Ród noblistów

Magdalena Bajer


W tym roku mija 140 lat od opatentowania dynamitu przez Alfreda Nobla, który swoją fortunę zapisał w testamencie Akademii Szwedzkiej z przeznaczeniem na nagrody za przełomowe osiągnięcia naukowe. Pierwszą otrzymał w roku 1901 Wilhelm Roentgen. Razem z nim nominowani byli Maria i Piotr Curie oraz Henri Bequerel, ale przyszło im czekać jeszcze dwa lata. Zaczęła się era fizyki atomowej, niosąca wówczas przede wszystkim nadzieje na poprawę ludzkiego życia.

Potomkowie rodziny Curie pielęgnują pamięć Marii i Piotra oraz dumę z pięciorga noblistów w dwu pokoleniach, o której to liczbie nie dość dobrze pamiętamy, dlatego zapewne, że postać Marii Skłodowskiej−Curie została zmitologizowana w tradycji narodowej i trochę oderwana od wspólnej, międzynarodowej gleby intelektualnej, z której wyrosła, przy całym polskim patriotyzmie, i którą to glebę tak ogromnie wzbogaciła. Harmonia rodzimego z uniwersalnym w życiu Marii i Piotra, którzy zapoczątkowali ród najbardziej uczony z tych, jakie próbuję opisywać, ukazuje swe istotne znaczenie dopiero teraz, kiedy „rodzinność” Europy poświadczają traktaty, a Unia ogłasza wielkie wsparcie dla nauki, jako najwięcej obiecującej dziedziny wspólnych wysiłków.

wrodzone i wyniesione

Zainteresowanie rodziną Curie zaowocowało w ostatnich latach książkami, których autorzy* oparli swoje sądy na nieznanych wcześniej archiwaliach. Nie zawierają one rewelacji, ale, jak sądzę, uzasadniają przypomnienie głównych rysów postawy uczonych małżonków wobec świata badanego i otaczającej ich rzeczywistości społecznej, politycznej, wobec ideowych dysput i konfliktów epoki.

Córka nauczyciela fizyki, który nie mógł zrobić kariery naukowej pod rosyjskim zaborem, odziedziczyła ścisły umysł i „matematyczny sposób myślenia”. W dzieciństwie stawała zachwycona przed gablotką z przyrządami do eksperymentów fizycznych, ale bardzo szybko pojęła, że zachwyt i zaciekawienie naturą muszą się karmić wytrwałą pracą nad jej poznawaniem, żeby nie pozostały płytkim sentymentem.

Matka Marii także była inteligentką i przed ślubem osiągnęła znaczące na owe czasy stanowisko dyrektorki jedynej prywatnej szkoły dla dziewcząt w Warszawie, którą wcześniej ukończyła. Oboje rodzice wpajali dzieciom gorący patriotyzm i równie gorącą nienawiść do Rosji. W drodze do szkoły przyszła uczona zatrzymywała się przy obelisku upamiętniającym przeciwników powstania styczniowego, by go... opluć. Ojciec, wychowujący czwórkę dzieci po śmierci żony, nie wymagał ani oczekiwał podobnych gestów, natomiast egzekwował znajomość języków obcych (sam władał kilkoma), historii, literatury i otrzymywanie najlepszych stopni ze wszystkich przedmiotów. Najmłodsza, Maria Salomea, skończyła państwowe rosyjskie gimnazjum z pierwszą lokatą i złotym medalem – w wieku piętnastu lat.

Piotr Curie także pochodził z rodziny, jaką w Polsce nazywamy inteligencką, co we Francji nie ma odpowiednika słownikowego. Jego dziadek był w Paryżu chirurgiem, a zraziwszy się do medycyny konwencjonalnej wyjechał do Londynu i rozpoczął pionierskie prace z zakresu homeopatii, stając się jednym z jej ojców. Syn, Eugéne, z wykształcenia także chirurg, pracował w laboratorium paryskiego Muzeum Historii Naturalnej, nie mogąc poświęcić się wyłącznie nauce z przyczyn materialnych.

Metrykalnie protestant, nie identyfikował się z żadnym wyznaniem, a synów – starszego Jacques’a i Piotra – wychowywał w szacunku dla swobody intelektualnej i przekonaniu, że, jak to określiła później synowa Maria, w tym życiu należy spełniać to, czego chrześcijaństwo oczekuje od nas w życiu przyszłym.

