Tradycja wielu nacji

Magdalena Bajer


Rodzina, którą poznałam z opowieści pani prof. Jadwigi Staniszkis, jest wieloetniczna, z czego zapewne bierze się jej szczególny patriotyzm – mało deklarowany, mocno potwierdzany czynami. Z endeckością niektórych członków i z pomaganiem Żydom w czasie wojny przez te same osoby. Sedno duchowego po nich dziedzictwa stanowi „odpowiedzialność za ten cały wspólny region – Europę Środkowowschodnią”.

„Narodowość jest kwestią wyboru”

Powtarza to nieraz pani profesor swojemu ojcu, dla którego przynależność narodowa zawsze była rzeczą ważną. Jeden z jej pradziadków był Litwinem. Uczył greki i łaciny w Mariampolu oraz przewodniczył Litewskiemu Towarzystwu Kulturalnemu. Zapamiętano go w rodzinie jako człowieka nastawionego i antymoskiewsko, i antypolsko. Żona, Niemka bałtycka, umierając w połogu prosiła siostrę, by ta poślubiła jej męża, ale przede wszystkim o to, żeby syna wychowała na... polskiego patriotę.

Ów wymowny argument za tezą o genezie tożsamości narodowej w tej rozgałęzionej, wielodzietnej w każdym pokoleniu rodzinie, irytuje ojca Jadwigi Staniszkis, ona zaś wzmacnia tezę, przywołując grób matki na starych Powązkach. Na płycie wypisano imiona Paschalisów, którzy w XVIII wieku przywędrowali z Konstantynopola, a trudnili się wyrabianiem pasów słuckich. Otrzymawszy szlachectwo osiedli w niewielkim majątku na skraju Puszczy Kampinoskiej.

Z drugiej strony – ciągle w linii macierzystej – są Ryxowie, wywodzący się od ochmistrza króla Stanisława, tego, który towarzyszył mu w ostatnich latach życia. Zachowała się osobliwa pamiątka – klamerka z dmuchanego złota, którą pono jakiś mały Ryx, bawiąc się u stóp króla, zerwał mu z trzewika i otrzymał w podarunku. Jadwiga dostała ją po zdaniu matury.

Pośród przodków jest „jakiś Wernick”, księgarz z Lipska, przybyły z armią napoleońską, którego moja rozmówczyni, na przekór endeckim fobiom, uznała za Żyda. Jest też, w linii prostej, dziewiętnastowieczny literat, historyk i dziennikarz Stanisław Rzętkowski, absolwent Szkoły Głównej, o którym warto wiedzieć, że był współautorem dwunastotomowej Encyklopedii ogólnej wiedzy lekarskiej.

Obie linie przynależą do inteligencji od czasów, jakich sięga żywa pamięć rodzinna i obie związane są od tego samego czasu z Warszawą. Cechę wspólną kolejnych potomków stanowi przekonanie, że wykształcenie należy do oczywistych atrybutów ich biografii.

Dziadek lekarz i dziadek rolnik

Kazimierz Bruno Rzętkowski, urodzony w 1870 roku, syn wspomnianego literata i Tekli Paschalisówny, studiował medycynę w Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim oraz za różnymi granicami, uzyskując dyplom doktora wszech nauk lekarskich w roku 1917 w Uniwersytecie Jagiellońskim. Profesorem zwyczajnym został dwa lata później w Warszawie, gdzie odtąd do śmierci (1924) pracował.

Prof. Rzętkowski zorganizował nowoczesne placówki lecznicze w warszawskich szpitalach Wolskim i św. Ducha, z którymi współpracowała kierowana przezeń klinika uniwersytecka. Redagował czasopisma lekarskie, uprawiał popularyzację wiedzy medycznej. Od roku 1919 był członkiem zwyczajnym Towarzystwa Naukowego Warszawskiego. Ma w dorobku pionierskie prace, w tym kilka książek z zakresu endokrynologii klinicznej i kardiologii, która wyodrębniała się za jego czasów z interny.

Był właścicielem pierwszego w Warszawie elektrokardiografu (zapamiętałam to, bo mój ojciec miał pierwszy taki aparat w międzywojennym Lwowie). Zajmował się również laboratoryjną diagnostyką chorób zakaźnych, co zwłaszcza po pierwszej wojnie światowej miało duże znaczenie praktyczne. Zmarł przedwcześnie zaraziwszy się gruźlicą od pacjenta. Jadwiga Staniszkis wie od babki, że trumnę profesora wystawiono na balkonie Pałacu Kazimierzowskiego – tym samym, gdzie ona w roku 1968 przemawiała w gronie strajkujących studentów.

