Słonimscy, cz. I Bogactwo

Magdalena Bajer


Najbardziej zasłużonego nauce przedstawiciela rodu, profesora Piotra Słonimskiego, spotkałam raz w życiu. Podczas rozmowy w warszawskim studio Rozgłośni Polskiej RWE w roku 1991. Cieszył się wtedy, że niedaleko od miejsca, gdzie rozmawialiśmy, dobiega końca budowa nowego gmachu Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN, którego dyrektorem został przyjaciel prof. Słonimskiego, Włodzimierz Zagórski Ostoja. Po piętnastu latach rozmawiałam z prof. Zagórskim o przyjaźni z mistrzem i o samym mistrzu.

Z oświeconej Warszawy

Stolica Rzeczypospolitej bynajmniej nie była prowincją Europy w drugiej połowie XVIII stulecia. Prądy umysłowe, poczynane w kręgu paryskich encyklopedystów, szybko trafiały nad Wisłę. Podchwytywała je, poza środowiskiem dworu stanisławowskiego, wcale liczna grupa inteligencji żydowskiej, ludzi wywodzących się z zamożnych rodzin, wykształconych przeważnie w prawie, medycynie, naukach ścisłych, handlu. Z tego środowiska bierze początek ród Słonimskich, wsławiony w naszych czasach i w naszej ojczyźnie głównie przez poetę Antoniego.

Pierwszym uczonym był pradziad – Abraham Stern, członek Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, wprowadzony doń przez samego założyciela Stanisława Staszica, który wcześniej ściągnął go z zakładu zegarmistrzowskiego w Hrubieszowie. Wieści o talentach młodego człowieka rozchodziły się bowiem szeroko, także w rodzinnych hrubieszowskich dobrach jego protektora. W Warszawie Stern doskonalił swe umiejętności matematyczne, parając się również pisaniem wierszy i tłumaczeniem autorów żydowskich. Zasłynął jednak głównie wynalazkiem „machiny rachunkowej”, którą można uznać za prototyp późniejszych maszyn liczących, wręcz protoplastę komputera. W jej cieniu pozostały inne wynalazki, jak „mechaniczna młocarnia, machina do żęcia i machina tartaczna”. Prace z mechaniki, referowane na posiedzeniach TPN, zawsze ściągały licznych słuchaczy i wywoływały żywe dyskusje.

W warszawskich salonach, a odwiedzał także oddaloną rezydencję księcia Adama Czartoryskiego w Puławach, uczony popularyzował idee „haskali” – ruchu oświeceniowego powstałego w kręgach Żydów niemieckich. Zakładał on asymilację, pojętą jako uczciwe partnerstwo ze społecznością kraju osiedlenia i patriotyczne zobowiązania wobec tego kraju, przy głębokiej świadomości związku z własną tradycją religijną i kulturową oraz ich pielęgnowaniu. Abraham Stern znał obie doskonale. Był świetnym talmudystą. W latach dwudziestych XIX wieku opracował dla władz Królestwa Polskiego projekt szkoły rabinów. Po długotrwałych dyskusjach, wobec proponowanych zmian uznał, że nie odpowiada on wzorcom haskali, mówiąc najkrócej i odmówił objęcia funkcji dyrektora. Uczony zmarł w roku 1842. W jego biografii znajdujemy zalążki obecnych w następnych pokoleniach zainteresowań przyrodoznawczych, najogólniej je określając.

Najmłodsza córka Sara wyszła za Chaima Zeliga Słonimskiego, co ugruntowało „uczoną” tradycję, jako że był, podobnie jak teść, matematykiem, a także wynalazcą. Matematyczną wiedzę wykorzystał przede wszystkim w badaniach astronomicznych.

Po edukacji religijnej w rodzinnym Białymstoku, zgłębiał, jako samouk, nauki ścisłe, przyswajając sobie jednocześnie języki: niemiecki, francuski i rosyjski, w Zabłudowie, gdzie mieszkał z pierwszą żoną u jej rodziców. Małżeństwo się rozpadło, Słonimski, z przystankiem w Wilnie, wywędrował do Warszawy. Tam spotkał swego przyszłego drugiego teścia Abrahama Sterna i nawiązał z nim współpracę.

W roku 1834 ukazała się pierwsza książka dwudziestoczteroletniego badacza, hebrajski podręcznik matematyki Podstawy nauki. W następnym roku opublikował pracę omawiającą kometę Halleya, na szerszym tle analizy zachowania ruchomych ciał niebieskich, również po hebrajsku. Książka zyskała wielką popularność, jako że wieści o zbliżaniu się komety obiegały kraj, docierając także do małych miasteczek żydowskich.

