Drogi do wolności
W tym roku laureatem przyznawanej z inicjatywy „Rzeczpospolitej” Nagrody im. Jerzego Giedroycia został profesor Jerzy Pomianowski, tłumacz Babla i Sołżenicyna, redaktor powstałego z inicjatywy Redaktora „Kultury” miesięcznika „Nowaja Polsza”, którego zadaniem jest kształtowanie obrazu Polski wśród inteligencji rosyjskiej. Rzecz odbyła się w obecności i z udziałem profesora Lecha Kaczyńskiego, prezydenta RP, który w swym przemówieniu gratulacyjnym wysoko ocenił pracę laureata, w szczególności podniósł walory redagowanego przezeń pisma, co i mnie, jako jego współredaktora, bardzo na duchu podniosło, gdyż od pewnego czasu można było żywić obawy, iż periodyk ten znajduje się w niebezpieczeństwie, że jest dla wielu naszych polityków niewygodny, zbyt niezależny.
Odpowiadając na znakomitą laudację Czesława Bieleckiego i wystąpienie pana prezydenta, laureat podkreślił, że jest wykonawcą zaledwie drobnego fragmentu testamentu Redaktora „Kultury”. Zwracając uwagę na nośność wizji politycznej patrona nagrody i jego konsekwencję w dążeniu do odzyskania niepodległości Polski, wskazał Pomianowski zarazem, iż wizja ta i praca wsparte zostały przez określenie środków mających w przyszłości zabezpieczyć ową suwerenność państwa. Do tych środków w pierwszym rzędzie należy kształtowanie polityki zagranicznej nie tylko zwracającej uwagę na problemy doraźne, lecz także na cele długofalowe. Do tych zaś ostatnich należą przede wszystkim stosunki Polski z krajami położonymi na wschód od naszej granicy, w szczególności z Rosją i Ukrainą, przy czym troska o niezawisłość tej drugiej to sprawa decydująca o pozycji zarówno naszego kraju, jak też Rosji. Klucz do polskiej polityki zagranicznej i polskiej przyszłości – mówił w zakończeniu swego wystąpienia laureat Nagrody Giedroycia – leży w Kijowie, a tego wielu polskich polityków, nawet po skutecznym zaangażowaniu się w bieg Pomarańczowej Rewolucji, dostrzec nie potrafi.
W przemówieniu pana prezydenta pojawił się jednak błąd, dość przykry. Wskazując, iż dotychczasowi laureaci zaangażowani byli przede wszystkim w sprawy na Wschodzie, stwierdził, że wyjątek stanowi tu działalność „Karty”. Każdy, kto „Kartę” czyta wie, iż jest wręcz przeciwnie, że Wschód – zarówno w wymiarze historycznym, jak i w odniesieniu do kwestii bieżących – jest istotnym wątkiem pojawiających się tu publikacji. Ale cóż, błądzenie podobno humanum est.
Do pewnego stopnia to prawda. Lecz nie wtedy, gdy błędy się mnożą nad miarę. Nie wypada, by w trakcie prezentowania kandydatur do nagrody, jej fundatorzy nie wiedzieli o sprawach podstawowych. A tymczasem w trakcie przedstawiania postaci Jana Malickiego, który redaguje pismo „Obóz”, padło stwierdzenie, iż jest to jedyne pismo „drugiego obiegu”, które przetrwało w nowej Polsce. W końcu właśnie „Karta”, uhonorowana tą samą nagrodą, do takich pism należy. O tym organizatorzy imprezy wiedzieć jednak powinni. A wymienić tu można jeszcze choćby gdański „Przegląd Polityczny” czy poznański „Czas Kultury”. Niby to drobiazgi, ale charakterystyczne i przykre, gdyż świadczące o braku profesjonalizmu, o amatorszczyźnie. Tym bardziej uderzające, że wytwarzane przez ludzi, którzy w działalność opozycyjną i peerelowski „drugi obieg” byli czynnie zaangażowani.
Giedroyc, z którym miałem zaszczyt współpracować przez ćwierć wieku, i który w ciągu ostatnich lat uhonorował mnie funkcją swego doradcy literackiego, był fanatykiem profesjonalizmu. Mniejszą zwracał uwagę na ludzkie słabości i przywary – co widać doskonale, gdy czyta się jego wypowiedzi na temat pisarzy – niż na osiągnięcia i warsztatową sprawność. Otwarty na różne stanowiska – poza skrajnymi: czy to z lewa, czy z prawa – większą wagę przywiązywał do wymiernych wyników pracy niż do opcji ideologicznych. Na tym właśnie polegał fenomen „Kultury”. Gdy się czyta indeks autorów z pismem współpracujących, nie sposób się nie zdziwić: jak to, to na tych samych łamach gościli – na równych prawach! – ludzie tak od siebie dalecy? A owszem, gościli, choć zapewne w bezpośrednim spotkaniu rzuciliby się nawet do rękoczynów. To akurat Redaktora nie wzruszało, ważne było wprzęgnięcie tych dalekich od siebie i drastycznie różniących się poglądami ludzi do pracy – tak, powiem to, choć brzmi patetycznie i dla wielu nieznośnie – dla dobra Polski, dla jej odbudowy i przebudowy. To tworzenie przestrzeni spotkania było prawdziwym kunsztem politycznej pracy Giedroycia. Nie chodziło o to, by się z nim zgadzać – to zresztą go na ogół nudziło, a czasem irytowało. Chodziło o to, by wnieść w dyskurs o Polsce i świecie ton niezależny i osobisty, najlepiej oryginalny, interesująco uargumentowany.
Można – i to jest dobre zadanie dla politologów czy badaczy myśli politycznej – zasadnie pytać o to, jak się ma uprawianie polityki z dystansu do konieczności podejmowania decyzji w bezpośrednim kontakcie z polityczną materią. Myślę, że nie są to sprawy rozdzielne, choć zapewne ktoś sprawujący władzę i działający pod presją okoliczności mniej ma możliwości do refleksji i namysłu. Źle jednak, jeśli w swym otoczeniu, w szerokim kręgu doradców, nie umie zgromadzić ludzi o odmiennych poglądach, jeśli otacza się wyłącznie ludźmi myślącymi – lub dającymi to do zrozumienia – tak jak on sam. Oto, sądzę, kolejna lekcja „Kultury”. Niekoniecznie polityczna.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.