Mitteleuropa w rodzinie

Magdalena Bajer


Niezbyt częste są bałkańskie powinowactwa polskich rodzin inteligenckich. Jeśli się zdarzają, owocują duchowym bogactwem, jak wszelkie alianse odmiennych kultur, zazwyczaj także silnym poczuciem powinności działania na rzecz zbliżenia skoligaconych narodów. Powinność tę pełni prof. Milica Semków z domu Jakóbiec, której ojciec był Polakiem, a matka Serbką.

Stolarze, kołodzieje... spotkanie światów

Podhalańscy z dziada, pradziada rzemieślnicy – stolarze, kołodzieje, cieśle – pod koniec XIX wieku przenieśli się na Podole, szukając lepszego życia („na Podolu chleb na polu...”). Ojciec pani Milicy zachował po przodkach zamiłowanie do majsterkowania, ale kondycję społeczną całkiem odmienił. Rodzina jego matki miała korzenie niemieckie. A na Kresach znalazła się po powstaniu styczniowym, uciekając do zaboru austriackiego spod władzy carskiej. Macierzysty dziadek przed wojną wybudował, z pomocą synów, dom w wiosce pod Brzeżanami, gdzie miało być odtąd gniazdo rodzinne. Wojna dramatycznie przekreśliła plany. Dziadka zamordowali nacjonaliści ukraińscy, stryj mojej rozmówczyni zginął w pierwszych walkach jako żołnierz Wojska Polskiego. Należy mu się uwaga potomnych, gdyż zapoczątkował w rodzinie Jakóbców tradycję nauczycielską, do dziś kontynuowaną.

Młodszy brat Marian ukończył brzeżańskie gimnazjum klasyczne, sławne takimi absolwentami, jak np. Rydz−Śmigły. Po maturze studiował polonistykę i slawistykę w Uniwersytecie Jana Kazimierza, a jednocześnie pracował w Ossolineum, „oznaczając” tym, jak mówi córka, swoje dalsze życie.

Podczas studiów wyjechał na rządowe stypendium do Belgradu. Tam spotkały się dwa światy, które wiele lat później miały się stać wspólną ojczyzną duchową Milicy Jakóbiec−Semków. Jej przyszła matka kończyła filologię serbską, kiedy w bibliotece uniwersyteckiej poznała polskiego stypendystę.

Serbscy dziadkowie byli nauczycielami w różnych miejscach kraju, osiadając wreszcie w stolicy, aby ich młodsze córki (spośród licznego rodzeństwa) mogły studiować. Inteligencja drugiej połowy XIX wieku, którą reprezentowali, stanowiła „warstwę cieniutką”, wywodzącą się głównie ze stanu duchownego. Jeden z przodków był konsulem serbskim w Stambule. Po jego przedwczesnej śmierci opiekę nad sierotami przejęła... królowa, po której mama pani Milicy dostała imię Natalia.

Ossolińska konspiracja, exodus, Wrocław

Małżeństwo filologów zostało zawarte w listopadzie 1938 roku. Marian Jakóbiec, już po doktoracie, pracował (nadal) w Ossolineum. Plany wykładów w uniwersytecie w Salonikach nie zdążyły się ziścić. Pozostali w wojennym Lwowie, gdzie Ossolineum stało się miejscem schronienia dla wielu ludzi kultury – uciekinierów z Warszawy. Trzeba im było pomagać, co dr. Jakóbcowi pod sowiecką okupacją ułatwiała świetna znajomość rosyjskiego, a po wejściu Niemców – niemieckiego. Trzeba było, zaangażowawszy się w konspirację, pisać raporty dla Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej AK. Pani Milica przekazała gruby ich zeszyt Ossolineum we Wrocławiu. Można było ciągle jeszcze robić to, co tak ogromnie lubił, tj. katalogować książki. Wiosną 1945 roku rodzina z maleńką córeczką oraz babcią opuściła Lwów i znalazła się w Krakowie, gdzie ojcu zaproponowano pracę w bibliotece UJ. Niebawem odszukało go tam nowe Ministerstwo Spraw Zagranicznych, oferując pracę w ambasadzie polskiej w... Belgradzie. Ruszył tam z paszportem numer 11 przez nieostygłe jeszcze po wojennej pożodze ziemie. Niebawem sprowadził rodzinę.