Poza Polską rozsławiła imię Chaima Słonimskiego inna praca, poprzedzona przedmową dwu warszawskich astronomów – Dzieje niebios, wydana w roku 1838. Uczony zaczął bywać w Królewcu i, częściej, w Berlinie, gdzie gościł w najsłynniejszym wówczas salonie intelektualnym Henrietty Herz, poznając takie osoby, jak: Aleksander Humboldt, jego brat Wilhelm, Fryderyk Schiller, Gabriel Mirabeau.

Na forum międzynarodowym zasłynął polski uczony także wynalazkami. Najpierw maszyną liczącą własnego pomysłu, następnie ulepszoną, na podstawie odkrycia matematycznego, wersją „machiny rachunkowej” Abrahama Sterna, co przyniosło mu nagrodę petersburskiej Carskiej Akademii Nauk. W 1859 skonstruował... telegraf, który szczegółowo przedstawił dwa lata później w broszurze Opis sposobu przesyłania dwóch różnych depesz i jednoczesnego przyjmowania dwóch innych na tych samych łączach. W rodzinnej legendzie ten wynalazek dał asumpt radzieckim historykom nauki do chełpienia się pierwszeństwem przed Edisonem. Wszak dokonał go carski poddany (!) 15 lat wcześniej.

Sam autor mniej dbał o patenty i dochody z nich niż o szerzenie wiedzy naukowej, a tym samym obywatelskiej, wśród żydowskiej inteligencji. Temu miało służyć czasopismo w języku hebrajskim i polskim, którego projekt zgłosił, wraz z grupą zwolenników haskali, w roku 1857. Przedsięwzięcie udało się zrealizować dopiero pięć lat później, kiedy to Słonimski uzyskał pozwolenie władz i zaczął wydawać „Hacfirę” po hebrajsku. Polskojęzyczny odpowiednik, „Jutrzenka”, ukazywał się kilka lat, „Hacfira” zaś była przez pół wieku trybuną oświeconych środowisk żydowskich Europy, wierna ideom założyciela, zmarłego w roku 1904, to jest asymilacji opartej na równości wykształcenia i wiedzy. Książki Chaima Zeliga Słonimskiego wydawane są do dzisiaj, przede wszystkim w Izraelu.

Humaniści w Rosji – pozytywiści w Warszawie

W następnym pokoleniu pośród trzech braci Słonimskich pojawił się zdeklarowany humanista – Ludwik, zapisany w annałach rosyjskiej historii (i w encyklopedii) jako Leonid, bo wraz z wyznaniem zmienił imię. Przeszedł zaś na prawosławie pod wpływem żony, córki swego uniwersyteckiego mistrza, Fainy Wengierowej, która studiowała na kursach medycznych dla kobiet.

Sam, po warszawskim gimnazjum, ukończył prawo w Kijowie i zaczął pisywać artykuły do gazet sądowych, co niebawem zwróciło nań uwagę i spowodowało przeniesienie do Petersburga, jak miało się okazać, na stałe.

W 1875 znalazł się w redakcji miesięcznika „Russkaja Mysl”, jako kierujący działem politycznym pisma, które było forum wymiany poglądów środowiska liberalnych intelektualistów. W najobszerniejszym dziale, poświęconym literaturze, spotkać można było wielkie nazwiska, m.in. Antoniego Czechowa. Słonimski pisywał o współczesnych problemach życia w Rosji.

Na początku lat osiemdziesiątych związał się na resztę życia (zmarł w roku 1918) z innym pismem – miesięcznikiem „Wiestnik Jewropy”. Było jednym z charakterystycznych dla epoki „tołstych żurnałow”, nawiązując tytułem do swego poprzednika, wychodzącego na początku XIX wieku pod kierunkiem Mikołaja Karamzina. Nowy „Wiestnik” miał wyraźne nachylenie historyczne, jednak w powiązaniu z aktualnymi zjawiskami społecznymi i kulturalnymi. Zamieszczał pamiętniki, biografie, beletrystykę historyczną i recenzje publikacji w tych gatunkach piśmiennictwa. Skupili się wokół pisma rosyjscy „okcydentaliści”, szukający na Zachodzie wzorów do urządzania życia we własnym kraju, propagujący międzynarodową wspólnotę ludzi światłych.

