Wprowadzony w błąd

Marek Wroński


Z pokorą przyjmuję słowa słusznej krytyki od prof. Zofii Świdy, nowej przewodniczącej Odwoławczej Komisji Dyscyplinarnej. Rzeczywiście, wg dawnych przepisów (sprzed lipca 2005 roku), w sytuacji, gdy postępowanie dyscyplinarne nie zostało otwarte przed upływem 4 miesięcy od dnia powiadomienia rektora uczelni, sprawa jest przedawniona.

Na moje wytłumaczenie mogę tylko powiedzieć, że zostałem wprowadzony w błąd przez ówczesnego przewodniczącego Uczelnianej Komisji Dyscyplinarnej prof. Macieja Zielińskiego, który mnie kilkakrotnie zapewniał, że uczelnia dotrzymała wszystkich terminów i nie ma mowy o żadnym przedawnieniu.

Przygotowując artykuł do druku, mimo moich kontaktów z prof. Andrzejem Witkowskim, obecnym prorektorem ds. nauki, nie byłem w stanie zweryfikować części informacji, bowiem wszystkie dokumenty sprawy dyscyplinarnej leżały – i gdy piszę te słowa jeszcze leżą – w Warszawie. Ówczesny sekretarz Komisji Dyscyplinarnej dr Beata Kanarek, przesyłając akta dyscyplinarne do Komisji Odwoławczej w Warszawie nie zrobiła z nich fotokopii. Akt tych po wykorzystaniu nie odesłano razem z orzeczeniem dyscyplinarnym, które zresztą przyszło prawie dwa miesiące po terminie rozprawy... Dlatego musiałem polegać na tym, co utrzymywali moi poważni rozmówcy, że Uniwersytet Szczciński w tym postępowaniu dyscyplinarnym jest bez prawnej skazy.

Nie jestem w stanie zrozumieć, jak to się stało, że nikt z całej grupy prawników, w tym profesorów prawa Uniwersytetu Szczecińskiego, nie był w stanie zauważyć, że postępowanie dyscyplinarne otwarto po ustawowym terminie.

Rozmawiałem ostatnio z ówczesnym rzecznikiem dyscyplinarnym uczelni dr. Krzysztofem Wesołowskim, któremu późną wiosną 2000 r. (dokładnej daty dotąd nie byłem w stanie ustalić) rektor Zdzisław Chmielewski zlecił prowadzenie postępowania wyjaśniającego i złożenie wniosku dyscyplinarnego. Powiedział on, że o ile dobrze pamięta po prawie sześciu latach, to przyczyną późnego złożenia wniosku dyscyplinarnego była niemożność szybkiego przesłuchania dr Sitek, która z powodów zdrowotnych nie stawiała się na wezwania, a nie była już pracownikiem uczelni. Trzeba tutaj podkreślić, że rektor Chmielewski – wbrew normalnym zasadom – wyraził zgodę, aby dr Magdalena Sitek odeszła z uniwersytetu za porozumieniem stron, wiedząc już o popełnionym przez nią plagiacie.

Z kolei prof. Zieliński, gdy z nim ostatnio rozmawiałem w listopadzie br., tłumaczył mi, że wniosek dyscyplinarny wpłynął już w lipcu, kiedy zaczynają się wakacje i część członków Komisji Dyscyplinarnej trzeba było specjalnie ściągać na posiedzenie. Dlatego nie można było wszystkich zebrać w ciągu kilku dni. Uważając, że tak drastyczny i obszerny plagiat w wykonaniu doktora prawa powinien być jasno udowodniony i napiętnowany, podjął decyzję o kontynuowaniu postępowania dyscyplinarnego, zdając sobie sprawę, iż orzeczenie może być podważone w ewentualnym odwołaniu.

Szkoda tylko, że fakt, iż sprawa dyscyplinarna od początku jest przedawniona „dyplomatycznie”, ukryto, zaś  mnie celowo wprowadzono w błąd...