Walczmy z absurdalnym konserwatyzmem
Prof. dr hab. Karol Musioł (ur. 1944 w Bytomiu), fizyk. Studia na Wydz. Mat.−Fiz.−Chem. UJ – 1962, doktorat – 1975, habilitacja – 1987, profesura – 1997. Zatrudniony na stanowisku profesora nadzwyczajnego w Zakładzie Fotoniki Instytutu Fizyki UJ. Zajmował się zastosowaniem holografii do diagnostyki plazmy łukowej, a obecnie bada własności atomów i jonów oraz zajmuje się diagnostyką plazmy. Autor 60 publikacji naukowych, promotor kilkunastu magistrów i 6 doktorów. Liczne pobyty naukowe w USA i Niemczech. W latach 1990−93 prodziekan, a 1999−2002 dziekan Wydziału Fizyki i Informatyki; 2002−05 prorektor, a od 2005 rektor UJ, a także przewodniczący Kolegium Rektorów Szkół Wyższych Krakowa i wiceprzewodniczący KRASP.
Czy trudno sprawuje się funkcję rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, a także wiceprzewodniczącego Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, po rektorze Franciszku Ziejce? W uznaniu zasług i stylu swojej pracy zyskał on nawet w żartobliwym tekście prof. Jana Krysińskiego, szefa konferencji rektorów uczelni technicznych, przydomek Franciszka Wielkiego.
– To rzeczywiście trudne wyzwanie pełnienie funkcji po wybitnej osobowości, bo w takich przypadkach poprzeczka jest ustawiona bardzo wysoko. Jestem pełen uznania dla rektora Ziejki za dwie kadencje w uniwersytecie i za kierowanie przez trzy lata KRASP, ale najważniejsze dla każdego rektora uniwersytetu jest realizować zamierzenia i działać bez kompleksów. Przez ostatnie trzy lata byłem prorektorem do spraw rozwoju UJ i wspólnie z rektorem Ziejką pracowaliśmy na rzecz uniwersytetu i szerzej – całego polskiego szkolnictwa wyższego. Zamierzam to kontynuować.
Jakie zadania stawia Pan przed sobą w tej kadencji jako rektor uniwersytetu?
– Stworzyliśmy kilka lat temu strategię rozwoju UJ. Jej główny cel to położenie trwałych podstaw pod utrzymanie pozycji jednego z najlepszych uniwersytetów w Polsce i znaczącego uniwersytetu w Europie. Oznacza to stabilizację liczby studentów, nacisk na znaczną poprawę jakości nauczania oraz zapewnienie studentom i pracownikom warunków lokalowych i logistycznych na europejskim poziomie. Ważna jest też międzynarodowa pozycja uczelni. Proces Boloński i budowa wspólnej przestrzeni edukacyjnej to najważniejsze kwestie europejskie w obszarze edukacji. Chcemy trwale zakotwiczyć w niej nasz uniwersytet.
Na początku wakacji zrobiło się głośno o szkolnictwie wyższym za sprawą artykułu w jednym z dzienników, w którym padła sugestia możliwości wstrzymania rekrutacji na studia. Miała to być konsekwencja walki o utrzymanie pięćdziesięcioprocentowych kosztów uzyskania przychodu.
– Nigdy nie rozważaliśmy takiego kroku, jak wstrzymanie rekrutacji i uważalibyśmy go za nieetyczny – to pomysł gazety – ale wśród ludzi nauki panowało autentyczne wzburzenie. Środowisko akademickie rzadko gwałtownie manifestuje swoje poglądy. Przez lata przyjmowaliśmy do wiadomości, że górnictwo czy hutnictwo potrzebuje wsparcia i wierzyliśmy w zapewnienia kolejnych premierów, że edukacja i społeczeństwo oparte na wiedzy jest priorytetem. Tu jednak nie dość, że nie uzyskiwaliśmy potwierdzenia tych słów, to jednym ruchem pióra chciano nas pozbawić około 10 procent dochodu, niewiele obiecując w zamian. Pracownicy naukowi, zwłaszcza młodzi, do najbogatszych nie należą. Na szczęście argument, że to nie jest żaden przywilej, tylko konieczność budowania warsztatu pracy twórcy i naukowca – dla uczonego to nie długopis czy nawet komputer, ale księgozbiór, prenumerata czasopism i konieczność uczestnictwa w obiegu naukowym – znalazł zrozumienie u prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Mamy nadzieje, że przyszłe rozwiązania będą wspierały te grupy. Czas, w którym można było odkładać sprawy edukacji i badań naukowych na następne lata, bezpowrotnie minął. Jeżeli nadal będziemy zaniedbywać te sfery, to w przyszłości poniesiemy poważne koszty cywilizacyjne tego zaniechania.
