Czy polubimy roboty?

Artur Wolski


Doświadczenie uczy, że najtrudniejszą rzeczą w życiu jest odnalezienie swojej drugiej połówki. Graniczy z cudem spotkanie kogoś, kto nas pokocha, zrozumie i zechce bezinteresownie dzielić chwile dobre i złe. Brzmi to prozaicznie, może nawet banalnie, ale takie jest życie. Tęsknota człowieka do miłości i spełniania się w niej to opowieść stara jak świat. Ludzie jednak się nie poddają, szukają i wierzą, że następny dzień przyniesie dobre wiadomości. Temat ten nie pozostał w cieniu zainteresowań naukowców. Opracowali coś, co przypomina człowieka, chociaż nim nie jest. Roboty humanoidalne, urządzenia podobne do nas, są już do kupienia w Kraju Kwitnącej Wiśni. Znaleziono dla nich podwójną aplikację: potrafią opiekować się dziećmi i ludźmi starszymi.

Nie jest tajemnicą, że świat się starzeje. Wszyscy, zajęci robieniem kariery, zapominają, że dostaliśmy tylko jedno życie. Nie mamy czasu na założenie i utrzymanie rodziny, dzieci nie planujemy albo odkładamy tę decyzję na potem. I najczęściej to „potem” nie nadchodzi. Po latach budzimy się w świecie, który nas już nie chce i nie potrzebuje. Jesteśmy sami i często bezradni, a jeśli dołączy się choroba, to widoki są przeważnie marne. Zwykłe czynności dnia codziennego urastają do rangi problemu. Podanie herbaty, przytrzymanie za rękę, pomoc w toalecie, to wszystko może zrobić teraz robot. Jest nigdy niezmęczoną pielęgniarką i nie żąda sowitej zapłaty. Takiego przyjaciela, pomocnego na co dzień, można już kupić za równowartość średniej lub małej klasy auta. Podobne funkcje mogą mieć zaprogramowane roboty do opieki nad dziećmi. W swojej pracy wykazują niezwykłą cierpliwość, sumienność, a na dodatek potrafią bawić się z maluchami. I okazuje się, że dzieci to uwielbiają. Ogromną pomoc świadczą też w opiece nad dziećmi z zaburzeniami neurologicznymi. Tu ich funkcja usprawniająca jest wprost nie do przecenienia. Naukowcy w dziedzinie rehabilitacji znaleźli dla robotów wiele zastosowań.

Jak powiedziała mi prof. Teresa Zielińska z Wydziału Mechanicznego, Energetyki i Lotnictwa Politechniki Warszawskiej, świetnie spisują się tzw. roboty żujące. Dokładna analiza budowy i pracy stawu żuchwowego pozwoliła zbudować i tak zaprogramować urządzenie, by z ogromną dokładnością kontrolowało prawidłowe funkcjonowanie stawu i usprawniało mięśnie. Narząd ten jest wyjątkowo ważny dla osób wiele mówiących: artystów, dziennikarzy, nauczycieli. Zbyt silna eksploatacja stawu doprowadza do jego blokady i niekiedy konieczności interwencji chirurgicznej. A potem istotna jest właśnie rehabilitacja. Tu znowu robot okazał się niezastąpiony.

Bunt maszyn

Obecność tych urządzeń nikogo już nie dziwi. Trudno nawet wyobrazić sobie taśmę bez automatów. Zaprogramowane wykonują pracę szybciej, lepiej i taniej niż człowiek. Nie nużą się przy monotonnych czynnościach. Nie popełniają błędów. Nie palą papierosów i nie dopominają się o przerwy w pracy. I pod koniec miesiąca nie oczekują wynagrodzenia. Ale czasami potrafią się zbuntować. I tu mamy kłopot. Oprogramowanie bowiem jest już tak skomplikowane, że zwykłe maszyny stają się tworami inteligentnymi. Nie tak dawno w jednej z amerykańskich montowni samochodów zanotowano zjawisko takiego buntu. Roboty szwedzkiej produkcji z nieznanych przyczyn wymknęły się spod kontroli i zamiast składać auta zaczęły bez powodu się zderzać, jakby prowadziły wojnę między sobą. Oczywiście taśmę produkcyjną trzeba było zatrzymywać i powstawały opóźnienia w produkcji modelu, który akurat świetnie się sprzedawał. Zamiast zysków były straty. Ustalenie przyczyny takiego zachowania maszyn wcale nie jest proste. Dużo łatwiej nauczyć urządzenie „myślenia” niż ustalić, dlaczego nie działa tak, jak sobie tego życzymy.

