Kariera akademicka

Anna Sajdak


Kierowany przez prof. Franciszka Ziejkę zespół, który ma za zadanie przedstawić propozycje zmian w ścieżce kariery akademickiej, deklaruje, iż chce poznać opinie wszystkich zainteresowanych. Tymczasem w dyskusji na temat modelu awansu naukowego w Polsce wciąż słabo słyszalne są głosy doktorów (asystentów i adiunktów), przedstawicieli różnorodnych dyscyplin. Na marcowej konferencji KRASP Model awansu naukowego w Polsce, zorganizowanej w Uniwersytecie Jagiellońskim, swoje stanowiska przedstawiali przede wszystkim profesorowie (starsi i młodsi stażem oraz wiekiem) a także przedstawiciele doktorantów. Zabrakło aktywnego udziału doktorów. Nie przedstawiono żadnego projektu, który stanowiłby namysł tego właśnie środowiska.

Jeśli studia doktoranckie traktować jako studia trzeciego stopnia (a takimi się stały przy swojej masowości), to problem kariery akademickiej dotyczy głównie doktorów zatrudnionych na stanowiskach asystentów i adiunktów, jako tych, którzy podlegają mechanizmom awansu i których zatrudnienie, czyli być albo nie być w uczelni, obwarowane zostało sankcjami związanymi z uzyskaniem habilitacji.

W obecnym systemie, opartym na mianowaniu, nie zaś na kontrakcie, właściwie habilitacja stabilizuje zatrudnienie. Jest też jednym z punktów spornych w dyskusjach na temat awansu naukowego. Głosy sprzeciwu wobec habilitacji w obecnym kształcie rodzą się zwykle z krytyki trybu jej zdobywania. Nie brakuje też głosów, iż w interesie „korporacji profesorskiej” (bo i takie określenia funkcjonują) nie leży zwiększanie liczby jej członków. Sensu owego twierdzenia można upatrywać w wolnorynkowym horyzoncie patrzenia na szkolnictwo wyższe. Im mniejsza podaż, a większy popyt na samodzielność, tym transfery obfitsze. Także w owo „korporacyjne”, a zarazem feudalne myślenie o środowisku wpisuje się znakomicie tzw. syndrom habilitanta. To określenie funkcjonuje jako nazwa zespołu zachowań charakterystycznych u osób, które mając za sobą doświadczenia podobne do wojskowej fali, zmieniają istotnie swoje zachowanie w chwili uzyskania członkostwa w „korporacji habilitowanych”.

Taki obraz środowiska jest jednak płaski, jednowymiarowy i z pewnością dla wielu znakomitych profesorów promujących młodych po prostu krzywdzący. Sama znam wielu profesorów, którzy inwestują przede wszystkim w młodych, stwarzają im dogodne warunki rozwoju naukowego, wspierają i służą swym doświadczeniem. Dla nich nie ma większej satysfakcji niż sukcesy i awanse naukowe ich uczniów. Różnice w patrzeniu na ścieżki awansu naukowego mają swe źródło w różnorodnych (dobrych i złych) doświadczeniach. Zmiany powinny zatem nastąpić. Sam postulat zniesienia habilitacji ma swoich radykalnych zwolenników i przeciwników. Pozwolę sobie zatem zwrócić uwagę jedynie na wybrane kwestie, widziane z perspektywy doktora nauk humanistycznych, nauczyciela akademickiego.

Jedna czy wiele ścieżek?

Trudno sobie wyobrazić jednolitą drogę awansu naukowego w przypadku takiej różnorodności nauk. Specyfika nauk przyrodniczych czy ścisłych wskazuje zupełnie inne podstawy uznania naukowego niż w naukach humanistycznych, technicznych, medycznych lub artystycznych. Podstawą uzyskania stopnia naukowego doktora raz jest dwustronicowy wywód matematyczny, innym razem czterystustronicowa dysertacja monograficzna, jeszcze innym razem projekt o charakterze czysto użytkowym. Nie ma powodu, by nie uznawać specyfiki danej nauki i nie wiązać z nią ściśle zasad nadawania stopni naukowych. Zatem pożądana wydaje się różnorodność wymagań, a zarazem możliwość równoległych ścieżek kariery akademickiej.

dzieło życia czy veniam legendi?