Od kilku miesięcy mamy jedno Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Takie rozwiązanie funkcjonowało w latach 80., ale przez 17 lat naszej transformacji mieliśmy dwa osobne ministerstwa. Czy to w zasadniczy sposób usprawni funkcjonowanie wyższych uczelni?
– Moim zdaniem, dobrze się stało, że takie połączenie nastąpiło. Jedność nauczania i badań naukowych to podstawa funkcjonowania uniwersytetu, a jeżeli wiąże się także z jednością organizacyjną, to dodatkowy plus. W szkołach wyższych prowadzi się ponad 70 procent badań naukowych, więc choćby kwestia ich finansowania powinna być dużo prostsza. Mówi się też od lat o reformie jednostek badawczo−rozwojowych, a także lepszym wykorzystaniu potencjału Polskiej Akademii Nauk. To są sprawy ściśle związane z działalnością naukową prowadzoną w szkołach wyższych. Utworzenie jednego ministerstwa, a także zapowiedź powołania Narodowego Centrum Badań i Prac Rozwojowych stwarza szansę na większą skuteczność we wprowadzaniu tych reform. Musimy tylko tę szansę wykorzystać.
We wrześniu ubiegłego roku weszła w życie nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, ale wprowadzenie wielu rozwiązań – choćby stworzenie nowych statutów uczelni – zostało zaplanowane po roku jej obowiązywania, czyli właśnie teraz. Rozumiem, że w uczelniach trwa intensywna praca.
– Mamy obecnie bardzo gorący i pracowity okres. Poza statutami, o których dyskutowaliśmy w uczelniach przez ostatnich kilka miesięcy i które już są uchwalone, tworzymy obecnie regulaminy studiów, a także kończymy zamianę systemu studiów z jednorodnego na trójstopniowy, czyli: licencjat, magisterium, doktorat. Wiele spraw musi zostać uporządkowanych, choćby definitywne określenie statusu doktoranta.
Ta grupa najmocniej była dotychczas poszkodowana. Nie miała ani statusu studenta, ani pracownika, czyli, na przykład, płaconych składek ZUS.
– Niestety, to prawda. Nie najlepszą rolę odegrał tu algorytm podziału dotacji na poszczególne szkoły wyższe. Uczelnie masowo zaczęły przenosić asystentów na studia doktoranckie, ponieważ w algorytmie był zapis, że doktorant liczy się w nim razy pięć, a asystent raz, i to pośrednio. Teraz ten status jest jasny – doktorat, zgodnie z zasadami Procesu Bolońskiego, jest trzecim poziomem studiów. Musimy mieć jednak świadomość, że studia doktoranckie to zupełnie coś innego niż pisanie doktoratu w ramach asystentury. One muszą mieć charakter rzeczywistych studiów, a nie tylko być okazją do napisania pracy. Przy tak masowym podejściu do studiów trzeciego stopnia pojawia się też problem ich poziomu. Utrzymanie jakości musi być priorytetem.
A potrafimy wykorzystać rzeszę 30 tysięcy kształcących się obecnie doktorów?
