Prawda o WAT

Wojciech Przetakiewicz


Z informacji prasowych, z pytań, czy nasza uczelnia jeszcze istnieje, stawianych w różnych środowiskach akademickich, wynika stan dezorientacji co do losów tej, poważanej dotychczas, wojskowej politechniki. Do złożenia niniejszych wyjaśnień skłoniła mnie ostatecznie lektura opinii Piotra Kieracińskiego Cywile w armii, zamieszczonej w lutowym numerze „Forum Akademickiego”. Stwierdzenie, że „WAT i AMW przyjęły sporą liczbę studentów cywilnych, natomiast ograniczyły liczbę studiujących wojskowych”, a także szereg innych wniosków, to właśnie dowody niepełnego zrozumienia, skąd się wziął „cały ten ambaras” (cyt. za P.K.) wokół tworzenia Uniwersytetu Obrony Narodowej i protestów społeczności WAT przeciw jej likwidacji.

Wypowiedź red. Kieracińskiego stała się dla mnie przysłowiową kroplą, która przelała czarę goryczy powodowanej celowym lub (jak zapewne w przytoczonym przypadku) nieświadomym fałszowaniem rzeczywistości, a więc złożonych losów WAT w ostatnim 13−leciu. Szereg wypowiedzi byłego ministra obrony i artykułów prasowych wskazywało w ostatnich miesiącach na potrzebę „przywracania uczelni wojskowych wojsku” (R. Sikorski) lub „odbijania uczelni wojskowych” (np. „Polska Zbrojna” nr 3/2007). W sposób demagogiczny tworzono uzasadnienie pomysłu na wchłonięcie WAT przez planowany Uniwersytet Obrony Narodowej.

Stan posiadania

Aby zrozumieć genezę obecnej sytuacji, trzeba się cofnąć do roku 1994, kiedy to pod naporem Sztabu Generalnego, którego Inspektorat Logistyki był jednostką nadrzędną wobec WAT, nastąpiła częściowa restrukturyzacja uczelni. Liczbę wydziałów zmniejszono z 6 do 5, łącząc Wydział Inżynierii Lądowej i Geodezji z Wydziałem Chemii i Fizyki Technicznej w Wydział Inżynierii, Chemii i Fizyki Technicznej. Motorem zmian było planowane zmniejszenie zapotrzebowania MON na absolwentów WAT. W redukowanej liczebnie armii pojawiły się nawet pierwsze trudności ze znalezieniem etatów dla wszystkich kończących wówczas studia. Wtedy też niektórzy, niepewni swych dalszych losów podporucznicy, zwłaszcza elektronicy i informatycy, dawali się „wykupywać” przez cywilne firmy i zdejmowali mundury (byli wówczas zobowiązani zwrócić MON część kosztów kształcenia). Kierownictwo WAT, z rektorem gen. dyw. prof. Włodarczykiem, podjęło starania o zachowanie „stanu posiadania”, a więc uchronienie przed redukcją wysoko kwalifikowanej kadry i zaplecza technicznego. Nie była to jednak walka (m.in. gorące i trudne dyskusje z szefem Sztabu Generalnego gen. Wileckim i jego współpracownikami) o utrzymanie miejsc pracy w nierentownym przedsiębiorstwie. Było to działanie powodowane świadomością potrzeby ocalenia ogromnej wartości społecznej, niezaprzepaszczenia dorobku 45 lat ciężkiej pracy kilku pokoleń i efektów wysokich nakładów inwestycyjnych.

Jak niełatwa była obrona stanowiska kierownictwa WAT, a także utrzymanie poziomu niektórych dyskusji, niech świadczy kuriozalny wręcz przykład kontrargumentu, jakim jeden z generałów wysokiego szczebla Sztabu Generalnego próbował zbić starania rektora o nielikwidowanie Instytutu Chemii i Obrony Przeciwchemicznej jako realizującego badania naukowe na światowym poziomie, m.in. w dziedzinie ciekłych kryształów, ale także potrzebne dla wojska i dla gospodarki prace z zakresu ochrony środowiska (diagnoza skażenia i sposób rekultywacji terenów zniszczonych przez jednostki radzieckie): „To co, wy będziecie szambami się zajmować?” Uczuć, jakich doznawałem słuchając takich wypowiedzi jako uczestnik dyskusji, nie będę tu opisywał. Udało się nam ostatecznie zapobiec większym, niż się zanosiło, stratom społecznym.