Powszechność studiów doktoranckich przyczynia się do większej dostępności doktoratu i (w opinii wielu) do obniżania jego poziomu. Postulat podniesienia poziomu doktoratów i pozostawienia jednego stopnia naukowego wymaga spójnych zmian systemowych w horyzoncie działań długoterminowych. Obecny system awansu, wymuszający „pracę na stopień”, powoduje, że dopiero habilitacja jest sitem, które pozwala z jednej strony na awans naukowy i finansowy, a z drugiej zapewnia względną stabilizację. Nie dziwią zatem działania części osób poddanych presji stopnia, które porzucają swoje zainteresowania naukowe, nierzadko poskramiają ciekawość badawczą na rzecz podjęcia tematu, który szybko można zakończyć habilitacją. Bardziej doświadczeni i utytułowani udzielają też często rad typu: „Po co ci takie badania – z nich nie zrobisz habilitacji! To będzie jeszcze jedna dobra książka, ale praca na stopień winna... Z tego tematu łatwo i szybko zrobisz habilitację, a w tym się będziesz grzebać”. Nie dziwi zatem to, iż propozycja zniesienia habilitacji jako „pracy na stopień” wydaje się atrakcyjna, ale też i niebezpieczna. Wystarczy zająć zdecydowane stanowisko, by być posądzonym o nieudacznictwo naukowe, o bycie nie dość zdolnym, by sprostać wymaganiom habilitacyjnym lub zostać nazwanym „zapóźnionym adiunktem”.

Jeśli jednak znieść habilitację, to co w zamian? Gdyby przyjąć, że habilitacja – wyznacznik samodzielności badawczej – będzie oceną całego dorobku, być może przestałaby pełnić rolę kagańca wyznaczającego karierę, pozwoliłaby podejmować trudne badania interdyscyplinarne oraz pracować zespołowo (w obecnym kształcie habilitacja wymusza indywidualizm). Kto jednak ma o tym decydować? Szerokie grono ekspertów? Rada wydziału? Centralna komisja? W moim przekonaniu, habilitacja jest potrzebnym etapem kariery naukowej, weryfikującym samodzielność badawczą w danej dyscyplinie i dojrzałość nauczyciela akademickiego. Etapem, być może dobrowolną procedurą, ale niekoniecznie stopniem naukowym. Przyjęcie rozumienia habilitacji jako veniam legendi – prawa do nauczania, jako pewnego rodzaju certyfikatu jakości i samodzielności naukowej oraz dydaktycznej, być może byłoby drogą pośrednią jednoczącą oczekiwania obu stron.

Naukowiec czy (i) nauczyciel?

Na ścieżkę kariery naukowej wstępuje się w chwili podjęcia trudu, którego zwieńczeniem jest tytuł doktora. Osiągnąwszy go, można starać się o zatrudnienie w uczelni, podejmując zobowiązania naukowo−dydaktyczne. Właściwie dopiero wtedy zaczyna się moment budowania własnego warsztatu dydaktycznego, który staje się nie mniej ważny od warsztatu naukowego. Proces ten jest żmudny, czasochłonny (bo przecież nie teoretyczny, lecz praktyczny!) i wymaga inwestowania w siebie – czytania nie tylko literatury naukowej, ale i dydaktycznej, brania aktywnego udziału w konferencjach naukowych i różnego rodzaju warsztatach podnoszących kompetencje nauczyciela akademickiego.

W tym świetle postulat sześciu lat od doktoratu do habilitacji jest trudny do spełnienia. Być może praca w jednostkach badawczych pozbawionych dydaktyki sprzyja tzw. szybszej ścieżce uzyskiwania kolejnych stopni. Jeśli jednak habilitacja ma być rozumiana jako veniam legendi, czyli prawo do wykładania, to należy się zastanowić, czy habilitant nie tylko ma coś ważnego do powiedzenia, ale także czy potrafi to przekazać innym. Innymi słowy, czy jego kwalifikacjom intelektualnym towarzyszą kwalifikacje dydaktyczne. Bycie profesorem w uczelni jest zobowiązaniem przede wszystkim wobec studentów. Umiejętność prowadzenia wykładów, seminariów, konwersatoriów, lektoriów, ćwiczeń czy warsztatów winna być elementem oceny przy ubieganiu się o habilitację akademicką.