– Uniwersytety i inne uczelnie prowadzące studia doktoranckie kształcą kadrę dla pozostałych szkół wyższych. W moim przekonaniu, kadra dydaktyczna będzie kluczem do przyszłości szkolnictwa wyższego. Kształcimy tych młodych ludzi także dla szerokiego otoczenia i gospodarki, bo wielu doktorantów uczy się w innych typach uczelni, na przykład uczelniach technicznych.
Trwają obecnie w ministerstwie prace nad nowym algorytmem podziału dotacji dla uczelni. Pojawił się ostatnio postulat zróżnicowania tego finansowania. Czy to dobry kierunek?
– System finansowania wszystkich szkół wyższych na jednakowym poziomie – czy jest to Uniwersytet Jagielloński, Warszawski, czy taki, który dopiero stawia pierwsze kroki – jest na dłuższą metę nie do utrzymania. Koszty kształcenia są różne, bo prowadzenie działalności naukowej na najwyższym poziomie przecież kosztuje.
Rektorzy młodych uniwersytetów z pewnością by się z Panem nie zgodzili. Uniwersytet potrzebny jest także w mniejszych ośrodkach. Spełnia tam ważną, kulturotwórczą rolę. Dlaczego ma dostawać mniej pieniędzy na kształcenie studentów? Co innego kształcenie, a co innego nauka. Zróżnicowanie finansowania przecież tylko pogłębi podział na pierwszą, drugą i trzecią ligę.
– Nie mówię tu o niczym, czego już nie robi świat. Wszystkie kraje, jeżeli chcą kształcić pewną grupę na najwyższym poziomie, finansują dobrze szkoły, które takie wykształcenie gwarantują. Tak robią Francuzi, Niemcy, Anglicy, a także Chińczycy i Rosjanie. Nie powinno się to odbywać kosztem innych uczelni, ale jeśli nakłady na szkolnictwo wyższe i naukę mają wzrastać, to bez sensu byłoby dzielić je wszystkim po równo. W nauce zdecydowaliśmy, że są instytuty kategorii A, B, C i D, a tak samo jest przecież w edukacji. Czas spojrzeć prawdzie w oczy. Algorytm musi brać to pod uwagę.
Idąc tym tokiem rozumowania, trzeba by zróżnicować finansowanie na wszystkich szczeblach edukacji, ponieważ tam też są różnice.
– Proszę mnie dobrze zrozumieć – to nie ma być zabieranie komukolwiek, ale inna filozofia podziału wzrostu finansowania.
Kierownictwo ministerstwa stawia sobie za cel wzrost nakładów w przyszłym roku o miliard na naukę i miliard na szkolnictwo wyższe. Co do nauki było nawet zapewnienie premiera Kazimierza Marcinkiewicza i minister finansów Zyty Gilowskiej, ale od tego czasu mieliśmy zmiany na tych stanowiskach. Czy te zamierzenia są realne wobec dużych nacisków także innych resortów, zwłaszcza Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, które oszacowało wzrost swoich potrzeb na 90 miliardów złotych?
– Chcę wierzyć w to, co mówią ministrowie i premier. Problem polega na tym, czy państwo w tej chwili stać na wszystko. Pewnie nie, ale jeszcze raz powtarzam: to jest ostatni dzwonek dla edukacji i nauki, kiedy te zmiany muszą się rozpocząć. Przez ostatnich kilkanaście lat co roku obcinano pieniądze na naukę i szkolnictwo wyższe. Jeżeli miałoby to trwać dalej, to rzeczywiście szkoły wyższe i inne instytucje naukowe muszą głośno powiedzieć, że się na to nie zgadzają. Ekonomia idzie raz w górę, raz w dół, polityka raz w lewo, raz w prawo, a edukacja musi iść do przodu – w kierunku lepszego wykształcenia, lepszego zrozumienia świata.
Mówiliśmy o kształceniu trzystopniowym. Wyraźnie pojawia się problem elastyczności tych studiów. W Polsce bardzo trudno zmienić kierunek studiów, podczas gdy w krajach zachodnich nie jest niczym niezwykłym zrobienie licencjatu z biologii, a magisterium z informatyki. U nas takie rzeczy są nie do pomyślenia, bo to nie są „kierunki pokrewne”. Przecież taki absolwent byłby znacznie lepiej wykształcony od mającego dyplom tylko w jednej z tych specjalności.
