Mądrzy nie wierzą?

Marek Misiak


W „Gazecie Wyborczej” przez kilka miesięcy toczyła się dyskusja na temat ateizmu i roli religii w życiu społecznym. Zapoczątkowało ją opublikowanie fragmentu najnowszej książki Richarda Dawkinsa Bóg urojony. Kolejno głos zabierali m.in.: filozof i etyk Jacek Hołówka, pisarz Jerzy Sosnowski, o. Jan Andrzej Kłoczowski OP i publicysta „Gazety” Jan Turnau. Pozwolę sobie wypowiedzieć się na ten temat, miejscami odwołując się do konkretnych tez wymienionych autorów (które krótko zacytuję). Nie jestem w stanie nakreślić obrazu stosunku do religii wśród pracowników polskiej nauki. Mogę jednak ukazać, jak odnoszą się do tych kwestii studenci i jak to wpływa na ich podejście do zgłębianych dyscyplin.

Uczonemu nie wypada

Zacznijmy od kwestii najogólniejszych. Mogą się tu pojawić głosy, że przecież wiara lub niewiara są prywatną sprawą każdego człowieka i nie wpływają na sposób uprawiania przez niego nauki. To, czy ktoś jest wierzący, czy niewierzący nie ma przełożenia na to, czy jest dobrym, czy złym naukowcem. Wiara nie jest jednak sprawą prywatną. Jeśli ktoś wierzy naprawdę, to kwestie związane ze zbawieniem (jakkolwiek dana religia je pojmuje) są dla niego najważniejsze. Co więcej, wyznawana religia determinuje (a przynajmniej powinna) przekonania etyczne, co ujawnia się (a przynajmniej powinno) przy zajmowaniu stanowisk w sporach dotyczących wielu drażliwych kwestii społecznych. To, co tu piszę, może się wielu wydawać oczywiste, ale zdumiewająco często słyszę, że „przekonania religijne są sprawą prywatną”. To, że nie ujawniają się bezpośrednio, np. w treści publikacji danego pracownika nauki, nie znaczy jeszcze, że zostały przezeń zepchnięte w głąb umysłu. Na konferencji dotyczącej gatunków filmowych (że posłużę się przykładem ze swojego podwórka) nikt nie będzie utrzymywał, iż to czy inne genialne dzieło filmowe nie mogło powstać bez Bożej pomocy, ale ujawnienie takiego poglądu w kuluarowych dyskusjach nie powinno być niczym zabawnym lub dyskredytującym.

Dlaczego może być dyskredytujące? Wbrew pozorom nie z powodu poglądu, iż wiara jest nie do pogodzenia z naukową bezstronnością. Wynika raczej z obecnego u wielu znanych mi studentów różnych kierunków mniej lub bardziej uświadomionego i zwerbalizowanego przekonania, iż człowiekowi wykształconemu, a już zwłaszcza naukowcowi (i to młodemu), wręcz nie wypada być gorliwym chrześcijaninem (będę odwoływał się do tej religii, jako zdecydowanie najbardziej w Polsce rozpowszechnionej). Dawkins w swoim tekście cytuje Johna Stuarta Milla: Cały świat zdumiałby się, gdyby się dowiedział, jak znaczna część ludzi stanowiących jego najwspanialszą ozdobę – tych, którzy najbardziej wyróżniają się, i to również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty – zachowuje całkowity sceptycyzm wobec religii (cyt. za: „Gazeta Wyborcza”, 13.11.2006). Agnostycyzm (Mill mówi jedynie o sceptycyzmie wobec religii) może być u konkretnego człowieka efektem oddziaływania najróżniejszych czynników i niekoniecznie musi być powiązany z byciem naukowcem. Jednych irytują dogmaty, które trzeba przyjąć, interpretują to jako przymus. Inni nie umieją pogodzić wiary z przemyśleniami (cudzymi lub swoimi) wypływającymi z obserwacji świata. Jeszcze inni przeżyli rozczarowanie tym czy innym kościołem, do którego należeli (tu znów szerokie spektrum: grzeszni czy aroganccy duchowni, krzywdzące ludzi wspólnoty, nie budzące zainteresowania obrzędy i inne powody). Ateizm czy agnostycyzm jest przejawem odwagi i niezależności myślenia u znacznie mniejszego odsetka niewierzących niż chcieliby tego Dawkins i Hołówka. Powiem coś, co u niewierzących wzbudzi zapewne uśmiech: wiara w chrześcijaństwie jest łaską. Po pierwsze, można tej łaski po prostu do pewnego momentu w życiu nie mieć (i nie nam rozstrzygać, dlaczego), po drugie, trzeba chcieć tę łaskę przyjąć. Choćby wszyscy cenieni naukowcy i mężowie stanu byli zdeklarowanymi ateistami, nie byłoby to dowodem na nieistnienie Boga ani na szkodliwość religii dla ludzkiego umysłu. Byłoby dowodem jedynie na pewną właściwość ludzkiej psychiki, która ma kłopoty z łączeniem własnego widzenia świata z wiarą.

Lepsi ateiści?

