O patriotyzmie

Leszek Szaruga


Sporo się teraz mówi – także przy okazji „polityki historycznej” – o patriotyzmie: że mamy mianowicie owego patriotyzmu niedostatek, że trzeba tego patriotyzmu młodzież uczyć, że hymn narodowy i godło znać należy, historię i tradycję narodu poznawać, zwyczaje kultywować, poczucie godności własnej umacniać. I nie o jakiś tam patriotyzm chodzi – ten na przykład antyczny czy inny postronny – ale o nasz własny, polski patriotyzm.

Patriotyzm wszakże różne ma oblicza i w zależności od tego, kto go naucza, odmiennie się nam objawia. Można bowiem o godność narodową dbać jako o godność jednego spośród równych i suwerennych wobec siebie narodów lub społeczności (bo czymże jest naród szwajcarski, amerykański czy kanadyjski, czymże byłe narody jugosłowiański lub sowiecki?), ale można też dbać o nią jako o godność narodu wybranego, w szczególny sposób zasłużonego ludzkości i zajmującego przeto pośród niej jakieś uprzywilejowane miejsce. Ale przecież naród z ojczyzną nie zawsze był ściśle związany i samo pojęcie patriotyzmu niekoniecznie musi mieć narodowy wymiar.

Patria – czytam w słowniku Kumanieckiego – to „ojczyzna, miasto ojczyste”. Z kolei u starego Koncewicza przy haśle „patria” mam zapis: „patrz patrius”. Patrzę „patrius” i czytam: „ojcowski, od ojca lub od rodziców pochodzący, po rodzicach odziedziczony, fundus, regnum; stąd patria, ae, ż. ojczyzna, miejsce urodzenia”. Fundus natomiast (pozostaję przy Kumanieckim) to „a) dno, głębia, grunt; b) kawałek gruntu, posiadłość ziemska”. Wreszcie regnum to „królestwo, królowanie, godność królewska; a) panowanie, rządzenie; samowładztwo, tyrania; b) królestwo (państwo); á) dom, siedziba królewska, â) terytorium, posiadłość, własność”. Tak powoli wyłania się pole znaczeniowe, w którym używane przez nas pojęcie patriotyzmu wieloma się mieni odcieniami. Gdy Mickiewicz zaczynał swój poemat słowami „Litwo, ojczyzno moja”, to przecież definiował ojczyznę raczej jako owo miejsce urodzenia niż jako państwo – myślał raczej w kategorii niemieckiego pojęcia Heimat niż o tym, co określa się mianem Staat. W każdym razie daleki był od upaństwowienia swej miłości ojczyzny, choć to przecież właśnie wtedy triumfy zaczęła święcić idea państwa narodowego.

Wiem – takie filologiczne roztrząsania komplikują istotę rzeczy, która wszak, jak wiadomo, w szczególności dla polityków, jest prosta jak konstrukcja cepa. Ale jednak wcale to proste nie jest. Nie przypadkiem pisał Jan Józef Lipski (nawiasem mówiąc, w maju minęła 80. rocznica jego urodzin, całkowicie przemilczana) w głośnym swego czasu szkicu „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy”: „Ojczyzna istnieje tylko wtedy – gdy istnieje obczyzna; nie ma »swoich« – gdy nie ma »obcych«. Od stosunku do »obcych« bardziej niż od stosunku do »swoich« zależy kształt patriotyzmu”. Istnieją tu, oczywiście, dwie albo nawet trzy tendencje: pierwsza, budząca dumę, powiada, że jesteśmy od „obcych” po prostu lepsi; druga, będąca wyrazem kompleksów, czyni nas od „obcych” gorszymi; trzecia wreszcie – żeśmy ani lepsi, ani gorsi, choć z pewnością różni. I przyznam, że ta trzecia jest mi najbliższa, ale jest też wymagająca, gdyż zmusza do określenia tej różnicy.

Tym też się czasami zajmuję, m.in. w trakcie zajęć poświęconych kulturze pogranicza. Jest rzeczą niezwykle ważną, by sobie uprzytomnić, że wszelkie pogranicza nie dadzą się określić jednoznacznie. Czym innym jest bowiem pogranicze polsko−niemieckie niż pogranicze niemiecko−polskie. Ten sam obszar jest definiowany na różne sposoby, mające swe uwarunkowania historyczne, kulturowe czy demograficzne. Nie jesteśmy definiowani wyłącznie przez siebie samych – na naszą tożsamość składają się nie tylko własne wyobrażenia o sobie, lecz także sądy „obcych” i warto te sądy znać, by móc sensownie mówić o własnym położeniu pośród innych, by wyznaczać sobie jakieś cele i zadania w świecie. Nie jest też bez znaczenia to, co czynimy u siebie – dzisiaj zwłaszcza, gdy wchodzimy w skład większej wspólnoty, nasze zachowania nie są tylko naszą wewnętrzną sprawą, podobnie zresztą, jak zachowań „obcych” nie powinniśmy zawsze uznawać za ich jedynie problem. Na pograniczach dochodzi wszak do spięć i konfliktów – można je rozwiązywać wspólnie, co oznacza kompromis, można też odrzucać wszelkie kompromisy i dbać jedynie o własny interes, co może nawet przynieść doraźne korzyści, lecz stać się upiornym dziedzictwem dla przyszłości. Trafne też wydają się słowa opracowanego przez ojca Józefa Bocheńskiego „Manifestu demokratycznego”, opublikowanego w 1951 roku na łamach redagowanej przez Jerzego Giedroycia „Kultury”: „Wszystko (...), co Europę wzmacnia, bez względu na to, jak ten czy ów Europejczyk z innych kantonów na naszą kantonalną sprawę się zapatruje, jest naszym lokalnym, polskim interesem”. Być może czas pomyśleć o Europie jako o naszej „większej ojczyźnie”?

Ten sposób widzenia polskiego interesu, wykraczający poza zaściankowy i doraźny horyzont, jest, w moim przynajmniej przekonaniu, fundamentem współczesnego patriotyzmu. Samo pojęcie patriotyzmu jest wszak historycznie zmienne – nie da się raz na zawsze zdefiniować, gdyż nie da się przewidzieć zmiennych okoliczności, w jakich żyć nam przyjdzie. Bywa też, że postawy, niegdyś będące owego patriotyzmu wyrazem, dziś sprawie ojczyzny raczej by szkodzić mogły niż pomagać. To nie znaczy, że wszystko jest zmienne, ale znaczy tyle, że każde postępowanie należy widzieć w konkretnym kontekście historycznym: nie zawsze wzorce przeszłości zachowują dziś moc obowiązującą. Dlatego też dokonuje się nieustannie przewartościowań własnej historii. Zdolność do takich przewartościowań winna być podstawowym założeniem tego, co określa się mianem „polityki historycznej”.