O jakości kształcenia informatyków

Próba porównania sytuacji w Kanadzie i w Polsce Waldemar W. Koczkodaj, Ryszard Tadeusiewicz


Na temat jakości kształcenia informatycznego istnieją w Polsce dwa poglądy, oba oparte na domniemaniach. Z jednej strony upowszechniany jest przez władze poszczególnych uczelni pogląd, że nasi studenci są znakomici, ponieważ wygrywają różne międzynarodowe zawody informatyczne. Uważa się też, że absolwenci naszych uczelni informatycznych są naładowani tak dobrą wiedzą, że odnoszą sukcesy zarówno w kraju, jak i za granicą. Na poparcie tej tezy można przytoczyć sporo argumentów, gdyż niektórzy absolwenci, pracując w największych i najlepszych firmach informatycznych na świecie, uzyskują najlepsze opinie i osiągają różne formy zawodowego awansu.

Z drugiej strony krytycy, w tym głównie krajowe firmy informatyczne, często narzekają publicznie, że absolwenci informatyki dysponują wiedzą zbyt teoretyczną i zbyt mało szczegółową. Czasami ta krytyka przekłada się na twierdzenie (zdecydowanie chyba zbyt daleko idące), że są oni źle przygotowani do zawodu oraz nie dysponują dostatecznym zasobem wiedzy profesjonalnej (w przeciwieństwie do dużego wolumenu posiadanej wiedzy naukowej, czego nikt nie kwestionuje).

Chcąc posunąć naprzód dyskusję o jakości kształcenia polskich informatyków, trzeba, po pierwsze, odnieść się do jakichś sprawdzalnych i mierzalnych kryteriów, a ponadto dobrze będzie przyjąć jakiś zewnętrzny punkt odniesienia, bo inaczej trudno o obiektywne wyskalowanie jakości. W tym artykule punktem odniesienia będzie proces kształcenia informatyków w Kanadzie, a ocenie poddamy proces kształcenia informatyków w polskich państwowych uczelniach technicznych.

Można zapytać, dlaczego wybrano właśnie Kanadę, traktując ją jako punkt odniesienia przy dyskutowaniu uwarunkowań nauczania informatyki w Polsce? Uzasadniając wybór, chcemy wskazać współmierność Polski i Kanady w niektórych dziedzinach. Obszar Kanady nie może być porównywany z Polską, podobnie jak stopa życiowa mieszkańców czy produkt narodowy brutto. Natomiast już w zakresie liczby ludności porównanie jest możliwe, a przeprowadzona dalej w tym artykule analiza wykazała, iż możliwe jest także porównanie w zakresie systemów edukacji. Wybór Kanady jako punktu odniesienia ma też uzasadnienie w tym, że dla bardzo wielu Polaków wszystko, co amerykańskie, ma nieprzeparty urok. Kanada to wprawdzie nie USA, ale też nie Meksyk, więc warto się może obejrzeć na jej tle.

Przyjęliśmy, że miernikiem jakości kształcenia będzie realizowany program, a dokładniej jego objętość (czyli jak długo student jest nauczany) oraz struktura (czyli czego jest nauczany). Przyjęcie takiego miernika jest niewątpliwie niedoskonałe, bo często przy bardzo dobrym programie realizowane jest w praktyce bardzo kiepskie kształcenie, a liczba godzin przeznaczonych na nauczenie określonych umiejętności nie zawsze jest skorelowana ze stopniem opanowania tych umiejętności przez studentów i absolwentów. Jednak z braku lepszego kryterium przyjmiemy właśnie taką podstawę oceny.

Programy i ewaluacja

Zdaniem tego z autorów, który ponad 20 lat spędził nauczając informatyki w uniwersytetach kanadyjskich, nauczanie informatyki w Kanadzie jest znacznie gorsze niż w Polsce. Spróbujemy tę tezę uzasadnić, zdając sobie sprawę, że jest zaskakująca. Dlatego należy podkreślić, że pogląd tu prezentowany jest prywatną opinią jednego z autorów i w żaden sposób nie powinien być utożsamiany z oficjalnym stanowiskiem zatrudniającego go kanadyjskiego uniwersytetu.

Żeby uzasadnić postawioną tezę, zaczniemy od szerszego przedstawienia kontekstu. Wszystkie uniwersytety w Kanadzie są publiczne, subsydiowane z budżetu prowincjonalnego, ale nie są jednakowe pod względem jakości kształcenia. Przejawia się to zwłaszcza mocno w sferze zagadnień dotyczących kształcenia związanego z korzystaniem z komputerów, choć rząd kanadyjski usiłuje wierzyć, że tak nie jest. W Kanadzie programy nauczania nie są zatwierdzane przez ministerstwo edukacji, lecz jedynie przyjmowane przez senat uniwersytetu. Nie są one nawet uzgadniane pomiędzy szkołami ani koordynowane przez ministerstwo, więc np. kursy prowadzone na II roku w jednej uczelni mogą być realizowane na IV roku w innej lub w niektórych programach nie występować wcale.

