Cel czy skutek?

Ryszard Tadeusiewicz


Występując na konferencji organizowanej przez KRASP zastanawiałem się, czy mam wykorzystać doświadczenia dwóch i pół kadencji piastowania funkcji rektora i członka Konferencji Rektorów, czy też mogę skorzystać z przywileju, że rektorem już nie jestem i mogę na pewne rzeczy patrzeć z punktu widzenia szeregowego profesora, nie zastanawiając się ustawicznie, jaki to będzie miało skutek dla całości szkolnictwa wyższego i dla mojej uczelni. Postanowiłem skorzystać z tego przywileju i raczej odwołam się do ogólnych wartości akademickich, a w mniejszym stopniu będę się koncentrował na rozwiązaniach organizacyjnych czy różnego rodzaju rozstrzygnięciach prawnych.

Dodam tylko, żeby nie sprawiać wrażenia, że się od czegoś dystansuję, że o uwarunkowaniach prawnych i organizacyjnych kariery naukowej mówić trzeba, bo na pewno także one w dużej mierze determinują decyzje, które podejmują młodzi ludzie, gdy wybierają dla siebie najwłaściwszą (ich zdaniem) drogę awansu. Droga do awansu jest zawsze rodzajem gry, a wiadomo, jak ważna jest znajomość reguł gry przy wyborze skutecznej strategii. Ramy organizacyjno−prawne w dużej mierze określają także liczebność, a pośrednio również jakość kadry naukowej w uczelni, więc ich dobre wytyczenie jest naprawdę ważne.

Klarowny i uczciwy

Jednak mnie się wydaje, że czynnikiem, na który trzeba także zwrócić uwagę, są motywacje ludzi, którzy wchodzą na trudną i często bardzo uciążliwą ścieżkę kariery naukowej. Dotyczy to zwłaszcza ludzi młodych, którzy nieśmiało i z nadzieją rozpoczynają swoją przygodę z nauką, próbują odnaleźć się w meandrach awansu naukowego, przeżywają rozmaite wzloty i upadki – a przy tym wszystkim patrzą z nadzieją na nas, starszych i doświadczonych profesorów, żebyśmy im podpowiedzieli, w jaki sposób powinni kształtować swoje życie. Młodzi adepci nauki potrzebują wskazówki, rady, podpowiedzi, w jaki sposób powinni odnosić się do pewnych wartości, żeby tego swojego talentu i zapału zwyczajnie nie zmarnować. Tu nie wystarczy korytarz wytyczony sztywną ustawą ani regulamin z całym asortymentem kar i nagród. Jeśli ktoś lubi mieć życie regulowane ustawowo, to zwiąże je z wojskiem albo policją. Jeśli ktoś poszukuje nagród, to powinien wybrać biznes, a nie naukę. Ci nieliczni, którzy pragną się poświęcić nauce, mają zwykle motywacje nawiązujące do trwałych i nieprzemijających wartości. Jeśli więc chcemy takiego młodego człowieka właściwie ukierunkować, to powinniśmy także odwołać się do wartości, a nie do prostej techniki „kija i marchewki”. Naukowcem się nie zostaje w obawie przed kijem ani nie wybiera się tej drogi życiowej w wyniku dojmującego pożądania marchewki. Tu działają inne motywacje. Przynajmniej na początku.