Ludwik-Leonid Słonimski przeszedł ewolucję zainteresowań. Od esejów historycznych i portretów wielkich postaci, jak Cromwell czy Napoleon, do analiz ekonomicznych. Zainteresował się Marksem i pierwszy przedstawił rosyjskim inteligentom jego idee, z którymi polemizował. W 1890 opublikował książkę Doktryna ekonomiczna Karola Marksa, wkrótce przetłumaczoną na niemiecki. W rodzinnym archiwum pozostał egzemplarz, który czytał (kilkakroć!) Lew Tołstoj i opatrzył mnóstwem uwag na marginesach.

Inną zupełnie drogą poszedł młodszy brat Stanisław, ojciec poety Antoniego. Urodzony w Warszawie, tam ukończył gimnazjum, a na studia pojechał do Akademii Medyko-Chirurgicznej do Petersburga. Uzupełniał je później w Warszawie, po dyplomie zaś pracował w Radomsku, Częstochowie i Łodzi, by w 1886 wrócić na stałe do miasta rodzinnego. Wyspecjalizował się w dermatologii i wenerologii, opublikował popularną broszurę z tej dziedziny, ale praktykował głównie jako internista, lecząc ubogich ze wszystkich dzielnic stolicy.

Jego druga żona, Eugenia Poznańska, matka Antoniego, Piotra i Haliny, pochodziła z dawno spolonizowanej i „zmieszczaniałej” rodziny. Pod jej wpływem Stanisław Słonimski ochrzcił się w obrządku rzymskokatolickim i, naturalną koleją rzeczy, ochrzcił też dzieci. Katolicyzm, jak dziś mówimy, otwarty, stanowił integralny składnik postawy pozytywistycznej inteligencji końca XIX stulecia, będąc swoistym łącznikiem między racjonalistyczną tradycją Oświecenia i patriotycznymi zobowiązaniami – duchowymi oraz intelektualnymi – epoki zaborów.

Doktor Słonimski uosabiał niemal idealnie wszystkie cechy tego środowiska. Erudycja humanistyczna, przy wielkiej wrażliwości artystycznej, czyniła go pożądanym bywalcem kawiarni literackich, autorem i bohaterem anegdot obiegających miasto, przyjacielem literatów i aktorów. Był członkiem warszawskiej bohemy i zarazem gorliwym społecznikiem, biegającym do chorych po strychach i suterenach w pogodę i słotę. Utrzymuje się, nie sprawdzona ostatecznie, teza, jakoby Prus z osoby Stanisława Słonimskiego wziął pierwowzór doktora Szumana w Lalce.

Z dużą częścią pozytywistów dzielił warszawski lekarz skłonność do lewicowych programów społecznych, co zbliżyło go do PPS. Antoni Słonimski wspomina ceratową kanapę w rodzicielskim domu, na której kilka razy spał... Józef Piłsudski. Ojca zaś tak charakteryzuje: „Wierzył w socjalizm i niepodległość Polski i służył tym dwóm ideałom, w jego pojęciu jednoznacznym. Złudzenia jego i nadzieje, nawet jego błędy, wynikały z wiary w człowieka, z wiary w postęp i z patriotyzmu, a obowiązek przychodzenia z pomocą ludziom cierpiącym praktykował na co dzień”.

Najmłodszy z synów Chaima Zeliga i Sary Stern – Józef (ur. 1860) miał w rodzinie opinię genialnego lingwisty. Dobrze grał na skrzypcach i pięknie rysował. Ulegając duchowi epoki, której wiara w postęp, dzięki wynalazkom technicznym i szerokiemu komunikowaniu się ludzi, dyktowała potrzebę zastąpienia łaciny nowym międzynarodowym językiem, opracował takowy, nazywając go linguo romane universale (we własnej ortografii). Nie udało mu się go upowszechnić, jak zrobił to, niemal rówieśnik Słonimskiego, Ludwik Zamenhof, twórca esperanta.

Józef, znający biegle kilkanaście języków obcych, utrzymywał się z lekcji, jako że drugie jego życiowe przedsięwzięcie – wydawnictwo samouczków, których brak stwierdził (np. dla Portugalczyków chcących się nauczyć polskiego lub Norwegów tłumaczących na żydowski), nie przynosiło dochodów. Nie przyjął się również opracowany przezeń system stenografii. Z tym wszystkim wszakże „stryj Józef”, ciepło wspominany przez Antoniego, przynależy do owego światłego rodu Słonimskich, trwale zapisanych w kulturze polskiej i europejskiej – patriotów i kosmopolitów zarazem, w dobrym, pozytywistycznym znaczeniu tego określenia.

