Przewidujemy wiele zmian

Rozmowa z prof. Stefanem Jurgą, wiceministrem nauki i szkolnictwa wyższego


Po stworzeniu jesienią jednego ministerstwa edukacji i nauki, na skutek ostatnich zmian politycznych, mamy obecnie osobne resorty edukacji oraz nauki i szkolnictwa wyższego. Czy to dobre rozwiązanie? Przez lata używany był argument o jedności edukacji od przedszkola do doktoratu.

– Jedność różnych etapów edukacji niekoniecznie musi oznaczać ich jedność organizacyjną. Tak też się stało teraz. Będziemy jednak – tam, gdzie zachodzą takie potrzeby – blisko ze sobą współpracować. Mam na myśli przede wszystkim kwestię matur, rekrutacji na studia. Natomiast stworzenie jednego ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego jest rozwiązaniem dobrym i odzwierciedla fakt, że ponad 70 procent badań naukowych odbywa się w uczelniach wyższych. Technicznie z trzech działów w rozumieniu ustawy – oświaty, szkolnictwa wyższego i nauki – wyłączony został ten pierwszy, jako Ministerstwo Edukacji Narodowej, a dwa pozostałe tworzą Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Zmieniło się też miejsce urzędowania – minister Michał Seweryński i Pan, zamiast w Alei Szucha, pracujecie teraz przy ulicy Wspólnej. Tam też przeniósł się Departament Szkolnictwa Wyższego.

– Poprzez wspólną fizyczną lokalizację departamentów odpowiedzialnych za naukę i szkolnictwo wyższe ministerstwo może się lepiej komunikować i dzięki temu staje się bardziej spójne. Pozwala to sprawnie realizować zadania istotne dla szkolnictwa wyższego i dla nauki.

A co jest najważniejsze?

– Ważne jest, aby duże obszary wspólne – badania naukowe, rozwój kadry naukowej, transfer technologii, studia magisterskie, studia doktoranckie – mogły się wzajemnie przenikać. Dlatego będziemy się starać o wzmacnianie tych dziedzin i osiąganie efektów na najwyższym poziomie, stosując różne instrumenty prawne i finansowe. Nadal ważnym problemem jest dostępność do studiów. Osiągnęliśmy już wysoki wskaźnik skolaryzacji i nasycenie oferty miejsc na różnych rodzajach studiów w uczelniach publicznych i niepublicznych. Jednak barierą, zwłaszcza w regionach i rodzinach najuboższych, są często koszty studiów. Przed państwem stoi więc problem zwiększenia nakładów na stypendia i inne formy finansowego wsparcia dla najuboższych studentów, a także zagadnienie racjonalnego rozmieszczenia szkół wyższych. Będzie się to dokonywać między innymi poprzez tworzenie sieci szkół i związków uczelni.

Czy w związku z tym będzie kontynuowana polityka tworzenia państwowych uczelni zawodowych?

– Myślę, że w związku z koniecznością specjalizacji zawodowej, której wymaga rynek pracy, kilka takich szkół powinno jeszcze powstać. Konieczne również staje się otwarcie szkolnictwa wyższego na szeroką współpracę międzynarodową, nie tylko w kierunku krajów zachodnich. Współpraca z krajami Europy wschodniej stwarza obiecujące możliwości, nie tylko ze względów bliskości geograficznej, ale przede wszystkim ze względu na wykwalifikowaną kadrę specjalistów. Musimy zatem powołać nowe instytucje, szczególnie w Polsce Wschodniej, aby te kontakty rozwijać. I takie inicjatywy już się pojawiają.

Ale idea uniwersytetu polsko-ukraińskiego w Lublinie nie znalazła zbyt dużego zrozumienia w dawnym Ministerstwie Edukacji. Miało to być przedsięwzięcie podobne do Collegium Polonicum w Uniwersytecie Viadrina, a powstało jedynie Kolegium kształcące 200 doktorantów.

– Obecnie ten pomysł znajduje duże zrozumienie w kierownictwie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Niekoniecznie jako uniwersytet polsko-ukraiński – pamiętajmy, że kryteria nadawania nazwy uniwersytet są ściśle określone. Ideą takiej uczelni powinno być otwarcie na wschód w dziedzinie badań i kształcenia.

Uczelnie są obecnie w okresie intensywnego wprowadzania w życie zmian wynikających z nowej ustawy. Trwa między innymi końcowy etap dyskusji i prac nad nowymi statutami. Kończą się też prace w grupach eksperckich i w Radzie Głównej nad ostateczną wersją większości standardów kształcenia. Uczelnie czekają jednak na rozporządzenia wykonawcze do ustawy, bo to one rozstrzygają wiele rzeczy – bez nich trudno planować działania na przyszłość.