Wprawdzie istnieje w Kanadzie system ewaluacyjny, polegający na opiniowaniu programu przez zewnętrznych recenzentów, ale odbywa się to jedynie raz na 10 lat i jednostka recenzowana sama nominuje recenzentów. Nic dziwnego, że recenzenci wybierani są z puli tych mniej wybrednych i mających mniejsze opory przy wystawianiu ocen (w przeważającej większości, mimo to, zaledwie dostatecznych). Czasami, zamiast tej raczej bezsensownej procedury ewaluacyjnej, ma miejsce akredytacja wymuszana przez pewne środowiska zawodowe, ale dotyczy to jedynie wybranych kierunków inżynierii, medycyny czy handlu. Programy nauczania informatyki są ewaluowane, a nie akredytowane – i to bardzo wiele wyjaśnia.

W Polsce, jak wiadomo, na straży jakości kształcenia postawiono kilka wzajemnie uzupełniających się instytucji. Z jednej strony odpowiednie ministerstwo ustala i ogłasza standardy kształcenia na poszczególnych kierunkach studiów, współpracując w tym zakresie z Radą Główną Szkolnictwa Wyższego. Z drugiej strony warunki i wyniki kształcenia kontroluje Państwowa Komisja Akredytacyjna, której wymagania są egzekwowane bardzo rygorystycznie, łącznie z tym, że w uczelniach nie spełniających określonych norm jakościowych może dojść do zamknięcia kształcenia na określonym kierunku studiów z bardzo poważnymi konsekwencjami dla jednostki. Co więcej, wymagania związane z zawartością treści kształcenia oraz z jakością kształcenia są egzekwowane zarówno w stosunku do szkół publicznych, jak i niepublicznych, utrzymywanych ze środków prywatnych oraz opłat pobieranych za kształcenie. Nie chcemy idealizować tych rozwiązań, bo wiadomo, że mają one także swoje wady, jednak na tle braku jakichkolwiek elementów dyscyplinujących w Kanadzie, polskie rozwiązania wydają się bardzo korzystne.

W ramach adaptacji

Przy braku sterowania oraz nadzoru centralnego, często wytwarzają się silne narzędzia kontroli wewnętrznej, które w wielu przypadkach z powodzeniem mogą zastąpić brakujące regulacje odgórne. W najlepszych uniwersytetach kanadyjskich takie elementy wewnętrznej akredytacji niewątpliwie powstały i sprawnie działają. Jednak także i w tym zakresie system kanadyjski jest strukturalnie gorszy od polskiego. Zauważmy bowiem, kto w uniwersytecie kanadyjskim bezpośrednio odpowiada za program, przebieg, a więc i za jakość kształcenia. Jednostką taką z reguły jest department of computer science, czyli w polskim nazewnictwie – zakład, katedra lub instytut informatyki. Tak naprawdę jest to twór nie mający bezpośredniego odpowiednika w polskiej strukturze akademickiej, bo kanadyjski department jest czymś pośrednim pomiędzy polskim zakładem a wydziałem. O tym, czego się uczy studentów w ramach kursu informatyki, poczynając od wyboru głównego języka programowania, a kończąc na metodologii projektowania systemów informatycznych, a także na jakim poziomie uczy się poszczególnych zagadnień, decyduje właśnie ta jednostka. Obecnie niemalże wszystkie uniwersytety posiadają odrębne departamenty (zakłady lub katedry) informatyki. Jedynie na tych najmniejszych informatyka nadal jest połączona z matematyką, co jednak z reguły nie wychodzi na zdrowie ani informatyce, ani matematyce.

Jednak poziom profesjonalnej wiedzy kadr zajmujących się nauczaniem informatyki bywa bardzo różny, m.in. z tego powodu, który także przyczynia się do obniżenia poziomu nauczania informatyki w polskich wyższych uczelniach (zwłaszcza technicznych). Na najlepszych informatyków, którzy dużo umieją i mogliby dużo nauczyć studentów, czeka wiele ofert pracy w przemyśle, przy czym zatrudnienie w firmie przemysłowej jest znacznie korzystniejsze materialnie niż praca w uniwersytecie. Duże i renomowane uniwersytety w różny sposób przezwyciężają te trudności, dzięki czemu mają do dyspozycji bardzo dobrych profesorów, którzy sami z siebie dbają o podnoszenie poziomu i przestrzeganie wysokich norm jakościowych w procesie kształcenia. Mniejsze i mniej sławne uniwersytety są w trudniejszej sytuacji. Mają do dyspozycji nie najlepsze i nie zawsze dostatecznie silnie motywowane kadry nauczycieli akademickich, a także zbierają tych mniej zdolnych kandydatów na studia.

