Mossakowscy

Magdalena Bajer


Profesora Mirosława Mossakowskiego, prezesa PAN, spotkałam (ostatni raz) wiosną 2001 roku, podczas uroczystości odsłonięcia tablicy pamiątkowej Aleksandra Gieysztora w sieni Zamku Królewskiego. Obiecał mi rozmowę o rodzinie. Nie zdążyłam. Teraz, w parę lat po jego śmierci, gościła mnie żona, pani profesor Bibiana Mossakowska, wybitny chirurg dziecięcy, osoba rozmiłowana w swoim zawodzie.

drogi

Z różnych stron Polski, z różnych środowisk, szli na studia medyczne przyszli małżonkowie, najpierw koledzy, później wspólnie przeżywający radości oraz strapienia lekarskiego powołania i naukowych karier. W życiu pani profesor przeważa to pierwsze, mąż był wybitnym teoretykiem medycyny i lekarzem.

Urodził się w Berezie Kartuskiej na Polesiu, gdzie były jeszcze rodzinne majątki. Ojciec był leśnikiem, matka nauczycielką. Typowy dom inteligencki Polski międzywojennej, skąd wynosiło się zasób cnót elementarnych, takich jak prawdomówność, wierność ideom i ludziom, rzetelność w pracy i, jak to potwierdzają wszystkie moje spotkania z potomkami takich rodzin, wielkie pracy umiłowanie. O tym ostatnim, w odniesieniu do swojej rodziny, mówiła wiele pani profesor Bibiana, toteż pozostawiając przyszłego męża po maturze, zdanej w Lipnie na Kujawach w roku 1948, jej oddaję głos.

– To, że dostałam Order Kawalera Uśmiechu (pani profesor ogromnie sobie to odznaczenie ceni) to jest zasługa moich rodziców. Wpoili we mnie kult pracy. Nie kult jakiegoś idola, nie kult religijny... Matka skończyła stomatologię w Uniwersytecie Warszawskim i w 1930 roku otrzymała propozycję asystentury. Nie poszła jednak drogą naukową, rzadko wówczas będącą udziałem kobiet. Podczas studiów zarabiała korepetycjami na klitkę przy ul. Lwowskiej i na wypożyczanie sukien z magazynu Herse, gdy wybierała się do opery lub filharmonii. Po studiach pojechała do Ciechanowa i otworzyła gabinet dentystyczny, sporo czasu oraz energii poświęcając organizowaniu Izby Lekarskiej w tym prowincjonalnym mieście.

Babka pani Bibiany była chłopką, żoną działacza ludowego, zastępującą męża w pracy na roli i wychowującą pięcioro dzieci. W rodzinnej pamięci pozostały jej talenty – plastyczny, literacki, muzyczny (grała na mandolinie) oraz owa niezwykła pracowitość, zaszczepiona potomkom. Wszystkie ciotki i wujowie zdobyli wykształcenie. W następnym pokoleniu rodzina była inteligencka – z tym najważniejszym rysem inteligenckiego etosu: poczuciem powinności pracy dla innych.

Ojciec Bibiany, urzędnik Banku Rolnego, poznał przyszłą żonę jako pacjent. Później, pod jej wpływem, studiował stomatologię, ale ta nie stała się jego pasją. Podczas drugiej wojny światowej był żołnierzem AK i został ciężko ranny w powstaniu warszawskim. Po wojnie rodzice mojej rozmówczyni zastali w miejscu swojej lecznicy (była konspiracyjnym punktem kontaktowym) kupę gruzów ze sterczącymi szkieletami foteli dentystycznych. Wrócili na prowincję.

Młodość Bibiany upłynęła w wybudowanym tuż przed wojną ciechanowskim domu, który jej rodzice dzielili z tamtejszą pocztą, zajmując sześciopokojowe piętro i zatrudniając kilkoro służby. Bywała tam miejscowa inteligencja na spotkaniach towarzyskich i bridżu, a zatrzymywali się goszczący w Ciechanowie lekarze, prawnicy, artyści. Państwo Kamińscy „nie byli wrogami Polski Ludowej”, choć mieli status „burżujów”. Nie rozpamiętywano w domu ani wojennych cierpień, ani uciążliwości nowego ładu społecznego – w przekonaniu, że „trzeba budować to, co służy ludziom”. W takiej atmosferze dorastała jedyna, po śmierci kilkuletniego brata, córka.