Cień problemów finansowych

Zgodnie z zapowiedzią, stopniowo, z roku na rok, malały wyznaczane przez SG limity naboru do WAT (z blisko 900 do 0). Nim limit sięgnął poziomu zerowego (2001) nadszedł rok 1997. Spełniając specyficzne potrzeby kadrowe armii, wprowadziliśmy (reaktywowaliśmy) studia dwustopniowe. Zmienił się nam też przełożony. Został nim minister ON z ogniwem pośrednim w postaci Departamentu Kadr i Szkolnictwa Wojskowego. Wówczas było też już dla nas całkowicie jasne, że posiadany potencjał kadrowy (naukowo−dydaktyczny i administracyjno−techniczny) przerasta potrzeby warunkowane liczbą kształconych w WAT podchorążych i oficerów. Jako ówczesny prorektor ds. dydaktycznych podjąłem się, wraz z podległym mi pionem funkcjonalnym, nowego i niezwykle trudnego (wskutek konserwatywnej postawy MON) zadania wprowadzenia do naszej uczelni studiów dla osób cywilnych. Organizując początkowo tylko komercyjne formy edukacyjne (różne kursy i studia podyplomowe), uzupełnialiśmy malejące z roku na rok środki budżetowe z MON, by utrzymać zakres i poziom kształcenia oraz prac badawczych.

W ciągu kilku lat MON zmniejszyło dotację dla WAT ponad 3−krotnie. Dzięki usilnym staraniom uzyskaliśmy zgodę MENiS na uruchomienie studiów cywilnych niestacjonarnych, a od roku 2000 także stacjonarnych. W pierwszym naborze na studia dzienne przyjęliśmy 500 studentów. Limit ten stopniowo wzrastał, ale dotacja z cywilnego ministerstwa była i pozostała do dziś bardzo skromna. Obecnie studentów cywilnych jest ok. 6 tys., a wojskowych ok. 140 (efekt ubiegłorocznego, pierwszego po kilku latach naboru).

Dzięki dydaktyce komercyjnej, licznym pracom badawczym, działalności gospodarczej oraz bardzo oszczędnej konsumpcji środków WAT istnieje i ma się coraz lepiej, mimo że na historii ostatnich lat cieniem położyły się problemy finansowe, których prawdopodobne źródła zostały opisane w rozdziale 10 „Raportu z weryfikacji WSI”.

Warto zaznaczyć, że w całym kilkuletnim okresie transformacji WAT nikt w sferach rządowych, zwłaszcza w MON, ale też i w MENS, nie wzniósł się ponad resortowy interes i nie uczynił nic, by zapobiec możliwości stopniowej likwidacji WAT. MON wprawdzie pod naporem uczelni zaakceptowało jej wojskowo−cywilny charakter, ale nie przejawiało większego zainteresowania tym, że łączna dotacja budżetowa z MON i MENiS (obecnie MNiSW) nie pokrywa nawet połowy potrzeb finansowych uczelni (wspomniane części dotacji z obu ministerstw mają się jak 3:1, co wynika z tego, że WAT jest zarazem jednostką wojskową z zadaniami mobilizacyjnymi).

Dobro społeczne

Chcę zdecydowanie raz jeszcze podkreślić, że to nie WAT pomniejszała swoją rolę w resorcie ON. O tym decydował jej przełożony. Jak wykazałem, MON ograniczyło przed kilku laty edukacyjną więź z WAT, zlecając zarazem – wręcz demonstracyjnie – część kształcenia magisterskiego podchorążych szkół oficerskich politechnikom cywilnym w Warszawie i Wrocławiu. Były to działania w naszej ocenie absurdalne.

W minionym 10−leciu WAT ogromnym wysiłkiem, w sytuacji poważnego niedoinwestowania, podjęła szereg nowych zadań dydaktycznych, rozwijała badania i utrzymała wysoką pozycję wśród krajowych uczelni technicznych.

