Utrata wiary w skuteczność

Marek Wroński


Właśnie minęło 5 lat od chwili, kiedy zacząłem pisywać w „Forum Akademickim” artykuły o nieuczciwości naukowej. Oceniam, że mój cykl, aczkolwiek czytywany, nie spełnił zamierzeń, jakie z nim wiązałem. Liczba nagannych przypadków jest nadal duża, a reakcja środowisk akademickich prawie żadna. Rektorzy wielu uczelni prawie już jawnie „idą na przedawnienia” i nikt na to nie reaguje. Intelektualni piraci wykładają w coraz to nowych uczelniach, jak gdyby nic się nie stało.

Ministerstwo „nie widzi problemu”, liczne rady i komitety naukowe „o niczym nie słyszały”, a ich zacni członkowie w prywatnych rozmowach ze mną przyznają, że są bezsilni. O senatach uczelnianych i radach wydziałów lepiej w ogóle nie wspominać – tam, gdzie coś się dzieje, wszyscy są zastraszeni i milczą, bojąc się narazić dziekanom i rektorom. Na niektórych wydziałach nieuczciwość naukowa króluje w biały dzień. Wszyscy wiedzą, np. o naukowych grzechach dziekana, ale nikt nie ma odwagi przeciwstawić się panującym kumplowskim układom. Przepisy dyscyplinarne i urząd rzecznika dyscyplinarnego z powodzeniem są wykorzystywane przez niektórych rektorów – także w uczelniach publicznych – do niszczenia przeciwników, a przeciwnikiem zostaje każdy, kto ma inne zdanie niż rektor lub dziekan i ma odwagę to zdanie publicznie wygłosić.

Nowa ustawa o szkolnictwie wyższym pozwala rektorowi zawiesić dyscyplinarnie każdego profesora, bowiem „wierny” rzecznik skieruje przecież wniosek o ukaranie, „wierna” komisja dyscyplinarna wyda zaś orzeczenie. „Niewiernych” posłuszny senat uczelni na żądanie rektora odwołuje bez podania przyczyn w czasie ich kadencji. I co z tego, że można się odwoływać, skoro rezultaty będą dopiero po kilkunastu miesiącach. Przez ten okres profesor, nawet belwederski, ma zrujnowane nerwy, utracone zarobki i poszarpaną reputację. Rektorski mobbing jest faktem i nie ma nikogo, kto by chciał to ukrócić. Ministerstwo w takich przypadkach przyjmuje taktykę wyczekiwania i stara się „nie ingerować w działalność samorządnych uczelni”. A że zaczyna panować bezprawie i niesprawiedliwość, to już nikogo nie obchodzi.

Przepraszam PT Czytelników, że powyższy komentarz piszę bez podawania konkretnych nazwisk i przykładów, ale zapewniam, że te wnioski płyną ze znanych mi realnych sytuacji. Zamierzam opisywać takie sprawy także w prasie wysokonakładowej, ażeby nacisk opinii publicznej nie pozwalał na podobne, nieprzyzwoite działanie.

Plagiatowa habilitacja DR. Budzenia

Od prawie pół roku sprawa dyscyplinarna jest zawieszona, bowiem z końcem lata władze rektorskie Akademii Świętokrzyskiej zawiadomiły kielecką Prokuraturę Rejonową (a jakże – zgodnie z nową ustawą), że prof. Budzeń popełnił plagiat w swej habilitacji. To nic, że plagiat miał miejsce ponad 5 lat temu, stąd każdy prawnik wie, że sądownie już się przedawnił. Mimo to prokuratura wszczęła postępowanie wyjaśniające, Uczelniana Komisja Dyscyplinarna zawiesiła zaś na ten okres kolejne rozprawy przeciwko prof. Budzeniowi. Po ponad 3 miesiącach dociekań prokuratura orzekła 29 listopada 2006, że „postępowanie zostało umorzone wobec przedawnienia karalności przestępstwa”. Można więc liczyć, że w 2007 roku dyscyplinarne rozprawy w Kielcach znów ruszą...