Polityczne poglądy jej francuskich teściów można opisać hasłami rewolucji francuskiej: wolność, równość, braterstwo, choć matka męża pochodziła z rodziny szlacheckiej. Podczas walk w 1871 roku doktor Curie posyłał kilkunastoletnich synów na ulice, aby zabierali i przynosili do szpitala rannych komunardów. Dla nadwrażliwego, introwertycznego Piotra było to ciężkie doświadczenie, nigdy jednak nie kwestionowane.

Ten sam ojciec nie oddał wszakże młodszego syna do szkoły, lecz zorganizował mu naukę w domu, dobierając najlepszych preceptorów spośród znajomych wykładowców uniwersyteckich.

Piotr Curie, wyjątkowo utalentowany matematycznie, w wieku szesnastu lat znalazł się na Sorbonie i w ciągu dwu następnych uzyskał dyplom oraz asystenturę w laboratorium fizycznym. Jego brat był wtedy asystentem na wydziale mineralogii.

Niejedną analogię można zobaczyć w biografiach przyszłych małżonków Curie. Podobny klimat dzieciństwa, nasycony ambicją maksymalnego rozwijania posiadanych zdolności, przekonaniem, że nie ma zadań zbyt trudnych dla umiejących myśleć i pragnących je rozwiązać, ale i ze świadomością koniecznych wyrzeczeń, z intuicją wreszcie, tak płodną w późniejszym naukowym życiu, kierowania uwagi na to, co istotne i co zapowiada pożytki dla innych, choć nie one same stanowią cel najbliższy. Podobna była otwartość na świat zewnętrzny z wrażliwością wobec zachodzących w nim przemian, która w polskim domu Marii manifestowała się odczuciami niepodległościowymi, a w paryskim domu Piotra republikanizmem.

dom i laboratorium

Wszystkie dzieci Władysława Skłodowskiego zdobyły (to określenie najściślej odpowiada rzeczywistości) wykształcenie. Starsza siostra Marii, Bronisława, z jej materialną pomocą skończyła medycynę w Paryżu, by z kolei wspomagać, wraz z mężem, również lekarzem, Kazimierzem Dłuskim, siostrę studiującą najpierw fizykę, a zaraz potem matematykę. Licencjat z fizyki Maria uzyskała z najlepszym wynikiem, co nie zdarzyło się wcześniej żadnej kobiecie, w dodatku cudzoziemce, matematyczny – z drugą pozycją wśród najlepszych francuskich studentów.

W lecie 1894 roku Piotr pisał w liście: (…) jakżeby pięknie było – nawet nie mogę w to uwierzyć – gdybyśmy spędzili życie razem, zapatrzeni w nasze ideały: Pani ideał patriotyczny – nasz ideał ogólnoludzki i pracy naukowej. Zresztą z nich wszystkich, ten ostatni jest, jak sądzę, słuszny. (…) tu można wierzyć, iż się dokona czegoś. Tu grunt jest twardszy i każde, bodaj najmniejsze odkrycie już jest realną zdobyczą. Ślub wzięli w lipcu 1895 roku.

Małżeństwo Curie stało się idealnym modelem tego, co dzisiaj określamy związkiem partnerskim, powtarzanym w następnych pokoleniach, opartym na wspólnych zainteresowaniach i wspólnej pracy naukowej, ale i bardzo świadomie tworzonym „domu uczonych”, który pielęgnował wartości uznane za istotne i niezbędne.

Opisano – przy różnych jubileuszach – życie Marii, dzielone między laboratorium i ów dom, w którym wychowywały się dwie córki, jej ciężką pracę, niedojadanie, zmęczenie, przeciwności, jakie musiała znosić osiągając przełomowe wyniki naukowe, którym niechętnie starsze pokolenie Sorbony oddawało należny honor, szczególnie upokarzającą kampanię prasową, gdy starała się o członkostwo Akademii Nauk w 1910 roku... Myślę, że potrafią to zrozumieć ludzie, którzy w badaniach znajdują najpierwszy sens wszelkich swoich działań, jakkolwiek nie chcą ani nie powinni usprawiedliwiać absurdalnych w tym przeszkód i nonsensów, jakich nie brakuje.