– Wpisujemy się w struktury europejskie i system boloński. Jedni to kontestują, inni są zadowoleni. Generalnie wprowadzenie możliwości zmiany kierunku czy specjalności po studiach licencjackich trzeba oceniać pozytywnie. Inna rzecz, że sami studenci najczęściej woleliby jednolite studia pięcioletnie. Myślę, że to jest okres przejściowy i z czasem możliwości będą coraz szersze.
Czyli Europa wymusza na nas zmiany?
– Wymusza i są one dla nas dobre. Przypomnijmy, że Mikołaj Kopernik w naszym uniwersytecie zdobył podstawy ówczesnego kanonu wiedzy, we Włoszech zrobił doktorat z medycyny, później napisał porządną książkę o złym i dobrym pieniądzu, a tak naprawdę znany jest z tego, że „wstrzymał Słońce, ruszył Ziemię”. Gdybyśmy mu kazali kształcić się tylko w jednej specjalności, z pewnością nie zrobiłby wszystkich tych rzeczy. Nie bójmy się tego otwarcia, bo to naprawdę poszerza możliwości. Weszliśmy w okres, kiedy już nigdy nie będzie tak, że ktoś zdobywa wykształcenie i ono wystarcza mu do końca życia, ponieważ wiedzy przybywa w postępie geometrycznym. Konieczne jest zatem kształcenie ustawiczne. Jeżeli tak, to musimy przede wszystkim kształcić ludzi o szerokich horyzontach, zdolnych do przyswajania nowych informacji. Z własnego doświadczenia wiemy, jaką część wykształcenia wykorzystujemy na co dzień. Im profil nauczania jest szerszy, tym mamy większą szansę użyć swej wiedzy.
Mam wrażenie, że znaczna część profesury jest w tej kwestii konserwatywna. Znajdzie się mnóstwo uzasadnień, żeby zmian nie wprowadzać albo żeby były one niewielkie. Bo przecież oni odbierali wykształcenie w takiej właśnie formie. Widać to wyraźnie w dyskusji między pracodawcami a środowiskiem akademickim, kiedy akademicy podkreślają rolę tradycji i wykształcenia ogólnego, a pracodawca oczekuje wiedzy konkretnej, użytecznej i na przykład, umiejętności pracy zespołowej oraz znajomości języków.
– Środowisko akademickie generalnie jest oczywiście konserwatywne, ale nie widzę w tym nic dziwnego, bo uniwersytet to tak zwana instytucja długiego trwania, więc tu nic nie dzieje się szybko, a tradycja odgrywa ważną rolę. Co wcale nie znaczy, że uniwersytet nie dostosowuje się do nowych wyzwań. Są też liderzy zmian i chcemy, jako Konferencja, takie zmiany inicjować. Wracamy tu do pytania, czym jest uniwersytet? Czy ma kształcić, dając encyklopedyczną wiedzę, czy też kształtować osobowość i ludzi, którzy są w stanie nauczyć się wszystkiego samodzielnie? Oczywiście, opowiadam się za tą drugą koncepcją. Uniwersytet powinien kształcić takich absolwentów, aby w przyszłości byli oni zdolni rozwiązać każdy problem. Celem musi być formowanie młodych ludzi do nowych wyzwań, a te na pewno nie dadzą się wpisać co roku w program studiów, bo, oczywiście, bezwładność uniwersytecka istnieje. Musimy iść w stronę kształcenia cech charakteru i osobowości.
Kilka miesięcy temu w Uniwersytecie Jagiellońskim odbyła się duża konferencja na temat modelu kariery akademickiej, zorganizowana przez zespół powołany przez KRASP. Jak, według Pana, ta kariera powinna wyglądać?
