Nauka a państwo
Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nauka jest państwowa. To państwo ma zapewnić pieniądze na badania. Ma zbudować laboratoria i je wyposażyć. Ma zapewnić pracę uczonym. Są nawet specjalne ministerstwa nauki, co świadczy o roli tej dziedziny w życiu społecznym i działalności państwa. Tymczasem przez większą część dziejów ludzkości, okresu, gdy nauka już niewątpliwie się rozwijała, państwo w ogóle nie interesowało się jej rozwojem, a wyniki przyswajało niejako mimochodem. Czasami władcy interesowali się wynikami badań filozofów, astrologów, lekarzy czy alchemików. Jednak nie brali w opiekę nauki jako takiej, choć np. zajmowali się już wówczas instytucjonalnie sztuką.
Amerykańska utopia
Prof. Andrzej Kajetan Wróblewski zauważa, że najstarsze akademie nauk nie były instytucjami państwowymi. Royal Society w Londynie utworzyła w 1660 r. grupa zamożnych ludzi, nie zaś państwo, a nawet nie król. W 1666 w Paryżu Ludwik XIV, na wniosek J.B. Colberta, założył Akademię Francuską (Academie des Sciences), w 1700 Fryderyk I, wg projektu G.W. Leibniza, utworzył Akademię Nauk w Berlinie (Societate der Wiessenschaften), a w 1724 w Petersburgu powstała Akademia Nauk i Sztuk Pięknych (dziś Rosyjska Akademia Nauk). Nawet jeśli zakładali je władcy, to traktowali je jako instytucje prywatne – dawali uczonym pieniądze, ale już zarząd nad nimi i problematykę badań pozostawiali całkowicie w gestii badaczy.
– Konieczność finansowania nauki przez państwo to obowiązujący dziś paradygmat – mówi prof. Maciej W. Grabski. – Tymczasem fakt ten stał się powszechny dopiero po drugiej wojnie światowej. Francis Bacon pisał o instytucie, który z woli władcy pracował, by obdarzyć społeczeństwo (poddanych) nowymi wynalazkami. Jak zauważa prof. Janusz Goćkowski – było to także centrum szpiegostwa. Adam Smith wśród obowiązków władcy widział utrzymywanie pewnych instytucji służących społeczeństwu.
Pierwszym poważnym instytucjonalno−prawnym krokiem zmierzającym do związku nauki z państwem była przyjęta w 1862 r. przez Stany Zjednoczone Ameryki ustawa umożliwiająca zakładanie państwowych uczelni. W Europie nauka rozwijała się z własnej inicjatywy badaczy i za ich własne pieniądze. W Ameryce nauka była prywatna. Już w XIX wieku powstały korporacje, które potrafiły zarabiać na wynikach badań. Nikt nie wpadł jednak na pomysł, by nałożyć na państwo obowiązek finansowania prac uczonych.
Sytuację zmieniła radykalnie druga wojna światowa. Wysiłek wojenny, ostra rywalizacja o nowoczesną, skuteczną broń doprowadziła do splątania nauki i polityki. Pomoc uczonych w osiągnięciu zwycięstwa okazała się kluczowa. Zarazem badania były tak kosztowne, że finansowanie wielu dziedzin z prywatnej kasy nie było już możliwe. B. Bush, który kierował cywilnym biurem badań i rozwoju, zaproponował utworzenie National Research Foundation – niezależnej organizacji uczonych, finansowanej z funduszy publicznych, odpowiedzialnej przed Senatem i prezydentem. Z jednej strony idea ta ograniczała autonomię uczonych, z drugiej – dawała dostęp do funduszy, o jakich wcześniej nie mogli marzyć. Pomysł Busha, choć w zmodyfikowanej wersji, został zrealizowany i jest dziś obowiązującym paradygmatem. U podstaw jego idei stanęły trzy założenia: wiedza stanowi podstawę rozwiązywania problemów społecznych, badania podstawowe prowadzą do badań aplikacyjnych i rozwoju dobrobytu (Bush był twórcą pojęcia „badań podstawowych” i odróżnienia ich od badań stosowanych), naukowcy powinni jednakowoż pozostać autonomiczni. – Ta ostatnia utopia Busha trafiła na bardzo podatny grunt w Polsce – uważa prof. Grabski. – Jej wyrazem było utworzenie Komitetu Badań Naukowych.
Nauka nie jest jednak strukturą demokratyczną. W pełni włączono ją do systemu politycznego tylko w ZSRR i wraz z rozpadem tego państwa upadł mit linearnego związku między badaniami podstawowymi a rozwojem gospodarki i obronności. – Związki te są bardzo skomplikowane i mają charakter zwrotny – nauka wiele zawdzięcza rozwojowi techniki – komentuje prof. Grabski.
