Za, a nawet przeciw habilitacji

Henryk Grabowski


Marksiści zgodnie twierdzili, że zmiany ilościowe przechodzą w jakościowe. Zapominali przy tym dodać, że nowa jakość jest zwykle gorsza od starej. Może nie jest to prawidłowość bezwarunkowa, na pewno jednak dotyczy kształcenia. Wynika to ze sprzeczności między rozkładem uzdolnień w populacji a powszechnością edukacji.

Ponieważ ludzi przeciętnie i mało zdolnych jest więcej niż uzdolnionych, umasowienie kształcenia musi prowadzić do obniżenia jego poziomu. Dawniej magisterium było pierwszym stopniem naukowym. Dzisiaj jest tytułem zawodowym, którego prestiż społeczny porównujemy z przedwojenną maturą. Nie dlatego, że dawniej lepiej uczono, ale dlatego, że teraz jest tylu magistrów, ilu wówczas było maturzystów.

W ciągu ostatniego ćwierćwiecza liczba promowanych rocznie w Polsce doktorów i doktorów habilitowanych się podwoiła. Jeżeli zbiorowość osób obdarzonych tym, co niektórzy nazywają genem twórczym, jest wielkością względnie stałą, to ustawowy wymóg, aby rozprawa doktorska była oryginalnymZZ rozwiązaniem zagadnienia naukowego, a habilitacyjna stanowiła znaczny wkład w rozwój określonej dyscypliny naukowej, jest coraz bardziej iluzoryczny.

Ostatnie regulacje prawne mogą proces obniżania kryteriów promocji w nauce tylko nasilić. Nadanie studiom doktoranckim statusu studiów trzeciego stopnia może przyczynić się do uzawodowienia doktoratu, a przyznanie radom wydziałów uprawnień do zatwierdzania habilitacji – obniżyć ich poziom naukowy. Nie da się bowiem wykluczyć, że wzajemna wymiana „życzliwości” między promotorami, opiekunami naukowymi i recenzentami – na zasadzie „dzisiaj ja tobie, jutro ty mnie” – przeniknie z pierwszego na drugi stopień naukowy.

W toczącej się dyskusji na temat habilitacji jej przeciwnikami są najczęściej przeterminowani adiunkci, a zwolennikami ci, którym udało się tę barierę na drodze do samodzielności w nauce pokonać. Osobista sytuacja zawodowa może wpływać na głoszone przez nich poglądy, a tym samym obniżać ich wiarygodność. Dlatego trudno ocenić, które rozwiązanie jest potencjalnie bardziej funkcjonalne. Ważne, żeby nie ulegać argumentom demagogów, według których wystarczy podnieść poziom doktoratów, aby habilitacja stała się zbędna. Jest to bowiem, jak starałem się wykazać, mało prawdopodobne, a może nawet niemożliwe.