Przed trzema miesiącami odżyły w MON (zostały upublicznione) zamiary utworzenia UON. Odżyły ze zdwojoną siłą, bo weszły w życie kolejne przepisy ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, w myśl których spośród uczelni wojskowych chyba tylko WAT może zachować status uczelni akademickiej. Projekt ustawy o utworzeniu UON, równoznacznym z likwidacją m.in. WAT, został przygotowany w pośpiechu i na poziomie żenująco niskim. Tworzeniu projektu towarzyszyły różne wypowiedzi, zwłaszcza prasowe, pomysłodawców i osób odpowiedzialnych za czynności przygotowawcze, z których można było wnioskować, jak dalece MON oderwało się od własnego wyższego szkolnictwa technicznego. Kreując uczelnię zlokalizowaną być może poza Warszawą, w której ma dominować kształcenie w zakresie bezpieczeństwa państwa, a WAT ma przyjąć wymiar instytutu, lekceważy się fakt, że WAT to nie tylko jednostka podległa MON, lecz przede wszystkim dobro społeczne, a więc liczna kadra specjalistów wysokiej klasy i niezwykle cenna infrastruktura techniczna, często unikatowe w skali światowej, ale zarazem absolutnie niemobilne laboratoria badawcze. Szereg aspektów planowanego potraktowania potencjału WAT nosi znamiona sabotażu wobec nauk technicznych w Polsce, poskutkuje bowiem zniszczeniem ważnego elementu krajowego zaplecza badawczego.

Taki pogląd wyrażają ci, którzy WAT i jej losy postrzegają w kategoriach dobra narodowego, a nie resortowego folwarku. Pozostaje mieć nadzieję, że ten sposób oceny przyjmą posłowie i senatorowie RP.

Prof. dr hab. inż. Wojciech Przetakiewicz, płk w st. spocz., prorektor WAT ds. dydaktycznych w latach 1992−1997, prof. zw. Akademii Morskiej w Szczecinie oraz WAT, członek Rady Nauki przy MNiSW oraz CK ds. SiT.

Reakcją na mój tekst dotyczący reformy wyższego szkolnictwa wojskowego są artykuły profesorów Wojskowej Akademii Technicznej. Znakomicie przedstawiają one sytuację WAT i szkolnictwa wojskowego. Oby więcej takich tekstów. Badania prowadzone w uczelniach wojskowych są ze wszech miar warte upowszechniania. Mam jednak wrażenie, że Autorzy posądzili mnie o niedocenianie WAT czy nawet próbę szkodzenia tej uczelni. To nieporozumienie, być może wywołane emocjami związanymi z reformą szkolnictwa wojskowego. Napisałem jedynie, że minister obrony narodowej – przede wszystkim on – ma prawo decydować, jak powinno wyglądać wyższe szkolnictwo wojskowe. Nie oceniam przy tym kompetencji żadnego z ministrów obrony. Protesty wobec podjętej ostatnio próby reformy szkolnictwa wojskowego kwestionowały prawo ministra obrony narodowej do decyzji o kształcie tej grupy uczelni, wskazując na autonomię, interesy zatrudnionych naukowców i studentów cywilnych, którzy jakoby mieliby być w wyniku reformy pokrzywdzeni (nic w projekcie ustawy na to nie wskazuje).

Pewne zarzuty domagają się jednak wyjaśnienia. Sformułowanie „ograniczały” jest rzeczywiście niefortunne. Należało napisać: „liczba studentów wojskowych zmniejszała się”. I to jedynie miałem na myśli. Uważam, że autonomia uczelni nie jest absolutna, to tylko pewne ustalenie, konsensus społeczny i musi być podporządkowana ważnym celom państwa, zwłaszcza obronności. Nie zgadzam się z prof. Trębińskim („FA” 3/07), że byłoby marnotrawstwem utrzymywać duże grono uczonych pracujących dla wojska, którzy by nie kształcili studentów. Otóż opłaca się i jest konieczne. Obronność to jedno z najważniejszych zadań państwa i warta jest niemal każdych pieniędzy. Oczywiście, jeśli można tę kadrę wykorzystać do kształcenia studentów, należy to zrobić.

Pozwolę sobie na jeszcze jedną uwagę. Czytałem o pomysłach, by pilotów wojskowych kształcić za granicą. Uważam to za totalne nieporozumienie. Musimy mieć w kraju możliwość kształcenia pilotów wojskowych: fachowców, sprzęt i uczelnię, która to robi na najwyższym poziomie. Podobnie jest z innymi specjalistycznymi służbami wojskowymi, jak łączność i ochrona elektroniczna terytorium kraju czy marynarka wojenna.

Piotr Kieraciński