Na co wydać pieniądze?
Słynna jest rozmowa brytyjskiego ministra finansów z Faradayem. Na pytanie, co dadzą jego badania, uczony miał odpowiedzieć, że nie wie, ale na pewno da się to opodatkować. Problem użyteczności badań naukowych do dziś budzi liczne kontrowersje. Państwo, które daje pieniądze na badania, koniecznie chce szybko widzieć ich rezultaty. Bardzo chętnie narzuciłoby też uczonym problematykę badawczą, zdaniem urzędników – rozwiązującą najbardziej palące problemy gospodarcze, społeczne czy zbrojeniowe kraju. Uczeni z kolei najchętniej widzieliby państwo w roli nieograniczonego źródła środków finansowych przy całkowitej autonomii badań. U źródeł sporu leży Bushowski podział na nauki stosowane i podstawowe. Czy warto inwestować w nauki podstawowe? – pytają urzędnicy państwowi. Prof. Wróblewski przytacza dowody na to, że warto.
Badania podstawowe znajdują zupełnie nieoczekiwane zastosowania. W 1916 r. Albert Einstein odkrył zjawisko, które później stało się podstawą budowy lasera. W 1949 wymyślono metodę pompowania optycznego, a pierwszy laser oparty na idei Einsteina zbudowano w 1960. Nikt jednak wówczas nie przypuszczał, że stanie się on znakomitym narzędziem chirurgii okulistycznej. Gdyby wówczas jakiś rząd ogłosił konkurs na budowę skalpela okulistycznego, z pewnością żaden zespół uczonych nie wymyśliłby lasera. Laureatami nagród Nobla z dziedziny ekonomii bardzo często są matematycy – okazuje się, że ich z pozoru abstrakcyjne obliczenia i struktury matematyczne znakomicie nadają się do interpretacji, a także prognozowania i kształtowania zjawisk ekonomicznych. – Nauka powstała z potrzeby poznania świata – konkluduje ks. prof. Andrzej Bronk. – Dopiero w XIX wieku rządzący zorientowali się, że jej wyniki niosą dobrobyt i wzmacniają obronność.
– System grantów, który mamy w Polsce, jest mało sensowny – mówi prof. Wróblewski. Rzecz w tym, że we wniosku o środki na badania trzeba przewidzieć ich wyniki, czyli odkrycie. To nie ma żadnego sensu. Faktycznie więc pisze się projekty na tematy, które już zostały zrobione. – Daliśmy się w to wrobić i wszyscy udajemy, że jest w porządku – mówi uczony. Uważa, że należy powiedzieć społeczeństwu, jak naprawdę wyglądają badania naukowe. – My ich oszukujemy, że zrobimy lepsze życie, a tymczasem to mogą zapewnić jedynie inżynierowie i technicy. Prof. Wróblewski proponuje tak określić różnice między badaniami stosowanymi i podstawowymi: wynik tych pierwszych jest znany, a chodzi tylko o efektywne metody jego osiągnięcia; wynik tych drugich pozostaje do końca tajemnicą. Jednak to określenie nie do końca da się zaaplikować do rzeczywistości. Znakomitym przykładem może być projekt poznania genomu ludzkiego. Wiedziano w nim, do czego się zmierza, trudno jednak było te prace nazwać badaniami stosowanymi. Prof. Andrzej Paszewski uważa, że w dzisiejszej biochemii mamy takie metody pracy i technologie, które pozwalają zaplanować prace i w jakimś stopniu przewidzieć ich rezultaty, a w każdym razie określić, do czego się zmierza. Nie o wszystkich dziedzinach da się to jednak powiedzieć. Daniel Kleppner zainteresował się kiedyś, jak prognozowano rozwój fizyki jądrowej. Okazało się, że wszystko przewidziano nieprawidłowo. Skoro tak, to czy warto wydawać duże pieniądze na foresight?
Niemniej badania stosowane mają sens i są potrzebne. Politycy powinni je organizować, ukierunkować na określone cele i kontrolować. Przykładem projekt Manhattan, którym zarządzał generał, a którego wynik wprowadził świat w epokę atomową. Prof. Grabski zauważa, że 60 proc. środków przeznaczanych na naukę na świecie pochodzi z przemysłu. Niestety, nie trafiają one do państwowych instytucji badawczych. Wprost przeciwnie – gospodarka, prywatny biznes garściami czerpią z wyników uzyskanych w tych ostatnich i domagają się od państwa prowadzenia badań w pewnych dziedzinach i możliwości korzystania z ich wyników. Przemysł współpracuje z uczelniami tylko w zakresie kształcenia kadr. Nawet wysysa je z państwowych instytucji badawczych.