Przy okazji chciałem złożyć prof. Budzeniowi serdeczne gratulacje z tytułu promotorstwa i obrony jesienią 2006 pod jego kierownictwem kolejnego doktoratu z pedagogiki w bratniej Słowacji. Tym razem do grona uczniów−doktorów dołączyła pani Krystyna Korneta, nauczycielka z Radomia. Prawdziwej wiedzy nie zahamują żadne procesy! Być może można się nawet spodziewać, iż na przekór wszystkim zawistnikom, już niedługo prezydent Republiki Słowackiej mianuje dr. hab. Henryka Budzenia prawdziwym profesorem. I wtedy być może polscy koledzy−profesorowie wybiorą go kiedyś do Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów (na mocy porozumienia tytuł profesorski ze Słowacji jest równoważny tytułowi profesora belwederskiego).

Kupiony doktorat

Ponad 3 lata temu („FA” 10/2003) pisałem o przypadku doktoratu napisanego za pieniądze przez promotora. Sprawa dotyczyła pracy doktorskiej Marzeny Tchórzewskiej−Hautt Działalność harcerstwa polonijnego we Francji w latach 1919−1946, która została obroniona w październiku 1999 w Instytucie Historii UMCS (Wydział Humanistyczny). Promotorem był dr hab. Marek Szczerbiński z Wydziału Zamiejscowego Kultury Fizycznej w Gorzowie Wlkp. (AWF w Poznaniu). To „poświadczenie nieprawdy”, jak w prawniczym języku określa się takie przypadki, zostało wykryte przez gorzowską policję. Na początku września 2003 tamtejszy prokurator rejonowy postawił formalne zarzuty prof. Szczerbińskiemu, że za obietnicę 25 tys. zł (częściowo otrzymanych w formie spłaty rat za samochód) przedstawił napisaną przez siebie monografię jako pracę doktorską.

W końcu wakacji 2003 telefonicznie rozmawiałem ponad godzinę z p. Marzeną Tchórzewską, która szczerze opowiedziała, jak wyglądał proces „tworzenia doktoratu” i oświadczyła, że zezna to także przed władzami uczelni, bo na doktoracie jej nie zależy. Bezzwłocznie powiadomiłem o tym ówczesnego prorektora prof. Jana Pomorskiego (który sam jest historykiem), ale z dr Tchórzewską nikt z UMCS się nie skontaktował. Szansa otrzymania jej oświadczenia została zaprzepaszczona.

Powiadomione później przez prokuraturę władze uczelni (rektorem był prof. Marian Harasimiuk) sprawę doktoratu skierowały do... Komisji Dyscyplinarnej. Nie skierowano natomiast sprawy do dziekana Wydziału Humanistycznego, który miał bezwzględny obowiązek wyjaśnić kwestię prawdziwego autorstwa doktoratu. Komisja Dyscyplinarna szybko sprawę zawiesiła, wymawiając się koniecznością czekania na rozstrzygnięcie sądowe, które w Polsce ciągnie się latami.

W ciągu ostatnich 2 lat kilkakrotnie pisałem do prof. Małgorzaty Willaume z Instytutu Historii UMCS, która była recenzentem doktoratu Tchórzewskiej, pytając, czy podjęto jakieś kroki w sprawie odebrania tego nierzetelnie uzyskanego stopnia. Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Takie zachowania uważam za naganne, bo rola recenzenta nie kończy się na napisaniu pozytywnej recenzji i pobraniu honorarium. Gdy wychodzi na jaw, że praca była nierzetelna, to oszukany lub wprowadzony w błąd recenzent nie może nic nie robić i udawać, że nic się nie stało. Brak reakcji recenzentów na sygnały o nierzetelności doktoratu czy habilitacji rzucają cień na ich rzetelność naukową. Niestety, przypadki takich zachowań są coraz częstsze.

Obecnie okazało się, że w lipcu 2006 II Wydział Karny Sądu Rejonowego w Gorzowie Wlkp. wydał wyrok w sprawie poświadczenia nieprawdy w doktoracie z UMCS. Prof. Marek Szczerbiński został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata oraz zakaz wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego na rok. Marzena Tchórzewska−Hautt została skazana na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Wyrok nie jest prawomocny, bowiem obwinieni odwołali się do Sądu Okręgowego.

Sądząc z wypowiedzi dla lubelskich gazet, uczeni z UMCS nie wiedzą, co dalej robić, aczkolwiek dawno powinno się wznowić postępowanie administracyjne w sprawie doktoratu i nierzetelnie uzyskany dyplom doktorski odebrać. Sąd doktoratu p. Tchórzewskiej w 1999 nie przyznał i sąd doktoratu w 2007 nie odbierze. Musi to zrobić dziekan prof. Henryk Gmiterek (sam historyk!) i Rada Wydziału Humanistycznego.

Marekwro@aol.com