Potem jednak młody badacz dostrzega, że nieodłącznym elementem pracy badawczej, której poświęca się obecnie coraz więcej ludzi, jest kariera naukowa. Stopnie, tytuły i stanowiska. Awans. Dla jednych ta konstatacja przechodzi bez zasadniczego wpływu na ich zachowanie. W końcu nie ma w tym nic niezwykłego, że w nauce się awansuje, bo proces awansowania i uzyskiwania coraz większego prestiżu zawodowego jest nieodłącznie związany z każdym rodzajem aktywności. Rozsądny asystent, adiunkt czy nawet początkujący profesor odnosi się do problemu awansu ze spokojem i rozwagą. W końcu system ten jest zgodny z tradycją akademicką, a w swoich podstawowych zasadach – klarowny i uczciwy. Rozbudowany system stopni i tytułów naukowych nie bierze się z awansowania ludzi według kryteriów arbitralnych czy subiektywnych (jak to bywa na innych ścieżkach kariery), tylko wyraziście denotuje różnice osiągnięć oraz kwalifikacji poszczególnych jednostek. Przy wszystkich (słusznie wytykanych i krytykowanych) niedoskonałościach i niekonsekwencjach procedur związanych z habilitacją czy profesurą jest zdecydowanie mniej prawdopodobne, że ktoś zrobi karierę naukową tylko dlatego, że jest synem rektora, niż w przypadku awansowania w każdej innej firmie lub urzędzie „krewnych i znajomych Królika”. Zatem w teorii model awansu naukowego powinien być akceptowany i aprobowany przez osoby decydujące się na wybór drogi życiowej związanej z nauką, ponieważ – powtórzę to – w swoich podstawowych zasadach jest klarowny i uczciwy.

Jednak dla wielu pracowników uczelni i instytutów uświadomienie sobie, że istnieje cały rozbudowany system stopni i tytułów naukowych, a oni są na samym dole tej drabiny, staje się poważnym problemem, z którym nie potrafią sobie poradzić. Z czego to się bierze? Otóż, jak już wspomniałem, kariera, rozwój, sukces, awans są obecne w każdej działalności ludzkiej. Każda organizacja, każda profesja wiąże się zawsze z tym, że ludzie wchodząc i terminując w niej jako początkujący adepci, chcą mieć przed sobą jakąś drogę kariery. Chcą dostrzegać wyraźnie zarysowane cele, do których dążąc będą się realizowali ambicjonalnie i spełniali zawodowo. Model awansu naukowego jest jednak szczególnie złożony, dlatego że splata się tu, jak w ognisku soczewki, wiele sfer motywacyjnych i wiele w związku z tym narosłych emocji.

Dwa drogowskazy

W pracy nie mającej nic wspólnego z nauką, motywatorami, czyli czynnikami, które powodują, że ludzie wkładają wysiłek, aby osiągać kolejne szczeble awansu, są przede wszystkim pieniądze. Na drugim miejscu są ambicje związane z hierarchicznym sprawowaniem władzy. To także ważne elementy motywujące, bo wiążą się z nimi samozadowolenie danej osoby i prestiż całej rodziny. Często lepiej czy gorzej nazywające się stanowiska są nawet ważniejsze od pieniędzy. Każdy pracownik chce być kierownikiem, każdy kierownik chce być dyrektorem, dyrektor chce być prezesem itd. Wszyscy do czegoś dążą, a to napędza i motywuje ich działalność. W związku z tym, poza nauką ludzkie osiągnięcia, ale także ludzkie podłości, mają właściwie tylko te dwa motywy: finansowy i kariery administracyjnej w pewnym modelu hierarchii stanowisk.

W nauce one też istnieją, dlatego że z modelem awansu naukowego wiąże się oczywiście model hierarchii stanowisk uczelnianych oraz zmiennego wynagradzania na poszczególnych stanowiskach. Ale w nauce nakłada się na to system stopni i tytułów naukowych, wciąż jeszcze budzących społeczne uznanie i zaufanie, który dodatkowo wynagradza starania w sferze ambicjonalnej oraz umożliwia uzyskiwanie dodatkowych przywilejów. Słyszy się z różnych stron wiele głosów krytyki, podnoszonych głównie przez tych, którzy stopni i tytułów nie uzyskali, że tytulatura naukowa jest nadmiernie rozbudowana, że system jest bizantyjski, że należy to spłaszczyć i uprościć, bo przecież (koronny argument!) w Stanach Zjednoczonych nie ma tak wielu szczebli kariery naukowej. Wszyscy jednak wiedzą, jak bardzo silna jest motywacja, aby uzyskać stopień naukowy albo otrzymać tytuł naukowy, a kontestują ten system głównie frustraci, którzy w głębi serca też chcieliby mieć jakieś potwierdzenie własnego naukowego mistrzostwa, ale na ogół nie mają czego potwierdzać, więc odreagowują to narzekając na sformalizowany (lepiej czy gorzej) system tytułów i stopni.