– Pracujemy nad nimi bardzo intensywnie, jest to jednak proces złożony, ponieważ wymaga uzgodnień z różnymi partnerami społecznymi i innymi ministerstwami. Ustawa przewiduje, że rozporządzenia powinny się pojawić do końca roku. Najważniejsze z nich ukażą się znacznie wcześniej. Dotychczas minister podpisał osiem rozporządzeń, a dwadzieścia dziewięć kolejnych jest na różnym etapie uzgodnień, większość w fazie końcowej. Pamiętajmy jednak, że wcześniejsze rozporządzenia, niesprzeczne z obecną ustawą Prawo o szkolnictwie wyższym, obowiązują do końca roku 2006.

Czy będą w nich jakieś istotne zmiany w stosunku do stanu obecnego?

– Tak, przewidujemy wiele zmian. Na przykład w przygotowywanym rozporządzeniu dotyczącym kadry potrzebnej do prowadzenia kierunku studiów zmienione zostaną minima kadrowe. Do prowadzenia kierunku na poziomie licencjatu potrzebnych będzie trzech pracowników samodzielnych i sześciu doktorów. Dla drugiego stopnia chcemy, żeby było to sześciu samodzielnych i sześciu doktorów. Dla kierunków jednolitych nadal będzie to ośmiu samodzielnych i ośmiu doktorów. Doktorzy w minimach kadrowych dla II stopnia i dla jednolitych studiów magisterskich to nowy element – chcemy, aby uczelnie, oprócz zatrudniania kadry profesorskiej, miały obowiązek zatrudniania także młodych doktorów. Przewidujemy też w rozporządzeniach możliwość tworzenia nowych kierunków studiów, nowe podejście do standardów, zgodne z ustawą, mniejszą liczbę godzin w standardach, wydawanie wspólnych dyplomów przez dwie lub więcej uczelni itd.

Czy zmieni się dotychczasowy sposób finansowania uczelni? W ustawie jest mowa o zadaniowym finansowaniu szkół wyższych od 1 stycznia 2007 roku.

- Obowiązujący algorytm finansowania uczelni tak naprawdę jest już algorytmem zadaniowym. Będą jednak wprowadzone do niego nowe elementy, związane z potrzebą sfinansowania zamawianych form kształcenia, szczególnie ważnych dla rozwoju technologicznego kraju, a także elementy związane z internacjonalizacją studiów, zarówno po stronie wymiany studenckiej, jak i kadry naukowej włączonej w prowadzenie studiów. Będzie nowa kosztochłonność kierunków studiów, premiowanie nauczycieli akademickich zaangażowanych w pozyskiwanie grantów badawczych. Ustawa bowiem w artykule 94. stawia przed uczelniami zadania związane z kształceniem studentów studiów stacjonarnych, uczestników studiów doktoranckich i kadr naukowych oraz utrzymaniem uczelni. I te zadania będziemy starali się finansować. Chcemy także w okresie kilku lat osiągnąć taką sytuację w finansowaniu uczelni, by 80 procent nakładów było związane z wydatkami płacowymi, a 20 procent z kosztami rzeczowymi na dydaktykę.

Obserwujemy obecnie silną tendencję do zmiany nazw szkół wyższych. Wiele uczelni szykuje się do zmiany szyldów na uniwersytety przymiotnikowe, a równocześnie część uniwersytetów nie spełnia na razie kryteriów dla tak zwanych pełnych uniwersytetów.

– Postrzegam to zjawisko jako świadczące o dynamice i aspiracjach środowiska, a także tendencji do podnoszenia jakości. W nowej ustawie zostały precyzyjnie określone warunki, jakie musi spełnić uczelnia, aby stać się uniwersytetem specjalistycznym (przymiotnikowym). Jest to co najmniej sześć uprawnień do doktoryzowania, z czego cztery w zakresie nauk objętych profilem uczelni. Szkoły, które mają taki potencjał, pragną z tej możliwości skorzystać. Natomiast te, którym niewiele brakuje, mobilizują się, aby spełnić wymagane kryteria. Pojawia się tu zjawisko solidarności akademickiej. Największe uczelnie – na przykład Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Uniwersytet Łódzki – które dysponują dużą ilością kadry, podpisują porozumienia, na mocy których ich profesura zasili mniejsze uczelnie. Rozważamy wydanie przepisów umożliwiających czasowe delegowanie pracowników uczelni do mniejszych ośrodków. W ministerstwie na bieżąco współpracujemy też z tymi szkołami wyższymi, które wymagają wsparcia kadrowego i staramy się pomagać w rozwiązywaniu ich problemów. Potrzebujemy wielu silnych ośrodków akademickich, aby młodzież miała ułatwiony dostęp do nauczania na wysokim poziomie.