Dwa lata w dyplomacji Marian Jakóbiec nazwał we wspomnieniach „latami na bocznicy”. Bezpartyjność rychło zaczęła przeszkadzać władzom Polski komunistycznej, toteż gdy prof. Stanisław Rospond zaprosił go na organizujący się Uniwersytet Wrocławski, przyjął propozycję skwapliwie. W dzielnicy Oporów, gdzie osiedli pospołu naukowcy i robotnicy wielkich odbudowywanych fabryk, znalazł „dom na całe życie”, odtąd wypełnione pracą naukową.

Matka pani Milicy, która miała za sobą pierwsze kroki na naukowej drodze i pracę opublikowaną w 1938 roku, w powojennym Wrocławiu zajęła się domem, co wtedy wymagało sporego trudu.

Dr Marian Jakóbiec został zastępcą profesora i kierownikiem Katedry Literatury Rosyjskiej oraz Instytutu Literatur Słowiańskich, z którego po licznych przekształceniach wyrosła rusycystyka. Habilitował się w roku 1950, zyskując po paru latach tytuł profesora. Kiedy wielki Wydział Humanistyczny podzielono, był pierwszym dziekanem Wydziału Filologicznego. Później pełnił rozmaite funkcje w strukturze uniwersyteckiej, paralelnie do nieustającej wytężonej pracy badawczej, owocującej licznymi publikacjami, a także redagowania specjalistycznych czasopism. W bogatym dorobku uczonego są pionierskie, fundamentalne syntezy literatur narodów Jugosławii oraz literatury ukraińskiej, prace poświęcone stosunkom literackim tych narodów, studia komparatystyczne.

– Nie potrafię określić jakichś szczególnych metod. To był przykład, harmonia i wielka serdeczność między rodzicami. Mama powtarzała serbskie porzekadło, które ja niosę dalej: „Czyń dobro i rzuć to w wodę”. Pani prof. Milica widziała ciągle dobro świadczone przez ojca i matkę ludziom wokoło, którzy w domu na Oporowie znajdowali schronienie i różnoraką pomoc. Od niej oczekiwano prawdomówności, uczciwości i innych cnót elementarnych. Najgorszą karą była „rozmowa w gabinecie” z ojcem, który stawiał przed oczy całą szpetotę popełnionego przewinienia.

śladami

Z jej rocznika maturzystów wywodzi się pięcioro profesorów. Znaczna część tego rocznika spotyka się przy rozmaitych jubileuszach, wymieniając opowieści o życiowych drogach. Pani profesor podkreśla rolę tego i innych środowisk, w jakie trafiała, dla własnej formacji intelektualnej.

Startowała w szkolnej olimpiadzie łacińskiej, ale wybrała studia polonistyczne. Pracą magisterską nawiązała do rodzinnej tradycji, pisząc o Romanie Zmorskim jako tłumaczu poezji serbskiej. – I wciągnęło mnie na dobre. Doktorat był również ze „spraw polsko−serbskich”; konsultacji udzielała mama.

Języka serbskiego Milica uczyła się... dwa razy. Jako trzyletnia dziewczynka była w Belgradzie tłumaczką „między babciami”, może niekoniecznie potrzebną, jako że babcia Jakóbcowa, znając ukraiński, radziła sobie sama. Potem we Wrocławiu zapominała serbski niejako celowo, żeby się nie wyróżniać. W jej szkole dzieci inteligenckie czuły się gorsze od robotniczych, bo im wmawiano klasowe winy przodków i różne „niewłaściwe” atrybuty.

Dopiero w październiku 1956 mogły z matką pojechać do Jugosławii. Okazało się, że zupełnie zapomniała języka, ku zgorszeniu tamtejszej rodziny. W nauce od nowa pomógł przypadek. Na politechnikę do Wrocławia przyjechała z Sarajewa stażystka i, naturalną rzeczy koleją, skierowano ją do domu państwa Jakóbców. Rozmawiały z Milicą wyłącznie po serbsku, w czym pani profesor upatruje dyskretną inspirację mamy. Dopiero przed powrotem przyjaciółki (zaprzyjaźniły się gorąco i trwale) do domu, ujawniła się jej... świetna znajomość polskiego.