W stolicach świata

Dość wcześnie rozdzieliły się linie rodziny pomiędzy kraje i narody, zachowując na ogół wiadomości o sobie nawzajem, niekoniecznie zaś bliższe kontakty. Małżeństwa Słonimskich przysporzyły wielu znanych, w różnych sferach życia, postaci i licznych wątków tradycji. Działo się to w dużej mierze za sprawą kobiet, które w rodzinach żydowskich cieszyły się większą swobodą niż synowie, wnosiły więc w domowe życie nowe prądy umysłowe i obyczaje.

Sara Stern, wykształcona i oczytana w literaturze europejskiej, zasłynęła wystawieniem żydowskiej sztuki przez słuchaczy szkoły rabinackiej w Żytomierzu, której mąż jej był przez parę lat inspektorem. Stworzone przez nią kółko dramatyczne działało długo i owocnie.

Synowa Sary, Faina Wengierowa, zapoczątkowała rosyjską gałąź rodziny, pieczętując asymilację kulturową przyjęciem prawosławia wraz z mężem i jednocześnie z chrztem pierwszego syna Aleksandra. Nie przewidując zapewne ich losów, ukrywała przed dziećmi żydowskie pochodzenie, które mogło być atutem, jako czynnik wzbogacający duchowo i intelektualnie. A losy zawiodły wielu członków rodziny daleko. Pod koniec XIX wieku sytuacja inteligencji żydowskiej była szczególna. Po powstaniu styczniowym rząd nasilił działania rusyfikacyjne na dawnych ziemiach Rzeczypospolitej. W szkołach żydowskich obowiązywał język rosyjski, co usuwało istotną przeszkodę w procesie asymilacji. Inteligencja poddawała się tym tendencjom, upatrując we wtopieniu się w naród dominujący na wielkim obszarze Europy szansę uzyskania wolności politycznych.

Najbardziej znany poza Rosją i Polską, przede wszystkim na drugiej półkuli, jest Nicolas Slonimsky, średni syn Fainy, kompozytor oraz muzykolog, któremu należy się osobny, obszerny rozdział rodzinnej opowieści (w następnym numerze).

Syn najmłodszy, Michaił, żył w wybranej przez Ludwika-Leonida ojczyźnie i jako pisarz radziecki pozostawił portrety bliskich w powieści Rodzina Ławrowów.

W tej rosyjskiej, z czasem rosyjsko-amerykańskiej linii, muzyka i literatura stanowią znaczące wątki zamiłowań oraz osiągnięć. Najmłodsza siostra Fainy, Isabelle, była utalentowaną pianistką i wykładała w petersburskim konserwatorium. Wielką sławę pedagogiczną zyskała później w Nowym Jorku, dokąd wyjechała ze Związku Sowieckiego. W zgodnej opinii historyków muzyki, wychowała całe pokolenie amerykańskich wirtuozów oraz kompozytorów, do którego należeli m.in.: Leonard Bernstein i siostrzeniec Nicolas Slonimsky, który zmarłej w 1956 roku „cioci Belli” poświęcił piękne wspomnienie.

Druga jego ciotka Zinaida, żona poety Mikołaja Minskiego, była tłumaczką z języka angielskiego. Przeżywszy wiele lat w Paryżu, zmarła w Nowym Jorku w roku 1941.

Jeszcze jedną postać z rozgałęzionej i wielorako obecnej w kulturze swoich czasów, a różnych krajów rodziny trzeba wymienić – Siemiona Wengierowa, brata Fainy Słonimskiej. Wykładał historię literatury w uniwersytecie petersburskim, wydawał dzieła zbiorowe Szekspira, Schillera i innych obcojęzycznych klasyków. Szerzej zasłynął jako krytyk, znawca twórczości Turgieniewa i przyjaciel pisarza, z którym korespondował. Pozostał po nim (w postaci fiszek), nieopublikowany nigdy słownik biograficzny pisarzy rosyjskich.

Genealogiczne i historyczne kwerendy dopisałyby do szeregu wspomnianych przeze mnie osób niejedną jeszcze spokrewnioną lub skoligaconą z oświeconym (to słowo najbardziej doń pasuje) rodem. Choćby Osipa Mandelsztama, znakomitego poetę i także tłumacza o tragicznym losie. W obecnym pokoleniu, którego zasługi można już sumować i darzyć wdzięcznością, odezwały się donośnie dwa główne wątki: przyrodniczy i artystyczny. O tym następna opowieść.