Douczanie podstaw

Piotr Müldner−Nieckowski


Od dłuższego czasu czujemy, że coś niedobrego dzieje się z wiedzą ogólną przeciętnego obywatela Polski. Właśnie Monika Olejnik pouczyła w TVN−24 obecnego ministra edukacji, że nie mówi się „proszę panią”, ale „proszę pani”. To, że są ludzie, którzy nie słyszeli o Nagrodzie Nobla Wisławy Szymborskiej, już nas nie dziwi. Przestaje denerwować gazetowa informacja, że kwas siarkowy ma wzór chemiczny HCl, dykta to rodzaj tektury, fale radiowe potrafią być szybsze od światła, CD−ROM jest nośnikiem magnetycznym, a XVII wiek to epoka napoleońska. Takie dane uzyskałem z tak zwanych dzienników centralnych w ciągu ostatniego miesiąca. Nie należy z tego wyciągać wniosku, że jeszcze gorzej jest w prasie regionalnej, ale trzeba być czujnym. W każdym razie co chwila jesteśmy zaskakiwani rewelacjami, które burzą naszą wiedzę szkolną. Z użytkowego punktu widzenia informacje takie pozornie nie mają żadnego znaczenia. Ani nie wpływają na nasze samopoczucie, ani nie chwieją budżetem domowym, ani nie utrudniają zasypiania. Nawet gdyby na tym tle pojawiły się nowe dowody na płaskość Ziemi, świat się nie zawali.

Ciekawostką uraczył nas „Dziennik. Polska, Europa, Świat” (z 14.02. 2007, str. 32) piórem Urszuli Małeckiej, która niedokładnie przeczytawszy artykuł w „New Scientist” poinformowała, że amerykańscy naukowcy właśnie odkryli przyczynę kaca poalkoholowego, czyli toksyczne działanie aldehydu octowego. Bez trudu znalazłem, że wieść ta została oparta na artykule Lisy Melton z numeru 2590 (12.02.2007). Istotnie, w ostatnich latach pojawiło się kilkanaście prac badawczych, które nieco poszerzają wiedzę na ten temat, ale to, że przyczyną kaca jest aldehyd octowy (etanal), było wiadomo już w XIX wieku. Charakter chemiczny aldehydu octowego wyjaśnił Justus von Liebig w 1834, jego syntezę po raz pierwszy przeprowadził Otto Roelen w 1838, a w XX wieku za nieznajomość przemiany alkoholu w organizmie i toksyczności aldehydów z dwóją wylatywało się z egzaminu na drugim roku studiów. Temat ten znajdował się w programach nauczania szkół średnich, a nawet zawodowych, nie tylko medycznych i chemicznych. Nie wiem, czy teraz się znajduje, w każdym razie ja uczyłem się o tym w liceum w latach 60. Tak się złożyło, że kiedy zdawałem na medycynę, wylosowałem kartkę z pytaniem o przemianę alkoholu w organizmie. Pochwalono mnie za to, że wiedziałem, iż aldehyd octowy znajduje się w tkankach również u niepijących. Taki byłem mądrala.

Rzecz interesująca, że dziennikarka pominęła nazwisko autorki artykułu, z którego skorzystała. To zakrawa na plagiat. Nie przejrzała roczników szacownego czasopisma „New Scientist”, w którym w kółko się pisze, że aldehyd octowy jest produktem przemiany alkoholu nie tylko w wątrobie, ale w jelitach i mięśniach, że produkują go także bakterie występujące m.in. w jamie ustnej, że jego stężenie w organizmie jest zwiększane przez palenie tytoniu, i co z tego może wynikać. A są to wiadomości podręcznikowe, które Melton zebrała w postaci popularnego artykułu przeglądowego i uzupełniła nowszymi informacjami o możliwych metodach usuwania kaca. Tymczasem na pierwszej stronie „Dziennika” widnieje news, z którego się dowiadujemy: „O tym, że alkohol szkodzi, mówi się od dawna. Ale teraz amerykańscy naukowcy dopiero odkryli, co tak naprawdę w alkoholu jest groźne dla zdrowia” (podpis: pkm). Mówi się od dawna? Tak, od zamierzchłej starożytności. Teraz dopiero odkryli? Tak, w XIX wieku. W samym artykule („Picie bez konsekwencji”) czytamy: „Udało się wreszcie poznać i zidentyfikować wroga tych wszystkich, którzy chcieliby do woli cieszyć się napojami alkoholowymi”.

Nietrudno zgadnąć, na czym polegało konstruowanie tych tekstów. Założono, że czytelnicy o niczym nie mają zielonego pojęcia, że wszystko można w nich wmówić, a jeśli jeszcze wiadomość ma posmak sensacji, to z całą pewnością wmawiać warto, wreszcie – że nikt nie będzie tego sprawdzał u źródła.

Dezinformacja w zakresie wiedzy encyklopedycznej jest stałą bolączką prasy. Redaktorzy działów naukowych nie zadają sobie trudu, żeby zajrzeć do podręcznika albo choćby zapytać przez telefon kogoś biegłego w danej dziedzinie, najlepiej dobrego maturzysty. Sądzą, że dezinformacja tego rodzaju jest nietoksyczna. Być może nie zdają sobie sprawy z tego, że ich artykuły są dokładnie czytane i zapamiętywane. Tymczasem tak się nieszczęśliwie dzieje, że wielu ludzi zakłada zeszyty i wkleja do nich wszystko, co się pojawia w działach nauki „Dziennika”, „Gazety Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, bo jest tam podane, trzeba przyznać, łatwiej niż w podręczniku, przejrzyściej, językiem potocznym, z rysunkami. Czasem takie zbiorki można nawet kupić na aukcjach portalu Allegro.

A potem młodzież ze zdumieniem dowiaduje się na studiach czego innego. Nie bez powodu krąży prześmiewcza opinia, że polskie studia wyższe polegają głównie na douczaniu rzeczy podstawowych.

e−mail: pmuldner@mp.pl