Następnemu pokoleniu przekazywali, najpierw oboje, a po śmierci Piotra – Maria, to samo podejście do świata. Dla córek, które dzieliło siedem lat i dla grona dzieci z zaprzyjaźnionych rodzin zorganizowała naukę w domu, angażując kolegów uczonych, gdyż szkoły publiczne nie zapewniały, zdaniem noblistki, odpowiedniego rozwoju intelektualnego. Towarzyszyło temu wielkie staranie o sprawność fizyczną – dziewczynki pływały, jeździły konno, na rowerach, łyżwach, nartach, chodziły na długie spacery, jak wcześniej ich rodzice w chwilach wolnych od pracy w laboratorium.

Irena, po ojcu nieśmiała, zamknięta w sobie, niechętnie rozmawiająca z ludźmi, nauczyła się przezwyciężać te cechy na tyle, ile tego wymagała praca naukowa i kierowanie zespołami badawczymi, a nawet epizod pełnienia funkcji wiceministra.

zobowiązująca sukcesja

Pod koniec życia Maria postanowiła przekazać córce kierowanie Instytutem Radowym, gdzie od dawna blisko współpracowały. W 1926 roku Irena wyszła za mąż za Fryderyka Joliot, syna paryskiego komunarda, niezwykle uzdolnionego fizyka, od kilkunastu miesięcy zatrudnionego w instytucie. Połączyli swoje nazwiska w Joliot−Curie, gdy Fryderyk zrobił oba licencjaty – z fizyki oraz chemii i szybko zyskiwał sławę wybitnego uczonego. Razem z żoną pracowali nad sztuczną promieniotwórczością oraz nowymi pierwiastkami promieniotwórczymi. Nagrodę Nobla przyznano im w roku 1935. Uroczystość wręczenia była dla Ireny, coraz bardziej stroniącej od zgromadzeń, ciężkim przeżyciem.

Poglądy na sytuację polityczną – rosnące zagrożenie faszyzmem, przygotowania wojenne – miały w tym pokoleniu mocny fundament: wyniesione z domów rodzinnych obojga umiłowanie sprawiedliwości społecznej, tolerancji, egalitaryzmu, pacyfizm.

Po drugiej wojnie światowej, która odsłoniła przerażające skutki odkryć fizyków atomowych, wobec podziału świata i wyścigu zbrojeń, związali się z komunizmem, działając zwłaszcza na rzecz pustej i zakłamanej „walki o pokój”. Fryderyk Joliot−Curie wstąpił do partii komunistycznej, co ściągnęło nań niechęć środowiska naukowego. Oboje uczestniczyli we wrocławskim Kongresie Intelektualistów 1948 roku, fasadowej imprezie pod sowieckimi auspicjami. Miałam wtedy sposobność zobaczyć ich i innych wielkich tamtego świata, stojąc w uczniowskim szpalerze na drodze do politechnicznej auli, gdzie toczyły się obrady.

Trzecie pokolenie rodziny także zapisało się w nauce wielkimi zasługami. Córka Joliotów, Helena, poślubiła wnuka Paula Langevina, wybitnego fizyka, przyjaciela jej dziadków, mistrza Fryderyka Joliot. W końcu lat pięćdziesiątych była jedną z czołowych uczonych Francji, osiągając pionierskie wyniki w badaniu polaryzacji elektronów emitowanych w procesie rozpadu atomu.

Młodsza córka Marii i Piotra Curie żyje w Nowym Jorku. Nigdy nie zajmowała się nauką, tylko pisaniem i działaniem na rzecz dzieci upośledzonych przez los. Jej mąż Henri Labouisse odbierał... pokojową Nagrodę Nobla przyznaną organizacji UNICEF, której przez wiele lat był dyrektorem.

W losach całej rodziny ukazuje się typowy – i w Polsce, i we Francji – splot doświadczeń indywidualnych z historią narodową, europejską i szerszą. Ukazują się cechy osób, które potrafią w tym splocie znaleźć dla siebie miejsce i nań oddziaływać. Są w niej cenne wzory i... przestrogi.

* Barbara Goldsmith, Geniusz i obsesja. Wewnętrzny świat Marii Curie, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2006. Denis Brian, Rodzina Curie, Wydawnictwo Amber, Warszawa 2006.