Prof. Teresa Zielińska opowiadała mi też o ciekawym przeżyciu, jakiego dostarczyły amerykańskim naukowcom roboty. Otóż, postanowiono skonstruować samosterujące auta. Gdyby ten projekt udało się zrealizować, człowiek otrzymałby nowe, bardzo wygodne narzędzie. Wystarczyłoby tylko wsiąść do takiego pojazdu, podać adres, pod który chcemy dotrzeć, a samochód sam obierałby kierunek podróży i wiózł nas na miejsce drogą najkrótszą, obierając właściwą autostradę. Taka supertaksówka. Problem polegał tylko na tym, jak nauczyć pojazd samodzielności. W czasie badań i prób laboratoryjnych na torach wyścigowych, wybitni konstruktorzy „uczyli” auta posłuszeństwa. I kiedy nadszedł dzień próby, okazało się, że i owszem, pojazd jedzie, ale jakoś dziwnie się zachowuje. Zaczyna atakować napotkane na drodze pojazdy pomalowane na niebiesko. Zapomina o wyznaczonym torze jazdy, o zachowaniu bezpieczeństwa, a całą uwagę skupia na zderzeniu się z niebieskim autem. Wnikliwa analiza przyczyn takiego „zachowania” samochodów wskazywała na błąd popełniony w czasie „szkolenia” samochodów. Podejrzewa się, że przyczyną mogła być tak błaha sprawa, jak marzenie „trenera” o nabyciu niebieskiego pojazdu.

W zakresie inteligencji i odczuć maszyn wiemy jeszcze zbyt mało. Naukowcy ciągle jednak nad tym pracują. Potrafią nauczyć roboty okazywania uczuć. Maszyna, którą zdecydujemy się mieć w domu jako pomocnika, może się już uśmiechać, okazywać zadowolenie, wzdychać i nawet złościć. Jeżeli nie okazujemy jej zbytniego zainteresowania, to możemy się spodziewać ziewania czy uśnięcia robota. A więc reakcje prawie jak u ludzi. Te emocje muszą się gdzieś wyrażać. Konstruktorzy budują robotom coś w rodzaju twarzy. Długo nie mogli się zdecydować na jej wizerunek. W końcu ustalił się podział: w Europie stosuje się model oblicza gładkiego, młodego, w Korei czy Japonii bardziej przyjęła się twarz pomarszczona, stara, bowiem uważa się ją za bardziej plastyczną, wyrażającą więcej emocji. No cóż, co kraj to obyczaj.

Na ratunek

Dla robotów, oprócz aplikacji pokojowych, człowiek wymyślił wiele zadań militarnych. I tak, buduje się na podobieństwo człowieka egzoszkieletony. Nakłada się na robota coś w rodzaju owadziego pancerza i wyposaża w ogromną siłę. Egzoszkieletony potrafią świetnie walczyć czy przenosić ogromne ciężary, bowiem konstrukcja wspomaga siłę stawów i mięśni. I z takiej konstrukcji powstają nadludzie.

Odpryskiem tych aplikacji są roboty do rehabilitacji w ortopedii. Uszkodzone lub zoperowane kończyny wyposaża się w specjalnie zbudowane nakładki, które samoczynnie uruchamiają stawy i zmuszają je do pracy. Tę grupę robotów wspierają też inne, pomocne chirurgom przy mikrooperacjach, gdzie ręka operatora nie ma szans dotarcia. Wszelkie zabiegi na naczyniach, na mózgu, pomoc w laparoskopiach, to już standardowe wykorzystanie robotów.

