Przepływ ludzi, przepływ idei

Jarosław Wenta


W jednym z renomowanych polskich uniwersytetów samodzielny pracownik nauki wspierający starania kolegi o tytuł naukowy profesora, usprawiedliwiał go z nieznajomości języków obcych mówiąc, że król Michał Korybut Wiśniowiecki znał siedem języków, ale w żadnym nie miał nic do powiedzenia. Rada Wydziału wniosek prawie jednogłośnie poparła. Przewiduję, że jesienią Prezydent RP wręczy obecnemu kandydatowi do tytułu stosowny dyplom.

Opisana sytuacja nie jest anegdotą. Pokazuje efekty funkcjonowania stworzonych przez nasze środowisko mechanizmów, mających, według pierwotnych zamierzeń, gwarantować mu całkowitą naukową i dydaktyczną autonomię. Decyzje w sprawie awansów powierzyliśmy wydziałowym komisjom mającym działać niezależnie od zewnętrznych nacisków oraz kierować się niezależnymi ocenami dorobku naukowego kandydatów (recenzje). Konkursy na stanowiska odbywają się według zasad kompetencji, czyli w ramach tychże wydziałów. Nazywając rzecz po imieniu, w polskim szkolnictwie wyższym oraz w polskiej nauce dokonuje się awansów oraz uzupełnia tzw. kadry drogą kooptacji.

Dominacja szkoły

Ustawodawca stworzył autonomiczną strukturę, nie poddawaną weryfikacji poprzez wybory, strukturę, w ramach której decyzje zapadają większością głosów. Uwadze habilitantów dyskutujących „być albo nie być” habilitacji polecam wspomnienie jednego z profesorów, którego to starszy kolega spytał przed kolokwium: „Czego pan się obawia? Recenzje są pozytywne, a pana mistrz nie ma wrogów”. Struktury decyzyjne naszych uniwersytetów to struktury polityczne, żądające od uczestników gry dużej sprawności politycznej oraz zachowań popularnych. Recenzje są więc najczęściej pozytywne, często entuzjastyczne, dyskusji raczej niewiele. Z przekonaniem, że awans, habilitacja, stanowisko czy tytuł profesora „się należy”, spotykamy się często. Recenzent, który – nieusprawiedliwiony drastyczną sytuacją – nie kończy recenzji pozytywną konkluzją, jest zjawiskiem osobliwym.

W tej sytuacji centralną osobą staje się mistrz−profesor, kreujący kierunki badań, stymulujący działania polityczne, podejmujący decyzje o przyszłości naukowej uczniów oraz wskazujący następcę, pozostający często potem w katedrze w wymiarze pół− czy ćwierćetatu, co oczywiste w dzisiejszej sytuacji ekonomicznej środowisk naukowych. Instytucja SZKOŁY zdominowała rzeczywistość polskiego szkolnictwa wyższego, skutecznie hamując przepływ ludzi oraz idei. Nowe twarze pojawiają się w sytuacji zabiegów wydziałów o uprawnienia czy budowy nowych kierunków.

Brak przepływu ludzi oraz, co z tym związane, idei daje spowolnienie reakcji na to, co w nauce aktualne, najnowsze. Wymusza u najzdolniejszych poszukiwanie ambitniejszych intelektualnie środowisk, mówiąc wprost – emigrację. Polscy studenci studiujący w uniwersytetach w Ameryce czy Europie Zachodniej to dzisiaj oczywistość. Asystenci, młodzi profesorowie z polskimi nazwiskami, to zjawisko coraz częstsze. Jest symptomatyczne, że ciekawość polskich środowisk naukowych to w tej grupie z kolei rzecz nieczęsta. W naszych uniwersytetach dobre efekty ekonomiczne przynosi duża aktywność dydaktyczna, naukowa – żadne, przyzwoite – to, co gdzie indziej jest dowodem niepowodzenia w karierze naukowej, czyli kariera administracyjna. Środki przeznaczane na badania nie wymagają komentarza.

Tak długo, jak nie będzie w polskiej rzeczywistości naukowej rynku na wiedzę i talenty dydaktyczne, będziemy obserwować powolne jej obumieranie. W trudnych czasach mój mistrz mawiał, iż jest niezwykłym szczęściem folgować indywidualnej pasji i jeszcze otrzymywać za to pieniądze. Nie ma dzisiaj polskiej, niemieckiej, wschodniej czy zachodniej nauki. Budujemy wspólny obszar badawczy i wspólne systemy kształcenia w ramach UE, którego integralną cechą ma być w przyszłości swobodny przepływ studentów, kadr, środków. Próby utrwalania anachronicznego systemu i anachronicznych zasad regulacji doboru kadr będą powodować marginalizację polskiej części systemu. To tak, jakby usiłować grać na boisku do piłki nożnej w koszykówkę. Do tego też sprowadzają się wszelkiego rodzaju dyskusje na temat habilitacji, takich czy innych uprawnień Centralnej Komisji z nieustanną nadzieją na obniżenie wymagań. Ostatnim z wybitnych osiągnięć w tej materii jest jawność i obecność recenzentów na kolokwiach powoływanych przez CK. To, że sytuacja w polskim szkolnictwie wyższym i nauce nie jest tragiczna, zawdzięczamy nie systemowi, ale pasjom dziesiątków młodych ludzi widzących u początku drogi wszystkie barwy nauki, pasjom młodych ludzi budujących międzynarodowe kontakty, zabiegających o prestiżowe stypendia w prestiżowych ośrodkach, lokujących swoje publikacje w prestiżowych czasopismach.