Jednym z efektów tego procesu adaptacji do „warunków brzegowych” jest obserwowana w kanadyjskich uniwersytetach tendencja do porzucania tradycyjnej computer science w kierunku pojemniejszej znaczeniowo IT (information technology – technik informacyjnych) lub też software engineering (inżynierii oprogramowania). Np. w jednym z najstarszych uniwersytetów w Kanadzie, McMaster University, nie ma już wydziału computer science, tylko jest The Department of Computing and Software. Powstają również nowe programy nauczania, łączące wiedzę informatyczną z wiedzą innego typu – np., e−Commerce, czyli po polsku e−handel. Tego typu studia hybrydowe cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem studentów (np. w Laurentian University). Warto te fakty rozważyć w kontekście niedawnej „burzy w szklance wody”, jaka miała miejsce w Polsce przy próbie wprowadzania kierunku studiów informatyka stosowana.

Między wykładem a seminarium

Na problemy z jakością programów nauczania oraz jakością kadry nauczającej oraz z brakiem zdolności (i pracowitości…) studentów nakładają się w Kanadzie dodatkowo niekorzystne zabiegi związane z organizacją roku akademickiego i zasobem czasu, jaki można poświęcić na aktywne nauczanie studentów. Teoretycznie, podobnie jak w Polsce, system studiów jest dwusemestralny. Jednak warto odnotować fakt, że semestr kanadyjski jest znacznie krótszy od polskiego.

W jednym semestrze studenci mogą studiować 5 przedmiotów (kursów) po 3 godziny tygodniowo, co daje 15 godzin kontaktowych na tydzień. Tylko najlepsi mogą studiować dodatkowy szósty przedmiot. W zależności od przedmiotu, studiuje się różnie. W Laurentian University w programie studiów przewidziane są same wykłady bez żadnych ćwiczeń czy laboratoriów. Ponieważ na wykładach studentom zadaje się prace domowe, a potem się je sprawdza podczas następnego wykładu, można przyjąć, że kanadyjskie zajęcia są czymś pośrednim pomiędzy typowym wykładem a zajęciami, które w polskiej terminologii określane są jako projekty lub seminaria problemowe. Prac domowych zadaje się dużo, zdecydowanie więcej niż w Polsce. Większość wykładowców za taką pracę domową daje pomiędzy 10 proc. a 40 proc. oceny końcowej. Ma to swoje zalety, bo uczy studentów samodzielnej pracy. Niestety, w większości przypadków brak czasu powoduje, że prace domowe są odbierane bez sprawdzania, czy praca rzeczywiście była napisana przez studenta, który ją złożył, czy przez kogoś innego. Powoduje to, że ponad 30 proc. osób bezczelnie kupuje rozwiązania lub wynajduje je w Internecie, co powoduje, że ocena uzyskana przez studenta na zakończenie przedmiotu pozostaje bez żadnego związku z jego rzeczywistą wiedzą (która bywa żenująco uboga).

Wbrew temu, co się sądzi w Polsce, w kanadyjskich uniwersytetach ściąganie jest nagminne i zazwyczaj uchodzi bezkarnie. Wynika to z faktu, że administracja uczelni, całkowicie opanowana przez ludzi zazwyczaj nie mających nic wspólnego z nauką, notorycznie boi się odstraszać potencjalnych studentów nadmiernym rygoryzmem. Powoduje to m.in. brak chęci do karania tych, którzy wyraźnie łamią przepisy, a także wywołuje naciski na nadmiernie surowych nauczycieli akademickich w celu ich „zmiękczania”. Autor uczestniczył w posiedzeniach komisji senatu swego uniwersytetu ds. odwołań od ocen – i własnym oczom nie mógł uwierzyć, co się tam działo.

Utrudniony kontakt

Nie od rzeczy będzie tu przytoczyć kilka danych na temat tego, jak dobrą inwestycją jest w Kanadzie wykształcenie informatyczne. Istnieją solidne statystyki wskazujące na to, że absolwent informatyki przeciętnie zarabia rocznie 200 tys. dolarów (kanadyjskich). Jest to nieco więcej niż czterokrotne roczne dochody statystycznej rodziny w Ontario. Studia informatyczne są więc w Kanadzie niewątpliwie doskonałą inwestycją, nawet jeśli się weźmie na nie kredyt.

