Nie bójmy się elit

Piotr Sztompka


Moja wizja modelu kariery akademickiej opiera się na dwóch założeniach. Po pierwsze, specyfika roli społecznej uczonego polega na profesjonalnym obowiązku nieustannego doskonalenia się, ciągłego bycia lepszym od innych w swojej dziedzinie i od samego siebie jeszcze z wczoraj. To niezwykle wymagające oczekiwanie. W wielu innych zawodach wystarczy być dobrym, rzetelnym pracownikiem. Motorniczy tramwaju, pilot samolotu, urzędnik na poczcie powinien być kompetentny i tyle. Osiągnięcie pewnego poziomu umiejętności czy wiedzy wystarcza. Potem awansuje się już tylko dzięki „wysłudze lat”, liczbie „wylatanych kilometrów”, stażowi zawodowemu. W nauce jest inaczej, tu trzeba być ciągle lepszym. Nie ma postoju na tej drodze. I dlatego instytucja nauki musi zapewniać ciągłe bodźce doskonalenia się – od terminowania, aż do naukowego mistrzostwa i jeszcze dalej

Po drugie, motywacja do nieustannego doskonalenia się, czyli nieustannej, intensywnej, zdyscyplinowanej pracy badawczej, nie przychodzi znikąd, musi być wbudowana w samą strukturę pozycji społecznych charakterystycznych dla środowiska naukowego. Motywacja autoteliczna – bezinteresowne dążenie do prawdy, pasja badawcza, ciekawość – jest dana nielicznym, pojawia się w przypadku geniuszu czy „fanatyzmu naukowego”, a i wtedy nie trwa nieprzerwanie. Jak częste są przypadki zwątpienia, załamań, rezygnacji z podjętych projektów, długotrwałych przerw w pracy badawczej czy pisarskiej! A skoro – jak pokazuje historia nauki – przytrafia się to także największym uczonym, to cóż mówić o naukowcach niższego lotu?

Elity i „masy”

Zatem jedyny sposób, aby zapewnić nieustanną motywację do osiągnięć, to zbudowanie hierarchicznej struktury awansu, w sensie kolejnych stopni i tytułów naukowych, członkostwa w akademiach, nagród, dyplomów, doktoratów honoris causa, aż do Nagrody Nobla czy Holberga, w której każdy wyższy stopień wiąże się jednoznacznie z większą miarą trzech cenionych przez ludzi wartości – uznania środowiskowego (prestiżu), dochodu (zarobków) i władzy (wpływu w środowisku). Drabina ta musi być wieloszczeblowa i sięgać samego szczytu osiągnięć naukowych. Nawet uczeni najwyższej kategorii muszą mieć jeszcze nad sobą jakiś możliwy wyższy pułap (Nobel, doktoraty honorowe, członkostwo Akademii itp.). Ta drabina nie kończy się nigdy. Jak pisał mój mistrz naukowy Robert K. Merton: „there is no repose at the top” (nie ma odpoczynku nawet na szczytach). Najwybitniejsi uczeni są bowiem pod presją oczekiwań najbardziej wymagających – noblesse oblige. Nie mogą napisać pracy gorszej niż poprzednio, dokonać odkrycia mniej znaczącego. Żeby tę presję zrekompensować, najwybitniejszym uczonym dane są także największe szanse dalszych osiągnięć. Jak pisał Merton, w naukę wbudowana jest „zasada Mateusza”. Metafora ta nawiązuje do tekstu Ewangelii wg św. Mateusza, gdzie mówi się, że bogaci będą jeszcze bogatsi, a biedni coraz biedniejsi. Ci więc, którzy uzyskali miarę najwyższego uznania naukowego, otrzymują też nieproporcjonalnie wysoki dostęp do środków na badania, laboratoriów, zdolnych doktorantów itp. I taka dystrybucja środków, mimo że pozornie niesprawiedliwa, jest dla instytucji nauki funkcjonalna. Dostarcza nawet najlepszym motywacji, aby nie spoczęli na laurach. Mądra dewiza Fundacji na rzecz Nauki Polskiej – „Pomagajmy najlepszym, aby byli jeszcze lepszymi” – oddaje dobrze tę prawdę, że właśnie najlepsi gwarantują, iż uzyskane środki spożytkują najlepiej.