Rynek to przepływ ludzi i idei, ustalanie cen na intelektualne możliwości, zabiegi uniwersytetów o najlepszych. Rynek to prawie recepta na chroniczną chorobę polskiej nauki, niskie płace, coraz słabszą pozycję społeczną, odchodzenie najbardziej utalentowanych. Rynku nie uruchomią wewnętrzne konkursy, będące w gruncie rzeczy fikcją, regulującą skomplikowany system awansów.

Przepływ ludzi i idei

Doktorat, habilitacja, instytucja profesora uniwersytetu, tytuł profesora, stanowiska asystentów, adiunktów, profesorów nadzwyczajnych i zwyczajnych to nadmiar dobra, nie pozostający w związku z akademicką rzeczywistością. Towarzyszy to przerostowi biurokracji i dominacji uniwersyteckich administracji. Do akademickiej rzeczywistości należą: wykładający profesor, asystenci, pracownicy naukowi, naukowo−techniczni oraz techniczni, studenci tworzący podstawowy warunek naszej egzystencji. To dla nich zdobywamy kwalifikacje i spośród nich rekrutujemy naszych następców. Obsada stanowisk profesorów, czyli mówiąc normalnym językiem – katedr, powinna gwarantować możliwie najwyższą jakość procesu dydaktycznego, gwarantować im mocną i niezależną pozycję. Warunkiem niezbędnym do powodzenia przedsięwzięcia jest powiązanie całej wyżej opisanej drabiny awansów w jeden spójny i logiczny system.

Nie ma innego rozwiązania niż niezależne konkursy, organizowane poza uniwersytetami czy instytucjami naukowymi, ogłaszane wraz z warunkami pracy i płacy w jednym z periodyków o ogólnopolskim zasięgu. Centralną komisję konkursową można powoływać na takich samych zasadach, jak Centralną Komisję ds. Stopni Naukowego i Tytułu. To do tej komisji zwracałby się rektor o rozpisanie oraz przeprowadzenie odpowiedniego konkursu. Komisja taka mogłaby powoływać podkomisje w liczbie odpowiadającej aktualnym potrzebom, obsadzając je, drogą losowania i według zasady kompetencji, samodzielnymi pracownikami nauki. Skład komisji i jej działania powinny być poufne. Do zadań komisji należałoby powoływanie recenzentów i szeregowanie, na podstawie recenzji oraz tzw. dorobku, kandydatów na stanowiska.

System powinien cechować się elastycznością i uwzględniać potrzeby jednostki, dla której przeprowadzano by konkurs. Stąd rektorowi danego uniwersytetu mogłoby przysługiwać prawo wyboru np. spośród trzech pierwszych kandydatów. Obsada katedry powinna być równoznaczna z obsadą stanowiska profesora zwyczajnego, najlepiej przez profesora z tytułem. Na podobnej zasadzie można by powoływać profesorów nadzwyczajnych – pomocniczych w zależności od dydaktycznych potrzeb katedry czy instytutu, w części postępowania wewnątrz uniwersytetu z głosem doradczym profesora obsadzającego katedrę.

Nie widzę innej drogi niż habilitacja w przygotowywaniu kandydatów do stanowisk profesorskich. Forma prezentowanej pracy jest tutaj absolutnie obojętna. Humaniści będą w sposób oczywisty oczekiwać na etapie doktoratu przyzwoitego opracowania problemu badawczego w postaci rozprawy mogącej stać się publikacją książkową, a w ramach habilitacji – książki, pokazującej, iż kandydat jest w stanie organizować w szerszym wymiarze postępowanie badawcze. W naukach ścisłych seria publikacji spełniających te same zadania co książki humanistów, może być zupełnie wystarczająca. Pamiętajmy, habilitacja to dopiero drugie większe przedsięwzięcie badawcze kandydata na stanowisko profesora! Systemu awansów, w którym uczony ma napisać w swoim życiu trzy książki i chciałoby się ten wysiłek jeszcze ograniczyć, nie jestem w stanie zaakceptować. Prawdziwa przyjemność w naszym zawodzie to poszukiwanie odpowiedzi na kolejne pytania oraz dzielenie się tymi pytaniami i zdobytymi odpowiedziami z młodszymi kolegami i studentami.

Decydujący wpływ na obsadę stanowisk asystenckich i personelu pomocniczego musi mieć profesor. Osobiście niechętnie odnoszę się do udziału w konkursie na stanowiska w uniwersytecie osób, które na nim się habilitowały. Ograniczenie takie mogłoby się znaleźć w odpowiednich przepisach. Chcemy przecież uciec od opisanej wyżej rzeczywistości, spychającej w dół to, co dla nas istotne.

Proponowane rozwiązania to w gruncie rzeczy tylko niewielka korekta funkcjonującego systemu. Korekta, która ma go usprawnić, sprawić, aby wszystkie polskie uczelnie wyższe, dzięki przepływowi ludzi i idei, stworzyły spójny organizm. Korekta ta może stać się także szansą na awans tych ośrodków, które w chwili obecnej są skazane na byt na peryferiach polskiej nauki i dydaktyki uniwersyteckiej. Rozwiązania te to także szansa dla najaktywniejszych i najzdolniejszych spośród młodych badaczy. Ewentualny opór środowisk nie ma logicznego uzasadnienia.

Prof. dr hab. Jarosław Wenta, historyk, pracuje w Instytucie Historii i Archiwistyki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.