Nauka i polityka

Leszek Szaruga


Wielu ludzi nauki żyje w błogim przekonaniu, iż mogą politykę pozostawiać specjalistom, a sami poświęcać się badawczym pasjom. Rzecz w tym, iż polityka nie pozostawia nauki samej sobie, związki między tymi dwoma sferami ludzkiej aktywności bywają zaś niezwykle skomplikowane – od brutalnej ingerencji ludzi władzy w kwestie badań naukowych i podporządkowywania ich własnym doktrynom ideologicznym, po wpływy subtelne i dyskretne, wszakże niepozostające bez wpływu na naukowy bieg rzeczy. W tej pierwszej dziedzinie o przykłady nietrudno: dość przypomnieć manipulowanie nauką – od archeologii poczynając, po antropologię, socjologię czy historię, a nawet biologię i medycynę – w nazistowskich Niemczech czy podobne zabiegi dokonywane przez reżim komunistyczny, który cybernetykę uważał za burżuazyjną pseudonaukę, kwestionował teorię kwantów i likwidował nauczanie socjologii, o teologii już nie wspominając.

To, rzecz jasna, przykłady skrajne. Mniej głośne są wciąż trwające w USA spory o nauczanie w szkołach teorii ewolucji, która z człowieka czyni potomka małpy, a nie koronę Boskiego dzieła stworzenia. Socjologia wciąż jest nauką podejrzaną, o czym przekonują powtarzające się spory na temat wyników badań opinii publicznej. Politycznej czy ideologicznej manipulacji poddawane są nieustannie badania nie tylko socjologów czy ekonomistów, ale także historyków, nie mówiąc już o prawnikach. Polityczną wymowę posiada w naszej cywilizacji sama definicja życia, w szczególności poczętego. Polityczne czy ideologiczne aspekty pojawiają się w interpretacji badań biologicznych – czy będzie to problem zmutowanej żywności, czy kwestia wykorzystania w nauce (i nie tylko w niej) badań nad komórkami macierzystymi. Sprawy polityczne nie omijają też nauk takich, jak chemia i fizyka, a nawet astronomia. Dość przypomnieć rolę, jaką w politycznym wyścigu dwóch światów odgrywał rozwój badań kosmicznych i wyścig o opanowanie przestrzeni wokółziemskiej z Księżycem włącznie. Zresztą poszukiwanie nowych rozwiązań technicznych na ogół najbardziej zaawansowane bywa w sferze zbrojeniowej, a ta przecież dość ściśle powiązana jest z polityką. Na projekt nowych i skuteczniejszych pałek czy kastetów uzyska się od państwa pieniądze szybciej niż na badania subtelności poezji Rilkego.

Nic dziwnego zatem, że badania naukowe są przedmiotem zainteresowania polityków, bywa też – jak w przypadku Einsteina – że polityka i jej skutki stają się obiektem zainteresowania naukowców. Wisława Szymborska napisała kiedyś wiersz „Odkrycie”, poświęcony tym wzajemnym zależnościom i zainteresowaniom: „Wierzę w wielkie odkrycie./ Wierzę w człowieka, który dokona odkrycia./ Wierzę w przestrach człowieka, który dokona odkrycia./ (...) Wierzę w nieprzyłożoną rękę,/ wierzę w złamaną karierę,/ wierzę w zaprzepaszczoną pracę wielu lat./ Wierzę w sekret zabrany do grobu”. Nie wiemy, jakiej dziedziny dotyczy to wirtualne odkrycie – może być dziełem fizyka, socjologa czy psychologa. Wiemy jednak, że może być – upowszechnione, wyjawione, oddane w ręce innych – dla nas wszystkich groźne. Coraz częściej nauka dociera do granic – a nawet je przekracza – naszego rozumienia świata i obowiązujących w nim praw oraz norm. Tymi prawami i normami zajmują się i naukowcy, i politycy, dlatego legalnie możemy klonować owce, ale już nie ludzi.

Stanisław Lem, który wszak w sprawach nauki i techniki wypowiadał się wielokrotnie i na ogół ze znajomością rzeczy, był także publicystą z pasją zajmującym się polityką, o czym świadczą nie tylko jego ostatnio wydane książki, lecz także eseje analityczne publikowane w „Kulturze” Jerzego Giedroycia, gdzie pisał jako „P. Znawca”. W pośmiertnie wydanym tomie felietonów „Rasa drapieżników” zajął się m.in. sprawą gazociągu północnego, mającego połączyć Rosję z Niemcami, określając to jako „nową odmianę Rapallo”, w czym wyprzedził o parę miesięcy naszego ministra obrony, który to samo powtórzył na salonach w Brukseli. Powiedział to, lecz na tym nie poprzestał. W kilka miesięcy później podjął temat – tym razem jednak nie tylko w politycznym, lecz także naukowym kontekście. Pisze o technologiach zmierzających do gazyfikacji węgla, opisanych w „New Scientist” z września 2005: „Ponieważ mamy w Polsce wciąż jeszcze spore zasoby węgla, byłem przekonany, że w naszej prasie pojawią się liczne na ten temat artykuły – ale niczego takiego, o ile wiem, nie było. Owszem, wspomniane metody są kosztochłonne”. Ale – powiada Lem – warto się zastanowić nad poszukiwaniem alternatywy dla wciąż drożejącej ropy: „Wszyscy się tylko skarżą, że Schrőder przykry, a Putin nieprzyjemny; dobrze, a alternatywa?”. Odpowiedź na to pytanie jest – przynajmniej na razie – w pierwszym rzędzie odpowiedzią polityków: to oni dysponują środkami na badania. Sam ostatnio – za co dziękuję – takie pieniądze dostałem z ministerstwa, tyle że projekt raczej niedrogi i niewiele mający wspólnego z dążeniem do zapewnienia Polsce energetycznej suwerenności.

Jeżeli jednak w sprawach technologii o konflikty między nauką i polityką trudno, to dość łatwo o nie w sferze nauk humanistycznych, choćby historii, ekonomii czy socjologii. Dążenia do doraźnego spożytkowania – a często i zmanipulowania bądź nawet zdyskredytowania – ich ustaleń pojawiają się wśród polityków stosunkowo często. Może dlatego właśnie humaniści są raczej dalecy od tego, by politykę pozostawiać poza sferą swych zainteresowań – stanowi istotny kontekst ich pracy.