Ponieważ nie ma prawa czy przepisu ograniczającego liczbę studentów w grupie, przy nagminnych cięciach budżetowych uczy się studentów w dużych grupach dochodzących do 1500 osób (!) w dużych uniwersytetach (np. University of Toronto). Porównując to z sytuacją w Polsce, gdzie typowa grupa wykładowa liczy od 60 do 120 osób, a grupy ćwiczeniowe typowo 15 osób, możemy znowu sądzić, że nasz system stwarza przesłanki do lepszego kształcenia, bo kontakt studenta z nauczycielem akademickim wydaje się łatwiejszy i ściślejszy.

Nawet w mniejszych uniwersytetach kanadyjskich (do których zalicza się Laurentian University z ok. 4000 studentami na studiach dziennych) są grupy studenckie o liczebności 350 osób. Uczenie takich grup nie jest łatwe, chociażby ze względu na problemy z akustyką sal i z bardzo niską frekwencją na zajęciach. Są też ogromne kłopoty z ocenianiem tak dużych grup studentów, dlatego też powierza się je głównie instruktorom zatrudnionym dorywczo. Niestety, to rozwiązanie, dyktowane względami ekonomicznymi, dodatkowo obniża poziom nauczania, ponieważ tacy instruktorzy przychodzą jedynie na zajęcia i nie muszą aktywnie uczestniczyć ani w badaniach naukowych, ani też niczego publikować, więc ich wiedza i kwalifikacje dydaktyczne pozostawiają wiele do życzenia.

Domy studenckie są w Kanadzie nader skromne i nie wszędzie dostępne, a w dodatku miejsc w nich jest mało i nie wystarcza dla każdego potrzebującego studenta. Dlatego w kilka osób często wynajmują prywatne mieszkania. Takie prywatne kwatery nie zawsze sprzyjają intensywnej i wydajnej pracy domowej, co przyczynia się do pogorszenia wyników studiów. Z drugiej strony studenckie życie pozauczelniane (np. klubowe) jest w Kanadzie niewątpliwie mniej rozwinięte niż w Polsce, jednak nie ze względu na silniejszą koncentrację na nauce, ale głównie dlatego, że studenci kanadyjscy zazwyczaj pracują dorywczo lub na stałe. Przy 15−godzinnym tygodniowym planie zajęć jest to bardziej możliwe niż przy dwukrotnie większym w Polsce.

Przy muzyce o sporcie

W kanadyjskim szkolnictwie (średnim i wyższym) używa się pojęcia punktu kredytowego jako podstawowej jednostki potrzebnej do uzyskania dyplomu uniwersyteckiego. W swoich podstawowych założeniach system ten jest podobny do funkcjonującego w uniwersytetach europejskich (w tym od kilku lat także w polskich) systemu ECTS. W Kanadzie kurs jednosemestralny, podczas którego student uczy się 3 godziny w tygodniu (ściślej, 3 razy po 50 min) daje 3 punkty kredytowe, czyli w normalnych warunkach student uzyskuje w semestrze 15 takich punktów, a 30 rocznie. W Polsce „cennik” punktów ECTS jest podobny.

Kanadyjski dyplom typu licencjata (bakałarza) można uzyskać już po 3 latach, choć w informatyce i innych naukach ścisłych zazwyczaj trwa to 4 lata. Student powinien w tym czasie zebrać od ok. 90 do 130 punktów kredytowych. W Polsce, jak wiadomo, minima narzucane przez ministerstwo i Radę Główną zakładają co najmniej 210 punktów ECTS koniecznych do zdobycia dyplomu.

Syntetyczne porównanie danych ilościowych, dotyczących wymaganego nakładu czasu koniecznego do zdobycia dyplomu studiów I stopnia w zakresie informatyki w Polsce i w Kanadzie, przedstawiono w tabeli.