Z wymienionych powodów nauka jest z samej natury dziedziną konkurencyjną, elitarną i hierarchiczną. Bez rozbudowanej, hierarchicznej, wieloszczeblowej struktury uznania naukowego postęp naukowy byłby nie do pomyślenia, nauka nie posiadałaby tej wewnętrznej, samonapędzającej się dynamiki i ekspansywności, która czyni z niej potężną siłę zmieniającą ludzki świat ciągle na lepsze. Wszelkie dążenia do spłaszczania hierarchii naukowej są dla środowiska naukowego dysfunkcjonalne. Hasła demokracji i egalitaryzmu są w odniesieniu do nauki czystą, populistyczną demagogią. Z elitarności nauki wynika jasno, że zawsze wybitni będą stanowili mniejszość, zatem w demokratycznej wrzawie nie będą usłyszani. I dlatego w nauce „głos mas” – na przykład na temat likwidacji tytułów profesorskich czy zniesienia habilitacji – nie może być wyznacznikiem polityki.

Przeciwnie, reforma musi zmierzać do naprawienia tych egalitarnych i „demokratycznych” zniekształceń, jakim model kariery akademickiej uległ w latach dziewięćdziesiątych. Mam na myśli sztuczne „przyśpieszanie” niezasłużonych karier, notoryczne nadużycia związane z zupełnym rozmyciem sensu pojęcia „profesor” – tytularny, uniwersytecki, uczelniany – nadawanie miana profesorów przez uczelnie niepaństwowe osobom bez habilitacji, ciągła obniżka standardów przy awansach w imię „odmłodzenia kadry” lub jako symboliczna rekompensata za niskie zarobki itp. Nauka nie posunie się ani o krok naprzód nawet jeśli wszystkich magistrów nazwiemy profesorami. Starsi z nas pamiętają niechlubne tradycje masowych mianowań tak zwanych marcowych docentów. Wiemy, co to przyniosło nauce.

Stopnie i stanowiska

Tak więc uważam za potrzebne:

(1) Przywrócenie prostej i jednoznacznej relacji pomiędzy hierarchią stopni i tytułów naukowych a hierarchią stanowisk w szkolnictwie wyższym czy instytutach badawczych: magister – asystent, starszy asystent; doktor – adiunkt; doktor habilitowany – docent; profesor nadzwyczajny – profesor nadzwyczajny; profesor zwyczajny – profesor zwyczajny; profesor honorowy.

W momencie uzyskania odpowiedniego tytułu, otrzymanie stanowiska powinno być uprawnieniem egzekwowanym automatycznie i nie podlegającym żadnej odrębnej procedurze kwalifikacyjnej. I odwrotnie, uzyskanie stanowiska bez odpowiedniego stopnia lub tytułu byłoby wykluczone. Udany doktorat otwiera dostęp do pierwszej kurii w środowisku naukowym; kryterium jest tu opanowanie istniejącej wiedzy i tajników warsztatu naukowego. Habilitacja otwiera dostęp do kurii wyższej; kryterium powinna tu stanowić oryginalność wyniku, odwaga i nowatorstwo metody, wyraźnie skrystalizowana specjalizacja badawcza. Tytuł profesora nadzwyczajnego pozwala wejść do kurii jeszcze wyższej; poza wagą oryginalnych rezultatów trzeba tu brać pod uwagę również rolę w zapewnieniu kontynuacji nauki poprzez kształcenie kadr następców, w szczególności doktorów. Tytuł profesora zwyczajnego, otwierający wrota do kurii bardzo już ekskluzywnej, powinien łączyć się z dwoma dodatkowymi kryteriami: światowym oddźwiękiem wyników badawczych oraz stworzeniem podstaw nowej szkoły naukowej. Ostatecznym arbitrem pozycji w nauce może być tylko światowe środowisko naukowe danej dyscypliny. Dlatego na szczeblach profesorskich udział w światowym środowisku naukowym – przez referaty konferencyjne, wykłady gościnne, odczyty, artykuły, książki w językach kongresowych – musi być uważany za kryterium niezbędne.

