W lesie, ale nie na drzewie

Ewa Stefańska


Zsiadam z roweru i rozglądam się dookoła. Numer na drzewie nie zgadza się z numeracją na mapie, ale nie mogłam się pomylić. Drzewostan 75−letni, po drugiej stronie drogi młodnik, a wzdłuż wydzielenia biegnie linia energetyczna. Wszystko się zgadza, więc na pewno jestem przy właściwym wydzieleniu leśnym. Zostawiam rower przy drodze i ruszam w głąb lasu. Nagle kątem oka dostrzegam niedaleko mnie jakieś zwierzę. Podskakuje i wypatruje czegoś w koronie niewielkiego dębu. Hmmm, zawrócić czy zostać? Tymczasem zwierzak dostrzega mnie i już wiem, że to niewielki rudy pies. Zwierzęta leśne zwykle uciekają na widok człowieka, więc jeśli wpadamy na siebie nieoczekiwanie, to spotkanie trwa zaledwie kilka łomotań serca i każde z nas wraca do swoich zajęć. A pies w lesie może być niebezpieczny... Chyba oboje się wahamy, ale rudzielec jest odważniejszy i na dodatek zadziorny. Zbliża się powoli głośno ujadając. Zatrzymuje się jednak parę kroków ode mnie i poprzestaje na wyszczekiwaniu gróźb. Niedaleko jest wieś, więc zakładam, że psiak po prostu z nudów przybiegł do lasu, tym bardziej że jego złość na mnie powoli mija. Postanawiam więc kontynuować pracę.

Zdjęcia próbne

Prowadzę badania leśnych zbiorowisk roślinnych. Zbiorowisko roślinne można najprościej rozumieć jako skupienie roślin, choć nietrudno zaobserwować, że rośliny nie występują w środowisku przypadkowo. Pewne gatunki tworzą torfowisko, inne łąkę, jeszcze inne las, a zależnie od warunków powstają różne torfowiska, łąki i różne lasy. Na skutek działania wielu czynników: środowiskowych, klimatycznych, a także właściwości samych gatunków można w przyrodzie zaobserwować określone ugrupowania roślin. Zbiorowisko roślinne, zwane również fitocenozą, jest to zatem „podstawowa jednostka roślinności o powtarzalnej strukturze przestrzennej i gatunkowej, utworzona przez populacje różnych gatunków roślin, pozostających ze sobą w różnych zależnościach i wykorzystujących przekształcone przez siebie siedlisko”. Nauka, która zajmuje się badaniami zbiorowisk roślinnych, zwana jest fitosocjologią, a poszczególne zbiorowiska roślinne wyróżnia się na podstawie szczegółowej analizy składu gatunkowego badanych fragmentów fitocenoz.

Abym mogła opisać zbiorowiska w wybranym kompleksie leśnym, muszę w wielu miejscach pobrać próby. Pojedynczą próbą w fitosocjologii jest zdjęcie fitosocjologiczne i w wydzieleniu leśnym, w którym niespodziewanie napotkałam przeszkodę w postaci rudego psa, muszę wykonać takie właśnie zdjęcie. Dla botanika badającego rośliny w środowisku ich życia jest ono bardzo ważną „pamiątką z wakacji”. Tak jak klisza pozwala utrwalić ulotne chwile wakacyjnego wypoczynku, tak zdjęcie fitosocjologiczne zatrzymuje w nazwach i określonym kodzie stan roślinności danego miejsca. I tak jak dzięki fotografii można spojrzeć na ulubioną przed laty zieloną sukienkę w dębowe liście, tak dzięki zdjęciu fitosocjologicznemu wraca pamięć o roślinach dębowego lasu. „Zdjęcie fitosocjologiczne jest to ujednolicony opis struktury i kompozycji gatunkowej zbiorowiska roślinnego, dokonany na podstawie analizy ściśle ograniczonego w przestrzeni płatu (fragmentu) tego zbiorowiska, spełniającego równocześnie dwa warunki: reprezentatywności i jednorodności”. Zdjęcie fitosocjologiczne, mimo że jego nazwa kojarzy się z fotografią, ma formę tekstową, a zawiera informacje, które pozwalają na wizualizację, nawet po latach, badanego fragmentu lasu, łąki, pola czy innego ekosystemu. Z takiego zdjęcia dowiadujemy się, czy zbiorowisko składało się z warstw (w lesie zwykle wyróżniamy warstwę drzew, podszytu, runa oraz warstwę mchów i porostów), jaki procent badanej powierzchni pokrywały wyróżnione warstwy i, co najważniejsze, jakie gatunki występowały na badanej powierzchni i jaka była ich obfitość. Jeżeli położenie powierzchni zdjęcia określone jest dokładnie, a dziś jest to możliwe ze względu na dostępność odbiorników GPS, to wracając co pewien czas na tę samą powierzchnię dowiadujemy się, jaki jest kierunek przemian roślinności i możemy zastanawiać się nad przyczynami obserwowanych procesów.