Dziadek Witold Teofil Staniszkis, znany jej tylko z opowiadań, był posłem Narodowej Demokracji przez wszystkie kadencje Sejmu Drugiej Rzeczypospolitej. W rozmowach z babką, jedną z pierwszych absolwentek historii sztuki krakowskiej Alma Mater, która nigdy nie pracowała zawodowo wychowując piątkę dzieci, przewijało się oczekiwanie, że wnuczka śmielej pokieruje swoim losem, że będzie osobą samodzielną.

Witold Staniszkis zawodowo zajmował się agronomią po ukończeniu SGGW, gdzie krótko przed wojną został profesorem. Specjalizował się w genetyce roślin, która była wówczas „pierwszą linią” nauk rolniczych. Wspólnie z Władysławem Grabskim, późniejszym premierem, wówczas przewodniczącym Towarzystwa Ziemian ziemi kutnowskiej, założył na początku ubiegłego wieku pod Kutnem eksperymentalne gospodarstwo do selekcji nasion roślin. W Polsce niepodległej stało się wzorcową stacją hodowli roślin, jedną z najnowocześniejszych w Europie i eksportowało nasiona do różnych krajów, głównie na wschód. Pani profesor z nutą wdzięcznego dla dziadka podziwu mówi, że dzieło jego życia przetrwało komunizm, choć miewało okresy podupadania. Kilka lat temu z ojcem i stryjem uczestniczyła w uroczystości wmurowania kamienia upamiętniającego założycieli placówki, ciągle hodującej cenne krzyżówki roślin – dzisiaj głównie ozdobnych – i wysyłającej nasiona za granicę. Jest w tym potwierdzenie sensu tej postawy, jaka w rodzinie dominuje i trwa, a nakazuje w każdych warunkach robić to, co się uznało za wartościowe, płacąc, jeśli trzeba, wysoką, choć nie każdą, cenę.

Witold Teofil Staniszkis zginął w Auschwitz. Przedtem, gdy Niemcy utworzyli getto, organizował pomoc, głównie dzieciom. W pamiętnikach Adama Czerniakowa, prezesa Rady Żydów, są zapiski mówiące o rzeczowym, jakkolwiek podszytym irytacją, wzajemnym uznaniu przeciwników politycznych i „zawieszeniu różnic wobec celu dla tych ludzi nadrzędnego”.

Myśli w cieniu czynów

Kazimierz Bruno Rzętkowski

Ważnym rysem rodzinnej tradycji jest „mieszczański pozytywizm”. Czterej stryjowie, wujowie i dalsi krewni pani profesor mieli w większości wyższe wykształcenie, ale nie zaprzątali się „ruchem myśli, obserwowaniem świata, tylko chcieli pozostawić materialny ślad”.

Ojciec, który ma 98 lat i zachował jasność umysłu, opowiada z dumą, że na Służewcu w Warszawie stoi trybuna, którą on zaprojektował przed wojną, jako swoją pracę dyplomową, po czym kierował budową tego wówczas bardzo nowoczesnego obiektu. Jako student budownictwa wodnego pracował przy wznoszeniu Gdyni. Działając po wojnie w antykomunistycznym podziemiu, ukrywał się do roku 1946, następnie zaś z rodziną wyjechał do Gdańska, gdzie został jednym z założycieli biura odbudowy portu. Aresztowano go tam w roku 1948 na sześć lat, aż do październikowej odwilży. Wyszedłszy z więzienia wrócił do pracy inżynierskiej, łącząc ją z zajęciami akademickimi. Zrobił doktorat, habilitację, wykładał w Politechnice Warszawskiej do emerytury.

Matka, Maria z Rzętkowskich, przed wojną ukończyła prawo i pierwszą aplikację odbywała w towarzystwie „Ratujmy niemowlęta” – udzielającym prawnej pomocy kobietom wychowującym dzieci. W powojennym Gdańsku natychmiast zaczęła działać w Lidze Kobiet, rozwiązując zupełnie podobne problemy.