Słyszałem opinię, że prędzej zmienią się kryteria lub zostanie wydłużony okres dochodzenia do nich, niż któryś uniwersytet czy politechnika straci nazwę.

– Wolałbym jednak, aby tak nie było. Ustawa przewiduje terminy i tryb zmiany nazwy i nie sądzę, by były tendencje do nowelizacji ustawy. Nowe prawo o szkolnictwie wyższym daje natomiast inną możliwość – tworzenia związków uczelni, i o ile taki nowy organizm będzie spełniał kryteria – stawania się uniwersytetem czy politechniką. Myślę, że tego typu regionalne uniwersytety sieciowe czy związki uczelni będą coraz bardziej popularne. To samo czeka uczelnie niepubliczne. Uważam, że tworzenie większych i silniejszych uczelni to szansa dla wielu środowisk.

Ustawa wprowadziła też dwa nowe elementy: ograniczenie wieloetatowości poprzez konieczność uzyskiwania zgody rektora na więcej niż dwa zatrudnienia oraz możliwość firmowania uprawnień tylko dla jednego kierunku magisterskiego i jednego licencjackiego. Te zasady wejdą w życie od września bieżącego roku. Chyba należy się w związku z tym spodziewać pewnych ruchów kadrowych. Czy niektóre uczelnie nie będą miały kłopotów?

– Analizowaliśmy dane dotyczące liczebności kadry i wydane uprawnienia do prowadzenia kierunku. Wskazują one, że nie powinno być specjalnych perturbacji dla zdecydowanej większości kierunków.

Ale to jest podejście statystyczne. Wiadomo, że większość kadry pracuje w największych uczelniach i ośrodkach, a brakuje jej w małych miastach, gdzie profesorowie tylko dojeżdżają.

– Sądzę, że nawet jeśli zdarzą się czasowe niedobory kadry, to szybko zostaną uzupełnione. To leży w najlepiej pojętym interesie uczelni. Uczelnie mają zresztą ustawowy obowiązek informowania ministerstwa o stanie kadry.

Trwa dyskusja o modelu kariery akademickiej. Jak, Pana zdaniem, powinien on wyglądać?

– Dyskusja toczy się od dawna i bywa bardzo gorąca. W środowisku akademickim istnieje silne przekonanie, że do profesury powinny dochodzić osoby, które reprezentują odpowiedni poziom naukowy. W związku z tym wydaje mi się, że habilitacja powinna pozostać, jako odsiewające sito, ale w moim przekonaniu równocześnie winna stać się automatyczną przepustką do profesury. Doktor habilitowany, który w wyniku konkursu uzyska pracę w uczelni, powinien być automatycznie mianowany profesorem. To spowodowałoby, że mielibyśmy zdecydowanie młodszą profesurę. Kariera akademicka powinna być przyspieszona, aby wykorzystać okres entuzjazmu i naturalne możliwości intelektualne ludzi młodych.

Najmocniej rozgrzewa dyskusję sprawa utrzymania bądź zniesienia habilitacji. Jednak powinna zostać w obecnej formie?

– Można sobie wyobrazić sytuację, w której nie będzie habilitacji, a doktorat stanie się ostatnią przepustką do uzyskania profesury. Ale z tym wiąże się kwestia podniesienia poziomu doktoratów. Mamy obecnie znaczny rozwój studiów doktoranckich i 30 tysięcy doktorantów. Takie rozwiązanie musiałoby się też wiązać z wymuszeniem mobilności. Oznaczałoby to, że osoba kończąca doktorat powinna podejmować pracę w innej uczelni. Myślę, że wówczas uposażenia osób pracujących w szkolnictwie musiałyby być znacznie wyższe i pozwalać na zmianę miejsca zamieszkania. Dziś to jest mało realne. Tego typu zmiana musiałaby być powiązana z reformą nie tylko szkolnictwa wyższego, ale szerzej – całego otoczenia szkolnictwa wyższego.

A ścieżka kariery, która już istnieje, czyli mianowanie przez uczelnię za zgodą Centralnej Komisji, bez przewodu habilitacyjnego, na stanowisko profesora doktorów ze znaczącym dorobkiem?