Kłopoty z autonomią
Nauka w państwowych instytucjach badawczych zależy od państwa, ale także ta prywatna czerpie niewątpliwe korzyści z istnienia publicznych instytucji naukowych i ich finansowania z budżetu. O ile jednak bez problemu można mówić o autonomii nauki prywatnej, o tyle autonomia instytutów państwowych nastręcza pewne kłopoty. Prof. Andrzej Mencwel uważa, że Uniwersytet Warszawski jest bardzo autonomiczną jednostką i ma to szereg negatywnych konsekwencji. – Rodzi to daleko posuniętą polityzację życia uniwersyteckiego. Powstaje kasta, która żyje od wyborów do wyborów władz uczelnianych, tworząc „koalicje, które umożliwiają zdobycie poparcia różnych jednostek podczas głosowań. Za to trzeba potem zapłacić określonymi koneksjami na rzecz tych jednostek. Prof. Paszewski na temat relacji z państwem mówi: – Państwo udaje, że daje dość pieniędzy na badania, a my udajemy, że coś za to potrafimy zrobić. Tkwimy w jednym wielkim oszustwie. Okazuje się, że środki, jakimi dysponuje nasz kraj na naukę w jednym roku, są takie, jakimi dysponuje na Zachodzie jeden poważny instytut biotechnologiczny. Jednak wśród uczonych panuje też zgoda co do tego, że gdybyśmy skokowo zwiększyli nakłady budżetowe na badania, z pewnością nie zostałyby one racjonalnie wykorzystane.
Prof. Andrzej Białas ma bardzo zdecydowane zdanie na temat powiązań nauki z gospodarką, dlatego na początku zaznacza: – Jestem fundamentalistą. Według niego, nauka to poszukiwanie prawdy, a nie służba gospodarce. Hasło, że nauka może być kołem zamachowym gospodarki uważa za czysty nonsens. W socjalizmie panowała doktryna, że nauka ma służyć technologii, uzasadnieniu ideologii (materializm dialektyczny) oraz budowaniu prestiżu państwa. Dziś tylko środkowy punkt odpadł. Oba pozostałe są aktualne. Zdaniem prof. Białasa, nauka w Polsce jest obecnie bardzo autonomiczna, gdyż państwo nie prowadzi żadnej wyraźnej polityki naukowej. Nie potrafi sprecyzować, czego od badaczy powinno oczekiwać. Niestety, także przystąpienie do programów europejskich nie jest do końca sukcesem. – To błąd, którego chyba nie dało się uniknąć – sądzi uczony.
Prof. Marek Świtoński jest zdania, że w interesie państwa jest masowość kształcenia wyższego i uprawiania nauki. Jednak nie udało nam się przy tym zadbać o zachowanie wysokich standardów i wyłapywanie prawdziwych talentów. Prof. Paszewski zauważa, że także środki, które teoretycznie są w budżecie nauki, nie są na badania naukowe przeznaczane. Podaje przykład projektów celowych. Połowa środków poszła na obronność, a tam na rozwiązywanie kwestii czysto technicznych, a nie naukowych. Marzenia polityków o nauce, która natychmiast poprawia jakość gospodarki, rozwiewa też prof. Grabski: – Nie wierzę, że państwo może być bezpośrednim stymulantem innowacyjności.
Z debaty o relacjach między nauką i państwem, która odbyła się podczas konferencji z cyklu „Fundacji na rzecz Nauki Polskiej dyskusje o nauce”, wynika, że są wielowątkowe. Nie istnieje zgoda co do tego, jak powinny one wyglądać. Jednak jest jasne, że naukowcy chcą pieniędzy na badania, a państwo – rezultatów tych badań wdrożonych do gospodarki. Na spotkaniu zdecydowanie zabrakło głosu spoza kręgów naukowych. Bo choć pojawili się tam uczeni pełniący funkcje publiczne, to jednak byli to uczeni. Uczestnicy spotkania dość negatywnie ocenili projekt nauki służącej gospodarce. Myślę jednak, że byłoby zupełnie inaczej, gdyby na sali obrad znaleźli się przedstawiciele jbr−ów, politycy spoza grona uczonych czy w końcu przedstawiciele Ministerstwa Nauki. Mimo tych zastrzeżeń, tegoroczna konferencja w cyklu „Fundacji dyskusje o nauce” należy do najciekawszych z dotychczas zorganizowanych. Wszystkie wątki konferencyjnych debat będzie można prześledzić w publikacji, która niebawem powinna się ukazać drukiem.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.