Papier i ołówek

Z rudzielcem doszliśmy już do porozumienia. On pilnuje swojego drzewa i czasem tylko odezwie się, żebym nie zapomniała, że ma mnie na oku, ja natomiast wyznaczam powierzchnię zdjęcia. Ma być reprezentatywna, powinnam więc wybrać tak, żeby zdjęcie, obrazując roślinność małego fragmentu, pokazywało strukturę całego zbiorowiska leśnego, w którym się znajduję. Powierzchnia ma być też jednorodna. Nie mogę dokonać opisu powierzchni, która składa się z bardzo odmiennych fragmentów: np. część powierzchni jest podmokła, a część sucha, przez środek przebiega ścieżka lub w sklepieniu lasu widoczna jest wyraźna luka.

Rozglądam się uważnie dookoła. Tak. To miejsce będzie dobre. Zwarcie koron drzew równomierne, w dnie lasu nie zaznaczają się żadne zaburzenia czy odmienności. Kładę plecak – będzie on wyznacznikiem środka powierzchni badawczej. Wyjmuję wszystko, co będzie potrzebne do pracy: koperty do ograniczenia powierzchni badawczej, odbiornik GPS, notatnik i koperty na okazy zielnikowe. Przywiązaną do plecaka taśmą odmierzam cztery ośmiometrowe prostopadłe promienie, zaznaczam ich końce papierowymi kopertami zaczepionymi o cztery wbite w ziemię kije i gotowe – powierzchnia kołowa wielkości 200 m2 została założona. Teraz czas na kilka pomiarów. Wybieram jedno drzewo, na wysokości 2 m umieszczam małą kopertkę, oddalam się i szacuję wysokość warstwy drzew. Następnie na wysokości 130 cm mierzę średnicę pięciu drzew, które znajdują się na wyznaczonej powierzchni. Oszacowuję też procentowe pokrycie wszystkich warstw zbiorowiska. Na tej powierzchni wyróżnić można dwa piętra drzew, jest również podszyt, dość obfite runo oraz warstwa mchów i porostów.

Zdarzało mi się podsłuchać, że takie badania są pozostałością nurtów badawczych z zamierzchłych czasów, a inne nauki, bardziej pasujące do XXI wieku, litościwie pozwalają na ich egzystencję. Nie powinno się jednak oceniać wagi danej dziedziny na podstawie stopnia skomplikowania metody badawczej. Wykonywanie zdjęć fitosocjologicznych rzeczywiście nie jest trudne, a podstawowym narzędziem pracy jest tu papier i ołówek. Jednak w długiej skali czasowej dane dotyczące całych układów roślinnych poszerzą naszą wiedzę o procesach zachodzących w szacie roślinnej Ziemi, wpływie człowieka na funkcjonowanie ekosystemów i pozwolą, być może, przewidzieć dalsze losy przyrody.

Stopniowanie pokrycia

Niestety, zaczyna padać deszcz, a niczego w mojej pracy nie mogę przyspieszyć. Każda czynność ma swoją kolej i wszystko musi być odnotowane. Trzeba więc z deszczem sobie poradzić. Próbuję sposobu z dwoma parasolami. Jeden kładę na ziemi i chowam pod nim plecak, drugi zawieszam na gałęzi i pod tak skonstruowanym dachem notuję widoczne z tego miejsca gatunki. Potem obchodzę całą powierzchnię, szukając gatunków rzadszych. Schylam się, by nie przeoczyć żadnego botanicznego drobiazgu. Mchy i porosty są trudne do identyfikacji w terenie, więc na badanej powierzchni zawsze zbieram niewielką ilość każdego gatunku i chowam do kopert. Pobrany okaz ma swój numer, który zanotowany jest również w formularzu zdjęcia. Gdy już wszystko jest zapisane, a okazy zebrane, przychodzi czas przypisania gatunkom tzw. stopni ilościowości.