(2) Drugi postulat to powrót do dwóch szczebli profesur „belwederskich”: tytułu profesora nadzwyczajnego i tytułu profesora zwyczajnego, przy wprowadzeniu dodatkowo tytułów trzeciego stopnia, przyznawanych wyróżniającym się profesorom zwyczajnym zatrudnionym w uniwersytetach (i tylko w uniwersytetach) przez senaty uczelni – mianowicie tytułu „profesora honorowego”. O ile dwa tytuły byłyby ważne w skali ogólnopolskiej, ten trzeci byłby autonomicznym tytułem danego uniwersytetu, wyróżnieniem dla swojego, szczególnie zasłużonego pracownika, traconym w przypadku zmiany miejsca pracy. W kategorii profesorów zwyczajnych powinna zostać stworzona dodatkowa, hierarchiczna drabinka skali uposażenia – kilkustopniowa. O awansie w tej hierarchii decydowałby rektor uczelni, na podstawie – uzasadnionego nowym istotnym dorobkiem naukowym – wniosku zainteresowanego.

(3) Jestem za utrzymaniem habilitacji jako procedury analogicznej do amerykańskiego tenure, oznaczającej całościową ocenę dorobku, dającej prawo samodzielnego wykładania i prowadzenia młodszej kadry, przy uproszczeniu formalnym – rezygnacji z wykładu habilitacyjnego.

(4) Jestem za zaostrzeniem rygorów i skróceniem okresów rotacji, co jest jedynym sposobem wymuszenia bardziej intensywnej pracy i wcześniejszego pokonywania kolejnych szczebli kariery naukowej. Ale równocześnie niezbędne jest stwarzanie pracownikom udogodnień, a zwłaszcza zapewnianie puli czasu na pracę badawczą, na przykład przez przedłużenie urlopów dydaktycznych dla zdobywania kolejnych stopni i uczynienie z takich urlopów uprawnienia, a nie przywileju pracownika, czy otwarcie możliwości okresowego przenoszenia na stanowiska wyłącznie badawcze – bez dydaktyki – jeśli wymaga tego ukończenie jakiegoś ważnego przedsięwzięcia badawczego.

(5) Niezbędne jest utrzymanie Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej lub ciała podobnego, złożonego z uznanych autorytetów naukowych – dla podtrzymywania wysokich i jednolitych kryteriów awansowych. CKK nie powinna się ograniczać do oceny pojedynczych przypadków, lecz okresowo formułować wytyczne (dyrektywy, interpretacje ustawy), które byłyby wiążące dla środowiska (podobnie, jak czyni to Sąd Najwyższy przy interpretacji prawa).

Ranking uczelni

(6) Trzeba usilnie zmierzać do ustanowienia wyraźnej hierarchii uniwersytetów i innych uczelni, poprzez rankingi co 2-3 lata, przeprowadzane przy pomocy jednolitych, wystandaryzowanych kryteriów przez odpowiednie służby Komisji Akredytacyjnej (a nie przypadkowe czasopisma). Rankingi powinny być publicznie ogłaszane. W przypadku uczelni państwowych od miejsca w rankingu powinna być uzależniona wielkość (zróżnicowanej) dotacji budżetowej, a w przypadku uczelni niepaństwowych wysokie miejsca w rankingu powinny się wiązać z precyzyjnie określoną ulgą podatkową. Skala wynagrodzeń pracowników powinna być skorelowana z miejscem w rankingu (a nie zrównana w różnych uczelniach). W ten sposób zatrudnienie w prestiżowej uczelni przynosiłoby nie tylko prestiż, ale wymierną korzyść finansową. Wytwarzałaby się dodatkowa hierarchia – poza hierarchią wewnętrzną w każdej uczelni (stopni, tytułów i stanowisk), także hierarchia zewnętrzna pomiędzy różnymi uczelniami. Przechodzenie pracowników między uczelniami uzyskałoby silną motywację, co mogłoby przeciwdziałać fatalnej tendencji zatrudnienia w jednej uczelni od magisterium do emerytury.

(7) Największą wagę ma – w takim modelu – wypracowanie kryteriów oceny i podwyższenie merytorycznych i moralnych standardów „sędziów” stosujących te oceny (od recenzji doktoratów, przez ocenę dorobku przy procedurach profesorskich, aż po nadawanie rang uniwersytetom i innym uczelniom). Temu służyć może reguła powoływania przy doktoratach wyłącznie recenzentów zewnętrznych (z innych uczelni), a przy habilitacji powierzanie jej prowadzenia innej instytucji niż ta, w której zatrudniony jest kandydat (w tym przypadku odpowiednią ocenę przydatności zawodowej dostarczałaby jedna, obowiązkowa recenzja z jego uczelni czy środowiska). Kierowanie habilitacji do poszczególnych uczelni powinno być zadaniem CKK, co pozwoli na dopasowanie merytoryczne, a zarazem proporcjonalny rozdział zadań i obowiązków związanych z przeprowadzeniem habilitacji między różne uczelnie.