Myśli o karierze aktorskiej udaremniła jej choroba, skazując ośmioletnią dziewczynkę na kilkakrotne operacje nogi i długotrwałą rehabilitację, której dobre skutki zawdzięcza głównie ojcu, uczącemu ją pływać, jeździć na nartach, tańczyć. Zagrała potem Skierkę w Balladynie na deskach teatru szkolnego.

modelowy los

Słuchając opowieści pani profesor miałam nieodparte wrażenie, że jest ona doskonałym materiałem na scenariusz filmu o moim pokoleniu. O tych ludziach, którym przyszło doświadczyć poczucia, że życiowe możliwości zależą od ich talentu, pracowitości oraz ambicji, znieczulenia czy „niedowidzenia” zła i fałszu w otaczającej rzeczywistości, a wyjścia z epoki PRL bez utraty dorobku. Jeśli nie był, jak w przypadku lekarzy, naznaczony ideologicznie.

Bisia Kamińska, leżąc w szpitalu po operacji nogi, postanowiła, że będzie chirurgiem i to chirurgiem dziecięcym, choć ta specjalność nie była wtedy zbyt wyraźnie wyodrębniona. Po maturze zdanej w roku 1951, dostała się na medycynę w Gdańsku.

Mirosław Mossakowski, jeszcze student, był tam asystentem w Zakładzie Anatomii Prawidłowej Człowieka. Spotkali się na ćwiczeniach, kiedy on trzymał w ręku czaszkę i pokazywał otwory w kości podstawy, przez które przechodzi dwanaście nerwów czołowych, a jej skojarzyło się to ze... sceną z Hamleta. Kolokwium z osteologii zdała na piątkę.

Potem były iście filmowe lub literackie przypadki pani Bibiany. Wyrzucono ją z chóru uczelnianego za odmowę wykonania partii solowej w Kantacie o Stalinie na rocznicowej akademii. Przyszły mąż, przyszły pierwszy student z „czerwonym dyplomem”, aktywista organizacji młodzieżowej, był na tej akademii i zwrócił uwagę na „obcy klasowo element” rodzaju żeńskiego. W późniejszych, podobnego typu kłopotach pomagał konsekwentnie, jako opiekun roku, imponując koleżance coraz bardziej wynikami w nauce – od szkoły podstawowej nie znał innego stopnia jak piątka, podczas gdy ona uczyła się tego, co ją interesowało, chodziła na fajfy i wybierała się na obóz żeglarski z aktorami BIM−BOM−u. W aurze uniwersyteckiej tamtych czasów unosiło się uznanie dla wyników, dla wiedzy ponad konieczności programu i wymagania egzaminatorów.

Asystent i studentka wydawali się całkiem niedobrani – ona pływała, jeździła na nartach, tańczyła, śpiewała, on za tym nie przepadał. Razem chodzili do Opery Bałtyckiej. Przed ślubem usłyszała szczególne wyznanie: – Nie ucz mnie tańczyć, ani pływać, ani śpiewać. Zawsze na pierwszym miejscu będzie moja praca naukowa, potem długo, długo nic, potem... ty. Ślubu studentce (najbogatszej pannie w Ciechanowie) z doktorem udzielało trzech księży, na weselu bawiła się setka gości.

Praca naukowa stała się udziałem obojga, choć pani profesor – przy łóżku chorego dziecka, pana profesora – w laboratorium. Obojgu przyszło rezygnować nieraz z własnych zawodowych planów dla opieki nad jedynakiem, który zapadł w dzieciństwie na tę samą chorobę, co kiedyś jego matka. Pełna rehabilitacja dzisiejszego dziennikarza „Gazety Wyborczej”, autora sztuk teatralnych i słuchowisk radiowych, z wykształcenia socjologa kultury, Pawła Mossakowskiego, z pewnością należy do lekarskich sukcesów pani profesor.

nowe i trudne

Uczniowie prof. Mossakowskiego zapamiętali, że chętnie cytował słowa Einsteina: „Tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia”. Na pewno łatwiej było – i jest ciągle – realizować tę maksymę pani profesor, która przez trzydzieści lat prowadziła Oddział Chirurgii Dziecięcej Szpitala Bielańskiego w Warszawie, publikując rezultaty swoich lekarskich doświadczeń, dzieląc się nimi na sympozjach oraz kongresach w Polsce i za granicą. Powiedziała mi, że zawsze pociągało ją to, co nowe i trudne.