Nie jest prawdą, jakoby naukowego poznania nie dało się pogodzić z wiarą. To, że dla wielu ludzi jest to zbyt trudne, to już inna sprawa. Po pierwsze, w trakcie bardzo nawet interdyscyplinarnych badań poznaje się pewien tylko wycinek rzeczywistości. Po drugie, poznanie wiary ma zupełnie inny charakter. Poznanie naukowe dąży do sformułowania obiektywnych praw rządzących rzeczywistością. Poznanie wiary chce poprzez tę rzeczywistość (lub w inny sposób) dowiedzieć się czegoś o naturze Boga (choć jest to poznanie niepełne i przybliżone). Dotyczy więc ono zupełnie innego poziomu rzeczywistości. Hołówka i Dawkins nie rozumieją zresztą, jaka jest w chrześcijaństwie rzeczywista relacja między wiarą i rozumem. Szczytem niezrozumienia jest w tekście Hołówki odwoływanie się do kreacjonizmu jako rzekomo typowo religijnego mylenia nauki z domysłem. Koncepcję tę (nawet w formie tzw. Inteligentnego Projektu) wyznają głównie radykalne nurty wyznań reformowanych w USA, a w Polsce praktycznie wyłącznie nieliczni zwolennicy skrajnej prawicy, skupieni wokół Macieja Giertycha. Zarówno Dawkins, jak i Hołówka lubią powoływać się na bardzo skrajne przykłady – kreacjonizm, koszulki z prowokacyjnymi hasłami antyhomoseksualnymi, ekscesy islamskich fanatyków, inkwizycja. Są ateistami, nie interesuje ich religia, więc się na niej nie znają. Opierają się na tym, co dociera do nich z mediów lub plotek – a skrajności z reguły wyglądają śmiesznie lub groźnie. Tylko że nic z nich nie wynika. Każdą ideę można realizować w sposób ją ośmieszający, ale to nie dowodzi, że sama idea jest absurdalna.

Powróćmy do relacji nauki i wiary. Hołówka argumentuje: Entuzjaści religijni zarzucają nauce, że nie umie odpowiedzieć na wielkie pytania ludzkości. To prawda, nie umie. Dlaczego jesteśmy sami w kosmosie? Dlaczego złym ludziom wiedzie się nie gorzej niż dobrym? Jak to możliwe, że w ewolucyjnym rozwoju pojawiają się zmiany skokowe? Czy niewiarygodnie stabilne systemy DNA mogły powstać w wyniku kumulacji przypadkowych zmian w budowie komórki? (…) religijne domysły to nienaukowe przypuszczenia, a szacunek dla mitycznych opowieści nie pomaga ustalić prawdy o świecie („Gazeta Wyborcza, 02.12.2006). Osoby wierzące, które twierdzą, że znają odpowiedzi na wielkie pytania ludzkości, nie rozumieją tego, w co wierzą. Chrześcijaństwo nie wie, dlaczego ludziom złym często powodzi się lepiej niż dobrym. Jest to tajemnica obecności zła w świecie, pomimo iż świat został stworzony przez Boga (teodycea). Osoby wierzące sądzą jedynie, że odpowiedzi na te wielkie pytania zna Bóg, ale nie dzieli się z nami tą wiedzą dla naszego dobra. To wcale nie ułatwia życia. Ma się świadomość, że Boża opieka wcale nie uchroni nas przed cierpieniem.

We wszystkich sporach między ateistami i wierzącymi istnieje trudność, której nie sposób pokonać. Jacek Hołówka w swoim tekście stwierdził: [Duchowi Świętemu zdjęcia – MM] robi się cały czas. Tylko na żadnym zdjęciu Duch Święty się nie pokazuje. Co dowodzi, że go nie ma. Na nic tu się nie zda oburzenie i obraza, że taki argument jest wulgarny, bo chodzi o rzeczy święte. W religii zawsze chodzi o rzeczy święte (ibid.). Trudność, o której mówię, widać tu jak na dłoni: osoba niewierząca po prostu nie uznaje istnienia żadnej rzeczywistości innej niż poznawalna zmysłami. Jest to stanowisko jednakowo aprioryczne: nie ma fizycznych dowodów na istnienie Boga, ale nie ma również jednoznacznych dowodów na jego nieistnienie. To, że Duchowi Świętemu nie da się zrobić zdjęcia, to żaden argument. Skąd założenie, że wszystko, co istnieje, ma być poznawalne ludzkimi zmysłami?

W całym sporze najbardziej dla mnie niezrozumiałe jest stanowisko Dawkinsa i Hołówki, iż bycie ateistą jest czymś lepszym. W moich oczach wygląda to zupełnie inaczej i w znacznie mniejszym stopniu powoduje podziały. Po prostu: ludzie są wolni i jedni wierzą, a inni nie. Dawkins i Hołówka nie potrafią chyba zaakceptować tego, że istnieją ludzie mający zupełnie inną wizję świata. Według nich, istnieje tylko jeden słuszny, racjonalny, rozsądny sposób patrzenia na świat i myślenia o nim.