moich licznych dekoncentracji, myślowych ucieczek daleko od tego, na czym powinnam skupić całą uwagę.
Czy to wszystko jest skomplikowane i proste zarazem? Nie potrafię chyba ocenić w ten sposób moich badań, przeżyć, przemyśleń i odczuć. Dla mnie jest to droga trudna i pełna rozterek, ale jednocześnie ukochana. To tak, jak z wejściem na Anboto. Wspinaczka jest męcząca, zwłaszcza dla kogoś, kto, jak ja, cierpi na lęk wysokości, ale i satysfakcja jest ogromna. Może i rzeczywiście z każdym kolejnym razem jest łatwiej, dzięki większemu doświadczeniu i przygotowaniu, ale chyba nigdy nie jest to, przynajmniej w przypadku etnologa, proste.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.