– Są dwie rzeczy, które wyglądają na kontradykcję: musimy przyspieszyć kariery i nie zepsuć tego, co mamy. W moim przekonaniu, nikt nie powinien stawiać sprawy w stylu: „habilitacja albo śmierć”, choć istnieje szereg poważnych argumentów, żeby habilitację utrzymać. Przyspieszyć kariery trzeba tym, którzy na to zasługują. Na pewno jest grupa znakomitych młodych ludzi, których kariera klasyczna – z habilitacją, tak, jak wygląda ona dziś – ogranicza. Istnieje często zbyt wiele wymogów formalnych, na przykład rada wydziału ustala, że publikacji powinno być piętnaście. Nonsensem jest liczenie ilości publikacji, a niedostrzeganie ich jakości. Czasem trzy lub wręcz jedna publikacja w renomowanym czasopiśmie warta jest więcej niż te piętnaście. Nauka nie jest demokratyczna i nigdy nie będzie. Zawsze będą zdolniejsi i bardziej pracowici, i to oni mają prawdziwe osiągnięcia naukowe. Musimy stworzyć system, który będzie to uznawał jako rzecz naturalną. Dziś mamy model oparty bardziej na sumie zasług niż na wybitnych osiągnięciach. Walczmy z absurdalnym konserwatyzmem.
Ale muszą zostać zmienione formalne reguły, bo odwoływanie się do przyzwoitości czy kodeksów etycznych z pewnością nie wystarczy.
– Oczywiście, reguły także muszą ulec zmianie i po to powołaliśmy tę komisję. Mam nadzieję, że po zebraniu głosów i podsumowaniu dyskusji przedstawi ona swoje propozycje. Muszą też być uczelnie, które dają przykład, że nawet w istniejących ramach można wiele zrobić. Chciałbym, aby taką uczelnią był mój uniwersytet.
W KRASP odpowiada Pan za współpracę międzynarodową. W ostatnich kilku latach współpraca ta znacznie się zintensyfikowała, zwłaszcza jeśli chodzi o współdziałanie z narodowymi konferencjami rektorów i aktywność w European University Association. Z inicjatywy Konferencji powstała też niedawno na przykład Sieć Uniwersytetów Europy Środkowej i Wschodniej.
– Tych form naszej aktywności międzynarodowej jest wiele. Poza wymienionymi mamy też realizowany właśnie w tym roku po raz pierwszy projekt wspólnych polsko−francuskich programów magisterskich. Bierze w nim udział kilkanaście polskich uczelni. Mamy też programy wieloletnie, na przykład Study in Poland, prowadzony wspólnie z fundacją „Perspektywy”, zachęcający do studiowania w Polsce. Jeśli chodzi o działania tego typu, myślę, że powinniśmy iść w kierunku promocji studiów w dużych ośrodkach, takich jak Warszawa, Poznań, Kraków czy Gdańsk, i przyjmować tam studentów przede wszystkim europejskich, a także w ramach Erasmus Mundus – studentów z całego świata. Najważniejszą jednak rzeczą, w moim przekonaniu, jest wysyłanie naszych studentów za granicę, aby mogli studiować tam jeden czy dwa semestry. Chcę, żeby stało się to regułą w moim uniwersytecie, a mam nadzieję, że KRASP przyjmie to jako zalecenie dla wszystkich uczelni. To będzie się wiązać, oczywiście, z otwarciem naszych szkół na studentów zagranicznych.
Czy sądzi Pan, że za kilka lub kilkanaście lat nasi studenci nadal będą wybierali polskie, a nie zagraniczne uczelnie? Już dziś spora grupa najzdolniejszych wybiera studia za granicą.
– Nie obawiałbym się tego zjawiska. Taka grupa istnieje i zawsze będzie istniała. To bardzo dobrze. Oni w dużej części wracają, wyposażeni w bagaż doświadczeń. Najważniejsze, abyśmy dbali o poziom naszych uczelni i potrafili konkurować we wspólnej przestrzeni edukacyjnej, a wtedy Polska będzie się liczyć na edukacyjnej mapie Europy.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.