– Ta ścieżka będzie stawała się coraz szersza, ale wydaje mi się, że dzisiaj nie ma aż tak dużej liczby doktorów, którzy mieliby na tyle znaczący dorobek, aby mogli uzyskać aprobatę CK. To jest droga, która wymaga nie mniejszego wysiłku niż klasyczna.

Zespół profesora Ziejki, który tę dyskusje prowadzi, zapowiedział, że na jesieni przedstawi wnioski – być może wariantowe – co do proponowanych zmian. Czy ministerstwo zechce skorzystać z tych propozycji i przełożyć je na nowelizację ustawy o stopniach naukowych i tytule naukowym?

– Jesteśmy bardzo otwarci na propozycje. Jeśli zaakceptuje je większość środowiska, powinny być wprowadzone w życie, a to można zrobić przez nowelizację ustawy.

Przedstawiony został ostatnio nowy raport Najwyższej Izby Kontroli. Dość krytycznie ocenia on sytuację w kontrolowanych szkołach wyższych.

– Pamiętajmy, że NIK kontrolowała ponownie wybrane siedem uczelni, a zatem wnioski odnoszą się do tych właśnie szkół i nie mogą być uogólniane na całe szkolnictwo wyższe. Część z tych wniosków jest dla uczelni pozytywna – zostały usunięte wskazane niedociągnięcia, a część dyskusyjna – te na przykład, gdzie wskazuje się na zbyt wysoką odpłatność pobieraną przez uczelnie za studia niestacjonarne, ze wskazaniem, że koszty kształcenia są niższe. Nasza analiza pokazuje jednak, że średnio koszty studiów są wyższe niż opłaty za studia pobierane w większości uczelni publicznych. To chyba lepiej, jeśli szkoły pobierają mniejsze czesne niż większe. Raport wskazuje też na konieczność uporządkowania kilku kwestii, na przykład ośrodków zamiejscowych. I to musimy uczynić do 1 września bieżącego roku.

Ugruntowała się już działalność Państwowej Komisji Akredytacyjnej, a równocześnie działają środowiskowe komisje akredytacyjne. Był Pan przewodniczącym Komisji Akredytacyjnej Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, która skupia komisje środowiskowe. Jak Pan widzi przyszłość obu tych rodzajów akredytacji?

– Jest to kolejna ważna kwestia, która, jak myślę, będzie podlegać ewolucji. Dzisiaj PKA akredytuje kierunki studiów w oparciu o standardy wydane przez ministra. Na pewno ta forma nie zniknie. Będzie się natomiast pojawiała akredytacja programów i instytucji. Myślę, że to jest przyszłość akredytacji. Jestem gorącym zwolennikiem takiego podejścia. PKA powinna sprawdzać, czy jest realizowana misja i założenia programu. Powinna się też koncentrować na warunkach koniecznych dla prowadzenia studiów. Natomiast komisje środowiskowe mogą brać pod uwagę inne czynniki. Im więcej agencji, które akredytują i czynią to rzetelnie, tym lepiej. Środowisko akademickie posiada zbiorową mądrość, czego przykładem jest właśnie działanie komisji akredytacyjnych, konferencji rektorów czy tworzony kodeks dobrych praktyk akademickich. To nie minister i jego rozporządzenia są najważniejsze, to właśnie mądrość środowiska jest gwarantem utrzymania wysokich standardów akademickich.

Jak Pan widzi przyszłość naszego szkolnictwa wyższego w kontekście europejskiej przestrzeni edukacyjnej?

– Coraz ściślejsza jest współpraca wszystkich krajów Europy w ramach Procesu Bolońskiego, do którego należą już 32 kraje. Umiędzynarodowienie studiów to proces nieodwracalny. Chcielibyśmy, aby mobilność naszych studentów była coraz bardziej symetryczna do krajów Europy Zachodniej i szła w parze z coraz liczniejszymi przyjazdami studentów zagranicznych. Druga kwestia to mobilność kadry i uczestnictwo w programach międzynarodowych. Musimy być bardziej aktywni w programach badawczych. Jesteśmy ich uczestnikami, ale rzadko kontraktorami. Myślę, że w stosunku do potencjału, jaki posiadamy, nie wszystkie możliwości są wykorzystywane, ale liczę na to, że w wielu obszarach będziemy poprawiać swoją pozycję z dobrym skutkiem dla naszej nauki i szkolnictwa wyższego.

Rozmawiał Andrzej Świć