(8) Przy wszelkich ocenach najważniejsze są jakościowe, a nie ilościowe diagnozy dorobku naukowego. Nie we wszystkich dyscyplinach możliwe jest stosowanie listy filadelfijskiej czy impact factor, ale każda dyscyplina ma możliwość odróżnienia czasopism prestiżowych, recenzowanych od publikacji lokalnych, wydawnictw o minimalnym zasięgu i wydawnictw o najwyższym prestiżu. To, gdzie się publikuje, jest bardzo ważnym wskaźnikiem jakości publikacji. Wyraźniejsze musi być odróżnianie publikacji naukowych od popularyzacji czy publicystyki – też ważnej dla roli uczonego, ale jednak inaczej niż właściwe prace badawcze. Trzeba też zdawać sobie sprawę, że w różnych dyscyplinach nauki różne są typy publikacji naukowych, będących symbolicznym znamieniem „mistrzostwa” czy samodzielności. O ile w naukach przyrodniczych są to najczęściej zbiory artykułów, często współautorskich, o tyle w naukach humanistycznych i społecznych formą prezentacji wyników badawczych jest najczęściej indywidualna książka. Dlatego w tych dziedzinach wymóg „książki habilitacyjnej” czy „książki profesorskiej” nie jest bynajmniej pozbawiony sensu, jak zdają się sądzić niektórzy krytycy z kręgów przyrodoznawczych.

(9) Należy bardzo rozbudować repertuar nagród – państwowych, resortowych, uczelnianych – przyznawanych za wyróżniające się osiągnięcia. Powinny one stanowić ważne narzędzie polityki naukowej, wskazujące w symboliczny sposób, jakie wyniki i na jakim obszarze przedmiotowym są najbardziej pożądane i najwyżej cenione. Ale oczywiście uznanie tego rodzaju nie może być motywacją naczelną czy tym bardziej jedyną. Ci, którzy na uznanie polują, często są łowcami sukcesu pozornego, „sukcesu bez osiągnięć”. Ale równie smutną jest kategoria „osiągnięć bez sukcesu”, mieszcząca tych, których ważne wyniki nie znajdują rezonansu w liczących się nagrodach.

(10) Powinny zostać stworzone mechanizmy „marketingu naukowego”, a więc celowej i fachowo prowadzonej promocji wybitnych badaczy na różnych szczeblach kariery, co pozwoli budować wzorce osobowe, odpowiednie dla różnych szczebli a na szczeblach najwyższych prawdziwe autorytety naukowe. To samo dotyczy promocji najlepszych uczelni, które muszą stawać się modelami do naśladowania dla całego środowiska.

Jak wynika z powyższego, nie widzę żadnego uzasadnienia dla rewolucyjnych pomysłów przebudowy mechanizmów awansu na obszarze nauki. Skąd u mnie taki konserwatyzm? Po prostu stąd, że w moim własnym życiowym doświadczeniu dotychczasowe mechanizmy się sprawdziły. Nie narzekam i chciałbym, aby podobne szanse awansu zyskali inni. Opowiadam się więc za utrzymaniem większości zwyczajów wypracowanych w polskim środowisku naukowym, przy silnym dążeniu do ich doskonalenia czy naprawy tam, gdzie występują zjawiska patologiczne. Kilka nowych propozycji zmierza do podnoszenia poziomu merytorycznego środowiska naukowego na wszystkich szczeblach kariery naukowej. Nie obawiajmy się elitaryzmu w nauce, o ile droga do elity obwarowana jest merytokratycznymi procedurami kooptacji i pozostawiona autonomicznej gestii samego środowiska naukowego. Bez uznanych bowiem autorytetów, ekskluzywnych elit i nieustannego dążenia do bycia lepszym od innych nauka obumiera.

Prof. dr hab. Piotr Sztompka, socjolog, pracownik Instytutu Socjologii UJ, jest członkiem zespołu ds. opracowania modelu kariery akademickiej.
Tekst został wygłoszony w Krakowie podczas konferencji Model awansu naukowego w Polsce (17-18.03.2006).