O nepotyzmie w nauce

Henryk Grabowski


Nepotyzm, rozumiany jako faworyzowanie krewnych, jest pewnie tak stary jak ludzkość. Z punktu widzenia interesów jednostkowych jest zrozumiały. Zwiększa szanse życiowe krewnych osób na stanowiskach. W wymiarze społecznym jest szkodliwy, ponieważ pozbawia wszystkich równych szans. Szkodliwość społeczna nepotyzmu ujawniła się najwcześniej wśród hierarchów Kościoła. Równocześnie Kościół katolicki, dzięki celibatowi, najskuteczniej się z nim uporał. Co prawda, teologiczną przesłanką dla celibatu było poświęcanie kapłaństwa Chrystusowi. Jednak jego doniosłość społeczna tkwi w zapobieganiu nepotyzmowi.

Współcześnie nepotyzm często rozwija się pod osłoną korporacji zawodowych. Ostatnio głośno było o tym w środowiskach prawniczych. Największą determinację w obronie wyłączności decyzji o dostępie do wykonywania zawodu wykazali adwokaci. Znane są również przypadki nepotyzmu wśród polityków.

Stosunkowo rzadko mówi się i pisze o nepotyzmie w środowisku akademickim. Statystyki na ten temat milczą. Jednak z potocznej obserwacji wynika, że w wielu polskich uczelniach przełożonymi dzieci na stanowiskach naukowo−dydaktycznych bywają ich rodzice lub podobnie niezdrowe zależności służbowe zachodzą między małżonkami.

Zastrzeżenia moralne do takich układów nie powinny budzić wątpliwości. Tymczasem spotkałem się z argumentem, że niemoralne byłoby dyskryminowanie zdolnych dzieci tylko dlatego, że mają równie zdolnych rodziców w tej samej dziedzinie. Na moje pytanie, jakie są gwarancje, że dzieci te nie będą faworyzowane, nie uzyskałem odpowiedzi.

W krajach o utrwalonych tradycją standardach w zakresie etyki zawodowej czerpanie korzyści z pokrewieństwa przy obsadzaniu stanowisk w nauce jest nie do pomyślenia. Nawet praca na równorzędnych stanowiskach osób blisko ze sobą spokrewnionych w tym samym zakładzie lub instytucie bywa źle widziana. Dlatego nie ma tam potrzeby wprowadzania formalnych zakazów w tym względzie.

U nas, do czasu, kiedy wystarczającą zaporą dla nepotyzmu w nauce nie stanie się dezaprobata środowiska lub zwykły wstyd, formalnoprawne uregulowanie tej sprawy wydaje się celowe. Nawet jeżeli może się to kojarzyć z zagrożeniem wysokiego prestiżu, jakim wciąż cieszy się w naszym społeczeństwie środowisko akademickie. Nepotyzm bowiem dla tego prestiżu stanowi jeszcze większe zagrożenie.