Zajmując się romantyzmem, pani doktor osiem lat pracowała w Katedrze Literatury Polskiej. Kiedy się okazało, że rusycystom potrzeba kogoś „od poetyki i od właśnie literatury polskiej”, zaproponowano jej przejście do Instytutu Filologii Słowiańskiej, co uczyniła chętnie ze względu na swoje duchowe oraz intelektualne związki ze słowiańszczyzną oraz nadzieję na urzeczywistnienie nurtujących wrocławskie środowisko pragnień rozwinięcia slawistyki w nowoczesny ośrodek badawczy i dydaktyczny.

sukcesorka

W drugiej połowie lat siedemdziesiątych ruszył lektorat języka serbskiego, prowadzony „niesłychanie eksperymentatorsko”, dla małej wyselekcjonowanej grupy. Tak się zaczęło podejmowanie przez córkę dwojga slawistów ich nigdzie niespisanego, a może nawet niewypowiedzianego, marzenia, opartego na przekonaniu, że porozumienie narodów zależy od ich dobrze wykształconych elit.

Niedługo później powstała, najpierw fakultatywna, specjalizacja serbsko−chorwacka, prowadzona przez dr Milicę Jakóbiec, której pomagała prof. Larysa Pisarkowa, slawistka po studiach w Leningradzie. Dobierały sobie pomocników z grona podobnych im zapaleńców, aż można było utworzyć specjalizację magisterską, a parę lat temu pełny kierunek studiów działający w systemie bolońskim (3 + 2 lata). Zakładem Serbistyki kieruje moja rozmówczyni. Podobnym trybem powstawały bohemistyka i ukrainistyka.

Zrozumienie potrzeby badań zintegrowanych w jednym ośrodku i potrzeby kształcenia slawistów do przenikliwie przewidywanych zadań przyszłej współpracy kulturalnej żyło w środowisku, więc gdy przekształcano strukturę uniwersytetów, powołując instytuty, we Wrocławiu powstał Instytut Filologii Słowiańskiej, choć kierunkiem studiów była wyłącznie rusycystyka. Prof. Jakóbiec (zmarł w kwietniu 1998) zdążył się ucieszyć tym, że po kryzysie rusycystyki w latach osiemdziesiątych, udało się w mieście przybyszów stworzyć ośrodek harmonijnie współpracujących filologów. Córka mówi: – Dla nas to było tak oczywiste, że nie rozumiałam, jak mogłoby być inaczej. Ojciec wpajał swoim wychowankom, po pierwsze, niezależność ideową i, po drugie, rozległość zainteresowań. I to trwa. Sama, prowadząc badania nad literaturą serbską, sięga na szerokie pogranicze z folklorem słowiańskim i w domenę stosunków oraz wpływów literackich obu ojczystych narodów.

dalej, szerzej

Naukowa tradycja umacnia się w rodzinie. Przyszłego męża Milica Jakóbiec poznała w chórze akademickim, dokąd ja zaproszono, gdy chór wyjeżdżał do Jugosławii, aby była tłumaczką i konferansjerem. Potem zaczęła śpiewać. Jerzy Semków ma korzenie łemkowskie.

Kariera naukowa obojga przebiegała równolegle. Pan profesor kieruje teraz Zakładem Andragogiki w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego. Drugie pokolenie osiadło w mieście, do którego rodziców kiedyś wygnano, a dzieci uczyniły je swoim i pielęgnują tu europejską polskość, mocno zakorzenioną, a szeroko otwartą. W chórze „Gaudium” śpiewa teraz córka państwa Semkowów (i wciąż jeszcze dziesiątka ich rówieśników seniorów). Odezwał się w niej „gen ossoliński dziadka”, bo studiuje bibliotekoznawstwo. Starsza córka wzięła z tradycji rodzinnej gen pedagogiczny, obecny i u dziadków obu linii, i u rodziców – jest nauczycielką geografii w liceum.

Następnym pokoleniom (są już wnuki) pani profesor chciałaby, i stara się przekazać to, co uważa w swoim życiu za szczególnie cenne: – Żeby praca była pasją, żeby wiązała się z wielością zainteresowań i aktywnością intelektualną, towarzyską, fizyczną.