Mirosław Mossakowski także od razu wszedł na mało przetarty szlak neuropatologii, której jednym z pionierów został dzięki odkrywczym badaniom, publikowanym w prestiżowych czasopismach. W roku 1954 otrzymał aspiranturę, jak się wówczas nazywały studia doktoranckie, w Zakładzie Histopatologii Układu Nerwowego PAN w Warszawie, nazwanym później Zakładem Neuropatologii. Do roku 1962 pracował jednocześnie jako wolontariusz w Klinice Neurologicznej AM, uzyskując specjalizację I i II stopnia oraz, w roku 1960, doktorat, i odbywając staż w zakresie neuropatologii klinicznej w Montrealu.

We wspomnieniach po śmierci profesora jeden z uczniów pisze, że jego mistrz tęsknił za kliniką, choć pasjonowały go badania neurobiologiczne i poznawanie najbardziej podstawowych mechanizmów chorób mózgu oraz układu nerwowego. Z pewnością cenił sobie doświadczenie kontaktu z pacjentami we wczesnym okresie kariery, kiedy był już lekarzem, a jeszcze nie uczonym.

Pani prof. Bibiana określa męża jako „doskonały typ badacza – całkowicie pochłoniętego pracą, umiejącego połączyć zdolności z uporem, wytrwałością i koniecznymi wyrzeczeniami, których być może nie odczuwał bardzo dotkliwie, gdyż praca naukowa była największą pasją, poza nią długo, długo nic...” Obliczyła kiedyś, że z czterdziestoletniego okresu ich małżeństwa razem spędzili niespełna dwadzieścia lat.

Oboje wypełniali zadanie życia dla innych, gdyż stanowi ono istotę powołania lekarza. Czynili to, pani profesor czyni nadal, w różnych niejako perspektywach. Pomoc chirurga szybko przezwycięża cierpienie i, jak myślę, przynosi wyraziste, natychmiastowe (choć nie zawsze) satysfakcje. Odkrycia w laboratorium będą zastosowane w klinice po długim okresie prób, po niespokojnym czekaniu na ich wyniki. A i w klinice chirurg oraz neurolog pracują w innym rytmie. Pierwszy w cyklu dramatycznych godzin sali operacyjnej, drugi – wielomiesięcznych terapii, remisji i nawrotów choroby.

W roku 1979 Mirosław Mossakowski otrzymał tytuł profesora zwyczajnego, mając już duży dorobek w neuropatologii, m.in. wyjaśnienie istotnych skutków niedostatku tlenowego w mózgu, związku niedokrwienia z chorobą Alzheimera. Podejmując problematykę w medycynie pionierską, angażował się w dyskusję o neuropatologii na forum międzynarodowym, będąc członkiem wielu towarzystw i komitetów naukowych. Otrzymał liczne nagrody za swe oryginalne prace.

Przy wielkim skupieniu na badaniach, profesor – co pewnie bywało dlań koniecznym wyrzeczeniem – poświęcał wiele czasu i energii sprawom organizacyjnym swojej specjalności. Już w roku 1967 powołał do życia Zespół Neuropatologii w Centrum Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN, a od roku 1975 do śmierci kierował tym Centrum. Będąc (od 1986) członkiem rzeczywistym PAN i pełniąc różne funkcje w strukturach Akademii, został w roku 1999 wybrany na jej prezesa.

Tak samo intensywnie i z takim samym oddaniem działa – na innym polu – prof. Bibiana Mossakowska. Na kierowanym przez nią oddziale zastosowano szereg nowoczesnych metod diagnostycznych i terapeutycznych w odniesieniu do noworodków i niemowląt. Pionierską, wielkiej miary zasługą pani profesor jest zapoczątkowanie w polskim środowisku lekarskim działań na rzecz ochrony praw dziecka. Wprowadziła pojęcie dziecka maltretowanego i utworzyła przy Polskim Towarzystwie Chirurgii Dziecięcej sekcję zajmującą się tą problematyką.

Jest członkiem kilku organizacji pozarządowych, także towarzystw zagranicznych oraz zespołów do spraw dzieci krzywdzonych w placówkach medycznych. Zorganizowała w Ciechanowie Wyższą Szkołę Zawodową dla pielęgniarek i była jej prorektorem.

Życie lekarskiej pary profesorów budzi otuchę, choć nie jest, niestety, typowym losem współczesnych Polaków wybierających medycynę. Pokazuje, że ciągle udaje się wchodzić na nowe drogi poszukiwań badawczych i ciągle istnieją wokół dramatyczne potrzeby cierpiących ludzi. Może przestrzega, że nie jest to wybór życia łatwego.