System ten jest krytykowany, ale jest, więc wywiera także dodatkową presję na zaangażowanych w naukę ludzi – właśnie w kierunku „robienia kariery”. Stąd we wszystkich uczelniach (oraz w innych placówkach naukowych), a także na wszystkich szczeblach naukowej hierarchii, obserwuje się dwa rodzaje motywacji i dwa rodzaje drogowskazów w wybieraniu obszarów i kierunków działalności badawczej. Z jednej strony mamy do czynienia z podejmowaniem tematów naukowych, motywowanym tym, że są naukowo interesujące, odpowiadają na ważne pytania lub otwierają znaczące możliwości. W dziedzinach nauk stosowanych mogą to być dodatkowo zagadnienia badawcze podejmowane z tego powodu, że są ważne z jakiegoś dodatkowego, pozanaukowego punktu widzenia, np. badania niezbędne do rozwoju gospodarczego, społecznego, politycznego itp. Takie badania przynoszą pożytek całej nauce, rozwijają cywilizację, służą dobru ludzkości – ale często (zbyt często!) nie wiążą się z „robieniem kariery”. Jest wiele powodów, dla których nie zawsze badacze w największym stopniu wzbogacający naukę zajmują poczesne miejsca w naukowym panteonie. Kompletne wyliczenie wszystkich powodów takiego ignorowania znaczących osiągnięć naukowych (i ich twórców) wymagałoby napisania grubej książki, więc jedynie dla porządku nazwijmy jeden z powodów, żeby zilustrować ogólną tendencję. Otóż dostrzeżenie i docenienie doniosłości jakiegoś odkrycia wymaga z reguły pewnego dystansu, perspektywy, obejrzenia go w szerszym kontekście. Właśnie dlatego tak wiele osiągnięć i dokonań naukowych zostaje właściwie ocenionych i docenionych dopiero po latach, nierzadko po śmierci twórcy, badacza ambitnego, ale niedocenianego przez sobie współczesnych. Mało kogo z młodych ludzi, zaczynających swoją ścieżkę awansu naukowego, pociąga taki finał – i trudno im się dziwić!

Bez gwarancji

Z drugiej strony, mamy do czynienia z badaniami, których główną motywacją jest chęć awansu naukowego. Towarzyszy temu nagminne poszukiwanie tematów, które rozwiązują wprawdzie problemy banalne albo przyczynkarskie, jednak gwarantują łatwe i szybkie osiągnięcie pozytywnych wyników. Proponując tematy moim doktorantom, zawsze stykam się z pytaniami typu: „ale czy to się da zrobić w ciągu jednego roku, bo ja nie zamierzam dłużej odwlekać początku działalności zawodowej?” Coraz częściej też pojawiają się u mnie koledzy wypytujący o tematy badań, które mogą szybko i skutecznie doprowadzić do habilitacji, „bo radzie wydziału pilnie potrzeba kolejnego samodzielnego pracownika, żeby uruchomić intratne studia w zakresie informatyki”. Jeśli nie potrafię dać doktorantowi tematu „z gwarancją”, to idzie on do innego promotora. Jeśli nie umiem doradzić koledze, czym się powinien zająć, żeby w ciągu roku wyprodukować tuzin publikacji w dobrych czasopismach, których mu brakuje do kolejnego awansu, to moja fachowość (albo moja życzliwość) jest podawana w wątpliwość.