Córka z podziwem mówi o jej niezwykłej, nieraz męczącej dla najbliższych, energii. W czasach głębokiego komunizmu pani Maria pojechała do Rzymu i z pomocą znajomego z tamtejszej Stacji Polskiej sporządziła listę zamordowanych w Katyniu adwokatów, którą udało się opublikować w prawniczym piśmie „Palestra”. Nigdy nie należąc do partii (nikt z rodziny nie należał), utraciwszy w okresie stalinizmu uprawnienia adwokackie, została radcą prawnym Zjednoczenia Przemysłu Okrętowego. W tej roli negocjowała w Moskwie warunki sprzedaży polskich statków, odważnie broniąc naszych interesów. Zdaniem córki, była „za twarda... dla siebie”, choć w przeciwieństwie do niej, znajdowała czas np. na „pierwsze niedziele”, kiedy schodzili się wspólni znajomi rodziców z różnych epok ich życia, o różnych orientacjach i przynależnościach. Jedną z dłuższych epok był okres poznański, przed ostatecznym powrotem do Warszawy w latach sześćdziesiątych.

„Kompletna antyideologiczność” powodowała ocenianie ludzi indywidualnie, z perspektywy tego, co zrobili i robią, nie tego, co myślą i za czym się opowiadają, jakkolwiek to ostatnie nie było bez znaczenia.

Dwaj stryjowie byli... szwoleżerami. „Konno walczyli z czołgami” w 39 roku i całą wojnę przesiedzieli w oflagu. Jeden z nich, architekt, wróciwszy z emigracji w Ameryce w wieku osiemdziesięciu kilku lat, zaprojektował pomnik Państwa Podziemnego, stojący przed gmachem Sejmu. Drugi, inżynier włókiennictwa, zaraz po wojnie zabrał się do odbudowywania przemysłu włókienniczego w Łodzi. Pani profesor uważa ten pozytywizm á la Wokulski za istotny rys swojej rodzinnej schedy, jakkolwiek go nie kontynuuje.

Wybory z buntu

Wybrała takie studia, jakich nie było w Poznaniu i pojechała na socjologię do UW. Brat podobnie wybierał handel morski w Sopocie. Na różnych decyzjach życiowych czwórki dzieci ciążył bunt przeciwko endeckim poglądom starszego pokolenia, które przeważył ostatecznie tragiczny wojenny los dziadka, choć wiadomo było, że ta endeckość jest „abstrakcyjna”, nie motywuje czynów.

Zaangażowanie przyszłej pani profesor w marcu 68 roku było, jej zdaniem, stymulowane tym samym sprzeciwem, który wywoływał kłótnie z ojcem, skłaniając ją do wygłaszania gorących pochwał awansu społecznego mas, powszechnego dostępu do szkół itp. Wyrzucono ją ze stażu asystenckiego, mimo że po rozwodzie sama wychowywała dziecko. Przesiedziała blisko rok w więzieniu. Potem pracowała m.in. w Centrum Doskonalenia Lekarzy, w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, uzyskawszy doktorat wyróżniony nagrodą im. Stanisława Ossowskiego.

Dalsza kariera naukowa przebiegała wśród szykan ze strony władz, trudności z otrzymywaniem paszportu i licznych publikacji na Zachodzie. W sierpniu 1980 roku została doradcą strajkujących stoczniowców.

Od roku 1992 Jadwiga Staniszkis jest profesorem zwyczajnym. Pracuje w UW oraz w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Wykłada w Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu. Wielokrotnie wyjeżdżała, jako visiting professor, do różnych ośrodków naukowych. Ma w dorobku liczne książki traktujące o istotnych zjawiskach i procesach cywilizacyjnych, jak postkomunizm czy globalizacja.

Przypisuje sobie pierwiastek anarchiczny i niechęć do autorytetów. Inaczej niż jej rodzice i krewni – nie jest społecznikiem. – Opisuję świat i moje książki są śladem, jaki zostawiam.

W jej pokoleniu wszyscy mają wyższe wykształcenie. Młodszy brat jest wziętym informatykiem, choć studiował handel morski – po doktoracie, a jego żona znanym architektem, projektantem i wykładowcą Politechniki Warszawskiej. Siostra jest profesorem matematyki we włoskim uniwersytecie w Udane, jej syn studiuje medycynę. Najmłodszy brat skończył studia w Kanadzie i po śmierci matki wrócił do Polski.

Córka pani profesor zrobiła doktorat z matematyki w Ameryce, ale zajmuje się trójką dzieci, które po babce wzięły wiarę w to, że jeśli się pragnie coś zrobić, trzeba zacząć to robić. – Mają niesłychany apetyt na świat. Umieją przegrywać i potem grają lepiej. To chyba też rodzinne.