Warto przy tym zauważyć, że w Kanadzie studia informatyczne należą do tych, które stawiają studentom wysokie wymagania, więc zazwyczaj muszą oni zebrać około 120−130 punktów kredytowych, podczas gdy większość innych kierunków wiąże się z koniecznością zdobycia zaledwie 90 punktów. Jednak nawet w przypadku studiów informatycznych znaczna część tych punktów jest zdobywana w przedmiotach innych niż komputery i matematyka. Punkty takie można bowiem gromadzić uczestnicząc w zajęciach z przedmiotów, które nazywa się elekcyjnymi. Mogą one dotyczyć np. muzyki czy sportu. Nic dziwnego, że zestaw wiadomości, jaki donoszą niektórzy studenci do dyplomu, bywa w Kanadzie dosyć osobliwy, a studiowanie bardziej specjalistycznych przedmiotów informatycznych napotyka na trudności wynikające z braku posiadania przez studentów chociażby elementarnych podstaw z matematyki czy logiki. Warto o tym wspomnieć, traktując to jako przestrogę dla tych wszystkich, którzy powołując się na Proces Boloński pragną w polskich uczelniach wprowadzić system kształcenia o bardzo wielu stopniach swobody, oparty na swobodzie wyboru studiowanych przedmiotów i możliwości łączenia wątków wykształcenia ścisłego i humanistycznego. W Kanadzie już to funkcjonuje i, niestety, funkcjonuje źle.

Legalna ściągawka

Egzaminy końcowe organizuje się w kanadyjskich uniwersytetach „po amerykańsku”. Studentów gromadzi się w dużym pomieszczeniu, gdzie piszą oni prace egzaminacyjne. Często praktykuje się tzw. egzamin z książką, czyli student może podczas egzaminu legalnie korzystać z dowolnej liczby dowolnych źródeł. Teoria uzasadniająca stosowanie takiego sposobu egzaminowania wywodzi się ze słusznego spostrzeżenia, że w praktyce zawodowej późniejszy absolwent musi umieć znaleźć potrzebną wiedzę i użyć jej, natomiast nie ma potrzeby, żeby wiedzę tę przechowywał w swojej (ulotnej przecież) pamięci. Praktyka wskazuje, że możliwość używania książki podczas egzaminu powoduje iluzję, że studentowi starczy czasu na przeczytanie całej książki i odpowiedzenie na pytania.

Autor tego artykułu, po wielu doświadczeniach wskazujących na wady modelu „egzaminu z książką”, wprowadził na swoich przedmiotach zasadę, że student podczas egzaminu może korzystać z własnoręcznie przygotowanej ściągawki o ściśle limitowanej objętości (zazwyczaj jednokartkowa, ale długości 14 cali, czyli ok. 35 cm). Wszyscy narzekają, że to jest za mało, ale jedynie połowa z nich wypełnia ponad połowę tej ściągi. Egzaminów ustnych nie praktykuje się, natomiast niektórzy nauczyciele akademiccy dają egzaminy końcowe studentom do domu, ale to nie jest dobry system.

Stopnie wystawia się studentom w Kanadzie zupełnie odmiennie niż w Polsce. Ocenia się ich w skali od 0 do 100, lecz używa się oficjalnego odwzorowania tych liczbowych ocen na litery A, B, C, D i F. Poszczególnym literom odpowiadają stosowne przedziały wartości ocen numerycznych: 100−80, 79−70, 69−60, 59−50 oraz 50−49. Popularnie używana jest ocena A+, oznaczająca przedział 90−100. Jak widać, odwzorowanie to jest nieco dziwne z 20 punktami rozrzutu wiążącymi się z najwyższą oceną A i jedynie 9 punktami przypadającymi na ocenę D, która stanowi najniższą pozytywną ocenę (czyli stopień minus dostateczny lub poniekąd równoważnik polskiego zaliczenia bez oceny).

Ponieważ uczenie w Kanadzie jest zredukowane do 24 tygodni w roku, często oferowane są kursy i przedmioty, które można odrobić latem. Są również dostępne kursy korespondencyjnie, także dostarczające potrzebnych punktów kredytowych. Tak więc często student może skończyć swój program o semestr wcześniej, a gdy dobrze się uczy, to nawet o dwa semestry. Często się słyszy o kimś z Ameryki, mającym ukończone różne studia i kolekcję trzech lub więcej dyplomów. Normalnie zabrałoby to połowę życia, ale w Kanadzie jest osiągalne dzięki zasadzie uznawania zdanych przedmiotów z jednego programu do drugiego fakultetu. W szczególności w rozważanej tu problematyce studiów informatycznych można mieć tytuł bakałarza z matematyki (B.Sc.) oraz B.A. z komputerów niemalże bez większego wysiłku.

Prof. dr hab. inż. Ryszard Tadeusiewicz, specjalista w dziedzinie automatyki, informatyki i inżynierii biomedycznej, rektor AGH w latach 1998−2005, przewodniczący KRPUT w latach 1999−2002, jest przewodniczącym Międzywydziałowej Komisji Nauk Technicznych PAU.
Waldemar W. Koczkodaj, Department of Mathematics and Computer Science, Laurentian University, Sudbury, Ontario, Canada.