Na szczęście deszcz okazał się przelotny, mogę złożyć parasol i swobodnie przyjrzeć się po raz kolejny całej powierzchni. W Polsce stosujemy skalę 7−stopniową, każdy stopień odpowiada pewnemu zakresowi procentowego pokrycia. Na początek zadanie łatwiejsze – szacowanie pokrycia roślin runa. Gatunków jest niewiele i są łatwe do rozróżnienia. Na badanej przeze mnie powierzchni nie ma gatunku, któremu można przypisać stopień najwyższy (5), czyli żaden nie pokrywa od 75 do 100 proc. powierzchni. Żadnemu nie mogę również przypisać stopnia 4 (50−75 proc.). Ale borówka czarna, obsypana jagodami, które w terenie nieraz gasiły moje pragnienie, zasługuje tu na stopień 3, mu pokrycie mieści się bowiem w przedziale 25−50 proc. Śmiałek pogięty – delikatna trawa często spotykana w borach sosnowych – dość wyraźnie zaznacza się w fizjonomii powierzchni i być może powinnam przyznać jej stopień 2, oznaczający pokrycie 10−25 proc. Decyduję się jednak na stopień 1, ponieważ, mimo dość obfitego występowania, pokrycie powierzchni przez tę trawę nie jest duże. Jest jeszcze kilka gatunków, których okazy rozproszone są na badanych 200 m2, otrzymują więc w zdjęciu jedynie stopień +. Znalazłam również pojedynczą siewkę klonu, nie pomijam jej jednak w wykazie, lecz notuję w formularzu jako r. Takich samych szacunków należy dokonać oddzielnie dla wszystkich warstw wyróżnionych w zbiorowisku i to wszystko.

Słowa uznania

Spoglądam na zegarek, praca zajęła mi godzinę i piętnaście minut. To więcej niż na większości powierzchni, które badałam, bo i zbiorowisko okazało się bardziej skomplikowane. Kompleks leśny, który objęłam badaniami, porasta w większości ubogie gleby wytworzone z piasków, najczęstszym zbiorowiskiem na tym terenie jest bór sosnowy. Drzewostan w borze sosnowym jest jednowarstwowy i jednowiekowy, pod starszym drzewostanem występuje często młode pokolenie sosen, a dno lasu to mozaika borówek i poduch mchów. W takim „łatwym” lesie wykonanie zdjęcia zajmuje mniej czasu. Dziś jednak było inaczej: pod drzewostanem sosnowym niższe piętro drzew tworzyły dęby, bogaty był też podszyt – tworzyły go jodła, dęby, a także buk i kruszyna. To jednak tylko namiastka lasów, które mogły występować na tym terenie w dawnych wiekach. Kilkusetletnia intensywna działalność człowieka spowodowała duże zmiany zarówno w siedliskach, jak i w składzie gatunkowym drzewostanów, a gospodarka leśna protegująca sosnę ukształtowała las, który podziwiać można dzisiaj.

Zbieram koperty wyznaczające powierzchnię, wypatrując w dnie lasu roślin, które być może przeoczyłam. Zdarza się, że „sprzątając” po pracy znajduję jeszcze drobne mchy lub porosty, które skrzętnie pakuję do kopert zielnikowych i dopisuję w zdjęciu. Nagle przypominam sobie o rudzielcu. Praca tak mnie pochłonęła, że zupełnie zapomniałam o tym szczekaczu. Oglądam się za nim – w końcu już chyba jesteśmy kumplami – niestety, poszedł w swoją stronę bez pożegnania. Zwijam taśmę, chowam notatnik i ruszam w stronę roweru. Dzisiaj to już koniec pracy, zbliża się wieczór, więc pora wracać.

Powrót do leśniczówki, w której mieszkam, zajmie mi około godziny. Mijam drzewostany w różnym wieku, przejeżdżam przez zrąb... Na mapach zielona plama lasu wydaje się czymś trwałym, a przecież tu wszystko nieustannie się zmienia. Uprawa staje się młodnikiem, młodnik dojrzewającym lasem, a stary drzewostan ustępuje uprawom. Cieszę się, że mogę zatrzymać w moich zdjęciach obraz roślinności, która występuje tam teraz.

Już tylko jeden zakręt i pies leśniczego pędzi w moją stronę, a później ścigamy się aż do garażu. Zostawiam rower, biorę rzeczy i idę w kierunku leśniczówki. Tutejsza gospodyni od czasu do czasu powtarza mi, że ona za nic na świecie i za żadne skarby nie robiłaby tego, co ja. „Ale – mówi – gdyby nie ludzie tacy, jak ty, to ciągle siedzielibyśmy na drzewie”. To chyba słowa uznania...

Mgr Ewa Stefańska jest botanikiem, absolwentką Uniwersytetu Wrocławskiego, doktorantką w Zakładzie Bioróżnorodności i Ochrony Szaty Roślinnej UWr.