Przymusowa mobilność

Proponowana przez wielu przymusowa mobilność zawodowa – gdzie indziej doktorat, gdzie indziej staż podoktorski, gdzie indziej habilitacja – w istocie może rozbijać układy i osłabiać „hodowlę wsobną”. Z pewnością w wielu dziedzinach mobilność jest niezwykle pożyteczna – pozwala zmieniać instytuty badawcze, pracować w doskonale wyposażonych laboratoriach, zmieniać technologie, pracować w różnorodnych zespołach z korzyścią dla nauki. W wielu przypadkach może jednak obracać się przeciwko nauce. Rozbijanie więzi międzyludzkich to także rozdrabnianie potencjału tworzenia ośrodków wiodących idei. Zasada zmiany miejsca pracy przy pokonywaniu kolejnych stopni naukowych kłóci się również z interesem macierzystej uczelni inwestującej w młodego naukowca (dotychczas tylko transfery piłkarskie przewidują sowite zadośćuczynienie dla macierzystego klubu sprzedającego zawodnika).

Wobec wszechobecnego postulatu przymusowej mobilności nasuwa się pytanie – czy zatem lojalność wobec Alma Mater przestała już być wartością?

Sprawa wstydliwa, czyli pieniądze

Podobno dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Oni je po prostu mają. Obecny system finansowania lokuje dochody młodego naukowca z doktoratem poniżej dochodów przeciętnego przedstawiciela handlowego. Każdy kolejny ranking płac rodzi jedynie frustracje. Najprostszym sposobem dorobienia do pensji jest drugi etat. O ile wieloetatowość profesorów wiąże się z nadawaniem mocy poszczególnym kierunkom czy uczelniom przy jak najmniejszym obciążeniu dydaktycznym, to wieloetatowość doktorów wiąże się najczęściej z prozą dydaktyki. Drugi etat to najczęściej posada wykładowcy z obciążeniem dydaktycznym 360 godzin. Razem z pierwszym etatem, studiami zaocznymi czy podyplomowymi, daje przeciętnie 700 godzin dydaktycznych, a znam wielu, którzy mają dużo, dużo więcej. Trudno też potępiać pracę, która pozwala na utrzymanie rodziny, spłacenie kredytu mieszkaniowego czy zapewnienie środków na inne równie ważne życiowo czy rodzinnie potrzeby. Nie bez znaczenia wydaje się także fakt, iż adiunkci przejęli w większości uczelni (zatrudniających młodych dopiero po doktoracie) obowiązki organizacyjno−sekretarskie, których nie wolno wykonywać doktorantom. Gdzie zatem czas na tworzenie nauki? Dofinansowywanie młodych pracowników nauki z projektów, grantów czy stypendiów nie rozwiązuje problemu systemowo, zwłaszcza w sytuacji coraz większych możliwości realizowania aspiracji naukowych przy zapewnieniu godziwego życia poza granicami Polski.

W centrum uwagi znajduje się jeszcze wiele kwestii budzących spory. Wystarczy wymienić sprawę urlopów naukowych, trybu zatrudnienia, konkursów na stanowiska czy zróżnicowania płacowego. Czy lepsze jest zatrudnienie kontraktowe z okresową oceną (moim zdaniem tak), czy stabilizacja przez mianowanie? Jeśli stabilizacja, to na którym szczeblu? Osobną, ważną kwestią jest sprawa profesury, jej potrzeby, dostępności i zróżnicowania. Potrzebna jest zatem propozycja spójnych zmian systemowych, redefiniujących szczeble kariery akademickiej, wychodząca naprzeciw oczekiwaniom środowisk.

Dr Anna Sajdak, pedagog, jest adiunktem w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.