Tymczasem w prawdziwie ambitnych zadaniach naukowych gwarancji takiej nie ma się niejako z definicji, bo każde niebanalne zadanie naukowe wiąże się nieodmiennie z nieprzewidywalnym wynikiem. Gdyby wynik był przewidywalny, to prowadzenie badań byłoby zwykłą stratą czasu i pieniędzy, bo po co odkrywać coś, co jest znane? Również czas potrzebny do zgromadzenia wymaganych dowodów naukowych na rzecz określonej tezy jest zwykle nieprzewidywalny. Przyroda zazdrośnie kryje swoje tajemnice, w badaniach humanistycznych poszukiwanie właściwego skojarzenia czy stosownego argumentu też może trwać latami, matematyczny dowód wymaga często setek prób, zanim uda się spleść przesłanki i założenia z finalną tezą. W nauce nie ma dróg królewskich!

Dlatego w pościgu za karierą naukową, mierzoną łańcuszkiem kolejno zdobywanych stopni, stanowisk i tytułów naukowych, często porzuca się tematy ambitne i ważne naukowo, rezerwując swój czas i talent wyłącznie dla tematów „dysertabilnych”, co w codziennej praktyce oznacza tematy lubiane przez prominentnych przedstawicieli różnych ciał opiniodawczych.

Przyglądając się – jako nauczyciel akademicki, ale także jako recenzent w licznych przewodach i jako członek Centralnej Komisji – zachowaniom polskich naukowców, miewam często mieszane uczucia. Dostrzegam wyraźnie opisaną wyżej dwoistość postaw zarówno młodych doktorantów, jak i tych, którzy zrobili już doktoraty i szukają swojego miejsca poprzez habilitację. Często widzę ją również u tych, którzy zgromadzili duży zasób osiągnięć naukowych i chcieliby uzyskać tytuł profesorski. Odnajduję ją śledząc losy i ścieżki zawodowe wielu znanych mi osób, także tych, których z szacunkiem zaliczam do moich nauczycieli.

Proszę zauważyć, że nie oceniam tych postaw, nie moralizuję, nie próbuję niczego ani nikogo wartościować. Po prostu stwierdzam empirycznie dwoistość modeli awansu naukowego, tak jak mógłbym wykryć dwubiegunowy charakter pola magnetycznego albo dwupłciowość obserwowanego gatunku zwierzęcia.

Podobne kompromisy pomiędzy ambicjami badacza a pragmatycznym nastawieniem na sukces wiążą się z chorobliwą pogonią za liczbą uzyskiwanych punktów za publikacje. W wyniku tego podejmuje się badania „pod” określone czasopisma, koniecznie z „listy filadelfijskiej”, bo ostatnio nikt nie pyta, czy artykuł był mądry, tylko gdzie został opublikowany. Takie badania nie pomnażają na ogół w znaczący sposób intelektualnego bogactwa ludzkości, gwarantują jednak szybką i bezkonfliktową karierę naukową.

W sferze oceny moralnej omówionych postaw badawczych nie mamy oczywiście żadnych wątpliwości. Wszyscy wiedzą, że do prawdziwego rozwoju nauki, a w rezultacie do rozwoju kultury i cywilizacji, przyczyniają się głównie badania podejmowane zgodnie z pierwszym wymienionym modelem motywacji. Natomiast karierę naukową robią zwykle ci, którzy hołdują drugiemu. Toteż, gdy czytam lub słucham o „modelu kariery naukowej”, zawsze mam mieszane uczucia. Właśnie dlatego pozwoliłem sobie dość przewrotnie zapytać w tytule tego wystąpienia: czy kariera, będąca oczywiście elementem awansu naukowego, powinna być traktowana jako cel czy jako skutek pracy naukowej? Zapewniam, że to niełatwe pytanie i bynajmniej nie traktuję go tutaj retorycznie.

Prof. dr hab. inż. Ryszard Tadeusiewicz, specjalista w dziedzinie automatyki, informatyki i inżynierii biomedycznej, rektor AGH w latach 1998−2005, przewodniczący KRPUT w latach 1999−2002, jest przewodniczącym Międzywydziałowej Komisji Nauk Technicznych PAU.
Tekst pochodzi z konferencji Model kariery naukowej w Polsce, zorganizowanej przez KRASP 17−18 marca 2006 w Krakowie.