Zrozumienie i porozumienie

Marek Misiak


Aż wstyd o tym pisać, ale do dziś, zarówno wśród studentów, jak i (co gorsza!) pracowników nauki, częstym zjawiskiem jest niezrozumienie lub nawet ewidentny brak szacunku do nauk uprawianych przez innych studentów lub naukowców. W przypadku humanistów częstsza jest postawa „i tak nic z tego nie zrozumiem” (często uzasadniana tym, że w szkole z matematyki miało się co najwyżej trójkę). Natomiast niektórzy (podkreślam: nie wszyscy ani nawet nie większość) przedstawiciele nauk typowo ścisłych, zwłaszcza stosowanych (inżynierowie różnych specjalności), wychodzą z założenia, że jedynie oni uprawiają „prawdziwą naukę”, natomiast wszelka humanistyka – filologie, neofilologie, kulturoznawstwo – to tylko pozorowanie nauki, nie będące prawdziwym poznaniem. Opinia taka motywowana jest często tym, że poznanie humanistyczne nie prowadzi najczęściej do wniosków możliwych do zastosowania w praktyce – badania nad językiem poezji Norwida nie doprowadzą do stworzenia nowego programu czy opracowania nowego leku. Ponadto, w potocznym odczuciu „nauka” kojarzy się raczej z laboratorium, eksperymentami, komputerami, obliczeniami, nie zaś z czytaniem poezji, studiami nad kulturą czy badaniami nad językiem. Kultura i sztuka kojarzą się osobie nierozumiejącej humanistyki z czasem wolnym – owszem, można po pracy poczytać sobie powieść czy obejrzeć film, ale jak można traktować poważnie pracę człowieka, który poświęcił życie badaniom nad czymś, co jest dla mnie jedynie rozrywką?

Inną barierą w porozumieniu jest przekonanie, że do poznania zagadnień z zakresu filologii, wiedzy o kulturze czy historii wystarczy otwarta głowa i aby się w tej tematyce orientować, nie trzeba kończyć fachowych studiów, gdyż każdy średnio choćby inteligentny człowiek zrozumie te kwestie intuicyjnie. Nie ma w nich tak naprawdę nic skomplikowanego, a większość choćby samej terminologii można pominąć, zastępując ją kilkunastoma potocznymi wyrażeniami. Istnieje nawet pogląd, jakoby humanista był człowiekiem intelektualnie okaleczonym, ponieważ osoba z wykształceniem ścisłym bez problemu orientuje się w wiedzy humanistycznej, w drugą stronę działa to już bardzo różnie. Szczególnym zwolennikiem takiego przekonania był autor powieści science fiction Janusz A. Zajdel – uważał on, iż prawdziwym pisarzem może być jedynie osoba z wykształceniem ścisłym, gdyż tylko ona będzie posiadała naprawdę szeroką wiedzę o świecie.

Po co mi ta wiedza?

Najważniejszym czynnikiem odpowiedzialnym za taką sytuację jest zanik prawdziwego wykształcenia ogólnego, nawet wśród ludzi z dyplomem magisterskim czy wręcz pracowników nauki. Postępująca specjalizacja zawodowa powoduje, że coraz częściej osoba uprawiająca naukę zna tak naprawdę tylko te zagadnienia, którymi sama się zajmuje. To jeszcze nie byłoby katastrofą; jest nią natomiast fakt, iż pracujący na dwóch etatach i dorabiający gdzie się da pracownicy nauki nie mają już czasu poszerzać innej swojej wiedzy niż ta, która jest im potrzebna. Najgorsze jednak, iż wśród młodszych od mojego pokoleń zaczyna zanikać świadomość tego, że ogólna wiedza o świecie w ogóle jest jakąkolwiek wartością. Z praktyki nauczycielskiej wiem, że młodzi ludzie często już w końcowych klasach gimnazjum wiedzą, czym chcą zajmować się w życiu i jaka wiedza jest im do tego potrzebna. Taka dojrzałość byłaby czymś w pełni pozytywnym, gdyby nie to, że w ślad za tym idzie pogarda dla każdej innej wiedzy, jako „niepotrzebnej”. Podczas lekcji na temat Ballady o szewczyku Leśmiana uczniowie rozmawiają na temat utworu ze sporym zainteresowaniem, jednak otwarcie zadają pytanie: „Do czego nam się to w życiu przyda?” Zanika świadomość, że ogólna orientacja w różnych dziedzinach wiedzy (fizyka, astronomia, chemia, geografia, ekonomia) jest po prostu obowiązkiem człowieka nie tylko z wyższym, lecz także ze średnim wykształceniem, oraz tego, iż wiedza taka w znaczący sposób ułatwia rozumienie świata i wyrabianie sobie poglądów w wielu kwestiach (politycznych, społecznych, etycznych).

Czynnikiem drugim jest utrwalony (w świadomości obu „obozów”) podział na nauki „ścisłe” i „humanistyczne”, pomiędzy którymi ma rzekomo istnieć przepaść tak duża, że łączenie wiedzy z obu tych pól w umyśle przeciętnego wyrobnika nauki (nie mówiąc już o osobie pracującej poza nauką) jest praktycznie niemożliwe. A przecież wielu jest fizyków będących zarazem koneserami sztuki (humanistów wiedzących, czym jest np. stała Boltzmanna jest mniej, ale sytuacja nie wydaje się beznadziejna).