Istnieje też grupa robotów ratunkowych. Konstruktorem takich maszyn jest prof. Teresa Zielińska. Okazuje się, że w wielu przypadkach możemy skorzystać z pomocy takiego urządzenia. Wiele badań i obserwacji z natury należy do niebezpiecznych. Wulkanolodzy muszą zaglądać do wnętrz kraterów i bardzo często konieczne jest pobieranie próbek. Były już przypadki osunięcia się badającego i spalenia go we wnętrzu krateru. Teraz do takiej roli bezpiecznego eksploratora świetnie pasują roboty. Mogą zapuszczać się głęboko w zagłębienie wulkanu, bez obawy o uszkodzenie pobranych próbek. W najgorszym razie utracimy robota, ale zawsze jest to tylko maszyna. W tej chwili trwają prace nad budową robota do badania Etny na Sycylii.

Prof. Zielińska zajmuje się konstruowaniem kroczących robotów ratunkowych. Mają one specjalne nogi, wyposażone w „buty” umożliwiające im chodzenie po grząskim terenie. Aplikacje takich robotów są ogromne. Mogą pracować na gruzowiskach, przy usuwaniu szkód, np. po katastrofach lotniczych, zawałach w kopalniach czy innych niebezpiecznych miejscach, trudno dostępnych. Znane są też roboty potrafiące pracować np. pod wodą. W Japonii powstały już konstrukcje mostowe, do których roboty zbudowały podpory na dnie rzek a teraz myśli się nad zatrudnianiem robotów humanoidalnych, podobnych do człowieka, na lądzie, konkretnie w budownictwie.

Gdyby sięgnąć w głąb historii robotyki, znaleźlibyśmy się w starożytnej Grecji. Już wtedy w świątyniach były figury posiadające ruchome części. Miało to budzić podziw, a jednocześnie wzbudzać szacunek i lęk przed bóstwem. Wiek XVIII to czas zabawek mechanicznych, fascynacji ruchomymi figurami, które zadziwiały swoim kunsztem. Znana jest szwajcarska pianistka, figura grająca na fortepianie, poruszająca zwinnie palcami po klawiaturze, jak żywy człowiek. To także wiele przykładów pięknych japońskich lalek umiejących np. grać w szachy.

Skoro roboty stawały się coraz bardziej podobne do ludzi, to i dolegliwości ludzkie nie były im obce. W 1939 roku na wystawie w Nowym Jorku po raz pierwszy robot padł ofiarą wypadku samochodowego. Konstruktorzy chcieli pochwalić się światu robotem humanoidalnym, który ma swojego przyjaciela – pieska o imieniu Sparko. Piesek był miniaturowym urządzeniem reagującym na światło. Wieczorem, na kilka godzin przed otwarciem wystawy, przez nieuwagę zostawiono włączonego pieska bez kontroli. Ten wymknął się z hali wystawowej w kierunku ulicy, zwabiony światłami aut. Ta wycieczka kosztowała go „życie”, a jego mechaniczny pan wystąpił, niestety, na wystawie samotnie.

Tyle historia. A przyszłość? Czy znamy odpowiedzi na pytania nurtujące nie tylko konstruktorów robotów? Czy zastąpią one ludzi? Czy będą od nas mądrzejsze? Czy ich inteligencja ma wyznaczoną i nieprzekraczalną granicę? Czy roboty nie wystąpią kiedyś przeciw ludziom? Dziś wiele tych pytań pozostaje bez odpowiedzi. Może jedynie dają one asumpt wyobraźni pisarzy literatury science fiction. Jedyne, co dziś wymyśliliśmy, to budowanie robotów małych, do 120 cm. I nieważących wiele. Rzecz o niedużych gabarytach daje się łatwiej opanować i jest przystępniejsza w akceptacji. Niestety, daleko nam do Japończyków, którzy wierzą, że nawet maszyna ma swój byt i wymaga szacunku. Może warto się nad tym zastanowić, skoro cywilizacja Wschodu to bogata i wielowiekowa tradycja.

Artur Wolski, dziennikarz Polskiego Radia, rzecznik PAN.