Nowy ład płacowy?

Janusz Sobieszczański


Pod koniec ubiegłego roku doszło do istotnej rozbieżności pomiędzy kierownictwem Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego a Związkiem Nauczycielstwa Polskiego i Krajową Sekcją Nauki NSZZ „Solidarność”, w kwestii ukształtowania stawek wynagrodzeń pracowników szkolnictwa wyższego w 2007. W pierwotnej wersji rozporządzenia ministerstwo proponowało pozostawienie dolnych granic stawek wynagrodzenia zasadniczego na niezmienionym poziomie i bardzo selektywne zwiększenie ich górnych granic. Od 150 proc. dla grupy profesorów, aż do 0 proc. dla pracowników niebędących nauczycielami akademickimi. Uzasadniono, że w ten sposób będzie można zatrudniać w polskich uczelniach wybitnych naukowców zagranicznych, w tym także obywateli polskich osiągających sukcesy w pracy naukowej za granicą. Uzasadnienie to jest nieprzekonujące.

Strona związkowa proponowała podwyższenie dolnych granic stawek o ok. 10 proc. i górnych o 20 proc., obejmujące wszystkich zatrudnionych. Z podwyższeniem dolnych granic wiązała się obawa o to, czy niektórym uczelniom nie zabraknie środków na wynagrodzenia.

W swoim stanowisku związki zawodowe kierowały się następującymi względami: nie powinno się naruszać ładu płacowego wyrażonego relacją 3: 2: 1: 1 (średnie wynagrodzenia w grupach: profesorów, adiunktów, asystentów, pracowników niebędących nauczycielami akademickimi); o randze uczelni decyduje kadra o najwyższych kwalifikacjach, jednak trzeba zachować umiar i dostrzec, że do dobrego funkcjonowania uczelni potrzebne jest zaangażowanie wszystkich pracowników. Przyjęcie takiego samego procentowego zwiększenia stawek dla wszystkich grup pracowniczych pozwala zachować wyżej wymienioną relację płacową, natomiast kwoty podwyżek będą uzależnione od rangi pracownika; praktycznie od dwóch lat nie było waloryzacji wynagrodzeń w szkolnictwie wyższym. Jeżeli więc w tym roku rysują się możliwości pewnej poprawy lub choćby waloryzacji płac, to powinna być ona adresowana do całej społeczności pracowników uczelni publicznych.

Ministerstwo tylko częściowo uwzględniło propozycje związków zawodowych. Nie podwyższono dolnych granic stawek, natomiast górne granice podwyższono wszystkim grupom pracowniczym, zachowując zróżnicowanie procentowe, lecz nie tak przesadzone, jak w pierwszej propozycji.

Rozporządzenie zostało opublikowane i obowiązuje w 2007. Jednak problem pozostał. Pod koniec lutego minister udostępnił do konsultacji Założenia do ustawy o zmianie ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym. Wynika z nich zamiar wprowadzenia nowego porządku płacowego. Proponuje się, aby w rozporządzeniu ministra były podawane tylko dolne granice uposażenia, a w dotacji kierowanej do uczelni nie byłoby wydzielonych środków na wynagrodzenia. Trzeba tu nadmienić, że w ostatnich latach zaniechano wyraźnego określania, jaka część dotacji powinna być przeznaczona na wynagrodzenia. Sygnalizowane to było pośrednio w pismach przewodnich kierowanych do rektorów.

Znaczna rozpiętość

Propozycje ministra wyglądają racjonalnie, lecz tylko na pierwszy rzut oka. Zaniechanie określania górnych granic uposażenia doprowadzi do rozchwiania ładu płacowego. Można wnioskować o dążeniu resortu do porzucenia relacji 3: 2: 1: 1, która zyskała akceptację środowiska akademickiego. Jedyne znane mi uwagi odnosiły się do zbyt niskiego oszacowania średnich wynagrodzeń w grupie pracowników niebędących nauczycielami akademickimi. Zwracano uwagę, że w tej grupie jest wielu pracowników z wyższym wykształceniem, a także z doktoratem. Słuszna więc byłaby relacja 3: 2: 1: 1,2.

Rozpiętość pomiędzy przeciętnym wynagrodzeniem w grupie profesorów i w grupie asystentów określa liczba 3. Oczywiście profesor zwyczajny, którego wynagrodzenie jest równe górnej stawce wynagrodzeń, zarabia ponad trzykrotnie więcej niż średnio wynagradzany asystent. Jest to znaczna rozpiętość, większa niż w wielu krajach Unii Europejskiej. Wydaje się, że przyjęta w polskim publicznym szkolnictwie wyższym relacja wynagrodzeń dość dobrze – a nawet odważnie – rozróżnia znaczenie poszczególnych grup pracowników. Trzeba zaznaczyć, że w przypadku, gdy uczelnia posiada środki spoza budżetu państwa, ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym pozwala na zwiększenie wynagrodzeń ponad wysokość ustaloną na podstawie rozporządzenia ministra. Operatywne uczelnie mają więc możliwość odpowiednio zwiększonego uhonorowania wyróżniających się pracowników. Taką możliwość stwarzają też corocznie przyznawane nagrody za osiągnięcia naukowe i dydaktyczne.

Jestem przekonany, że przyjęta relacja pomiędzy wynagrodzeniami poszczególnych grup pracowników szkolnictwa wyższego powinna być zachowana. Od ministra nauki można oczekiwać poprawy relacji wszystkich wynagrodzeń w szkolnictwie wyższym do przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce. Takie oczekiwanie znajduje wsparcie w ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym. W art. 151 jest wskazanie, że przeciętne miesięczne wynagrodzenia nie powinny być mniejsze niż określone w ustawie.

W ramach prawa

W kwestii drugiej, dotyczącej uszczegółowienia informacji co do przeznaczenia dotacji kierowanej do uczelni, wydaje się, że zasadne jest informowanie o środkach przeznaczonych na wynagrodzenia. Określone w ustawie relacje przeciętnych wynagrodzeń do kwoty bazowej są dyspozycją wskazującą, jeżeli rzetelnie odczytamy ustawę, jaka część dotacji budżetowej dla szkolnictwa wyższego przeznaczona jest na wynagrodzenia. Powinno to być wykazane w pismach informujących o dotacji kierowanej do poszczególnych uczelni. Pogląd, że naruszałoby to autonomię uczelni jest niesłuszny, gdyż nie mamy do czynienia z autonomią nieograniczoną, lecz autonomią w ramach obowiązującego prawa. Ustawodawca uchwalając dyspozycje co do wysokości wynagrodzeń uznał, że czynnik ludzki wymaga szczególnego poszanowania. Nie powinno to pozostawać tajemnicą kuchni przy formowaniu budżetu państwa dla szkolnictwa wyższego.

Dr inż. Janusz Sobieszczański jest przewodniczącym Krajowej Sekcji Nauki NSZZ „Solidarność”.