Główną konsekwencją takiego stanu rzeczy jest niezdolność wielu studentów czy doktorantów do refleksji nad nauką w ogólności, nad teorią uprawiania nauki. Może się wydawać zabawne, że już studenci IV czy V roku mogą rościć sobie pretensje do snucia tego typu rozważań. Refleksje te nie mają może merytorycznie przesadnie bogatej zawartości, umożliwiają jednak młodemu pracownikowi nauki uświadomienie sobie, czym jest prawdziwa postawa naukowa i jaki sens mają badania, które sam prowadzi. A w tym celu musi on wiedzieć, czym zajmują się inne nauki i jakie jest miejsce jego specjalności wśród dziedzin ludzkiej wiedzy.

Zaczyna się już w szkole

Pierwszą przyczyną zaniku świadomości wartości ogólnego wykształcenia jest zmiana sensu edukacji we współczesnym świecie. Niegdyś uczenie się traktowano jako (oprócz zdobywania kwalifikacji zawodowych) gimnastykę umysłu oraz zgłębianie świata i człowieka po prostu po to, by więcej rozumieć. Dziś kształcenie się jest inwestycją mającą przynieść w przyszłości konkretne profity. Nic więc dziwnego, że uczniów interesują wyłącznie przedmioty „przydatne”. Nie ma potrzeby rozumieć świata, wystarczy radzić sobie w nim i brać to, co oferuje.

Drugą przyczyną jest ogólne obniżenie poziomu kształcenia w większości gimnazjów i szkół średnich. Trudno jest czymś się zainteresować, jeśli się nie wgłębiło w jakiekolwiek szczegóły (z daleka wszystko wydaje się jednakowe). Programom szkolnym zarzucano encyklopedyzm, „odchudzono” je więc do tego stopnia, że nie przekazują już uporządkowanej wiedzy, a jedynie pewne wycinki. Ponadto zapamiętuje się raczej (w moim odczuciu) wiedzę nieco pogłębioną; tematy jedynie muśnięte zapomina się najszybciej (a uważam, że nauczanie fizyki, chemii czy geografii w wielu gimnazjach czy liceach polega właśnie na takim „muskaniu” kolejnych tematów). W gimnazjach podaje się uczniom wiedzę znacznie uproszczoną, rzekomo dostosowując ją do możliwości poznawczych dzieci w tym wieku. To jest jak najbardziej uzasadnione, choć często uproszczenia te idą zbyt daleko. Gorzej jest w wielu liceach: uczniom klasy o profilu np. historycznym nie uświadamia się, że matematyka nie jest dla nich złem koniecznym i że przedmioty nie należące do profilu kształcenia są tak samo ważne.

Nie lepiej jest w uczelniach – przedmioty nie należące do specjalności traktowane są po macoszemu nie tylko przez studentów, lecz często także przez samych prowadzących. Zaliczenie wielu „humanów” w politechnikach opiera się na obecności na wykładach lub konwersatoriach. Z kolei na studiach humanistycznych logikę redukuje się do 15 godzin wykładu lub w ogóle usuwa. A przecież zadaniem tych przedmiotów jest właśnie poszerzać horyzonty, zapobiegać zamykaniu się we własnym obozie. To, o co apeluję, to wskazywanie studentom przez prowadzących, że powinni poszerzać swą wiedzę również na polach zupełnie nie związanych z ich studiami, choćby w imię intelektualnej uczciwości i zasługiwania na miano człowieka rzeczywiście wykształconego. Pracownik naukowy nie może być w oczach młodego człowieka zagrzebanym wyłącznie w swojej wąskiej dziedzinie specjalistą, ale człowiekiem, którego ciekawość poznawcza i ruchliwość intelektualna mogą być przykładem.

Konsekwencje

Zjawiska te nie oddziałują, w mojej opinii, na pracę wybitnych uczonych – wciąż napotykam na prace będące pokłosiem interdyscyplinarnych badań lub konferencji z pogranicza nauk ścisłych, humanistycznych, społecznych, ekonomicznych itd. Skutkują natomiast swego rodzaju społeczną izolacją nauki; nawet człowiek z wyższym wykształceniem przestaje interesować się osiągnięciami innych nauk. Rzecz jasna, zrozumienie tych osiągnięć czy nawet samo ogarnięcie umysłem ich mnogości jest już w obecnych czasach niemożliwe (podobno ostatnim człowiekiem, który w pełni to potrafił, był zmarły w 1872 roku filozof John Stuart Mill). Chodzi jednak o samą postawę zainteresowania i życzliwości. W przeciwnym razie środowisko naukowe łączyć zacznie jedynie ogólnie rozumiana postawa ciekawości poznawczej oraz walka o interesy nauki i szkolnictwa wyższego. Naukowcy, czy po prostu wykształceni ludzie różnych specjalności, niewiele będą mieli sobie do powiedzenia. A przecież elita społeczeństwa nie jest elitą z powodów formalnych (nie jest to po prostu grupa ludzi posiadających określone tytuły naukowe), ale dlatego, że jej członkowie potrafią się porozumieć i wspólnie coś wypracować. A jeśli wśród studentów potrzeba poszerzania horyzontów jest rzadka, nie ma co liczyć na to, że w ich dalszym życiu postawa ta się zmieni. W życiu zawodowym, skupieni na rodzinie i pracy, nie będą mieli czasu na zdobywanie wiedzy spoza swojej specjalności, jeśli wcześniej nie wyrobili sobie takiego nawyku. W pracy naukowej zaś samo zgłębianie zagadnień z ich dziedziny będzie wypełniało większość czasu. A w takich warunkach pojęcia „wykształcenie” i „specjalizacja” staną się, niestety, niemal tożsame.