Latający rektor

Piotr Kieraciński


Październikowy poranek. Dęblin Kwadrat. Rasowo wyglądający Zlin 142 kołuje na miejsce startu i po chwili wzbija się do lotu. Koła odrywają się od trawy lotniska odrobinę za późno, już poza polem wzlotów. Kierownik lotu nie komentuje. Pilot właśnie laszuje się – przesiada się – na ten model samolotu. To jego pierwszy samodzielny start tą maszyną. Za sterami prof. Józef Zając. Do latania powrócił po długiej przerwie dopiero dwa lata temu. Uzyskał już licencję pilota turystycznego. Teraz odbywa nalot na licencję pilota zawodowego.

Nalot na licencję

Dzień nie zaczyna się od wejścia do samolotu. Najpierw wszyscy, którzy tego dnia zamierzają latać z lotniska dęblińskiej „Szkoły Orląt”, studiują komunikat Meteo, a potem zgłaszają się do punktu Dęblin Kwadrat – miejsca kontroli lotów, wyznaczonego czerwonymi chorągiewkami, skąd rozpoczynają się loty szkoleniowe. Tam Stanisław Lizak, szef wyszkolenia, robi odprawę przed rozpoczęciem zajęć. Zainteresowani stoją w szeregu. Obok prof. Zająca – czterech studentów z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie: Paweł Strokowski z Bydgoszczy, Łukasz Puzio z Polichny, Paweł Misiura z Chełma i Krzysztof Żak z Kraśnika. Podobnie jak rektor odbywają szkolenie lotnicze. – Fajnie, że rektor lata – komentuje Paweł Strokowski. – Wiemy, że rozumie, o co w tym chodzi. Jako jedyny ze studentów, podobnie jak rektor Zając, przygotowuje się do uzyskania licencji pilota zawodowego. Ma już ponad 900 godzin w powietrzu, pozostali studenci są na wcześniejszym etapie szkolenia – robią naloty na licencję turystyczną.

Stanisław Lizak mówi do szeregu niecierpliwie oczekujących na rozpoczęcie zajęć: – Rozpoczynamy loty szkolne. Wiatr z lewej strony, prędkość 6 metrów na sekundę, kąt 30-40 stopni. Nie spodziewamy się żadnych zagrożeń. Możliwy lekki cumulus. Sytuacja ruchowa: wojsko nie lata, jesteśmy sami na lotnisku. Faktycznie jednak po niebie krążą szybowce. Szef wyszkolenia uspokaja mnie: szybowce latają po lewym kręgu, samoloty po prawym. Prezentuje program lotów na dzień dzisiejszy. Po chwili pierwsze samoloty kołują z bramek oznaczonych białymi chorągiewkami na punkt startu. Dzisiaj będą latały: Zlin 142, Zlin 42-A, Wilga i czteromiejscowa Cessna. Najpierw w powietrze wzbija się Zlin 42-A. Chwilę potem za stery Zlina 142 siada rektor Zając. Zakłada słuchawki, dopasowuje mikrofon, przypina się pasami do siedzenia i zamyka kabinę. Po chwili rozlega się ryk silnika, a w punkcie dowodzenia słychać: – Dęblin Kwadrat. Tu Sierra, Papa, Echo, November, Sierra. Proszę o zgodę na kołowanie do pasa. Po uzyskaniu zgody samolot rusza.

Precyzyjne przyziemienie

– Zaczynałem od małej Cessny 152 – mówi. Latał potem na Wildze. – Nie lubię jej. Ma stały slot, a to ogranicza prędkość – komentuje. Zlin 142, na który rektor się laszuje, to klasyczny samolot akrobacyjny z silnikiem dużej mocy. Ma za zadanie odbyć samodzielną trasę oraz ćwiczyć sztukę pilotażu w wyznaczonej strefie w okolicach lotniska. Prof. Zając robi w powietrzu kilka kręgów nadlotniskowych. Kilkakrotnie przyziemia i ponownie wzbija się w powietrze. Z każdym kolejnym lotem zarówno start, jak przyziemienie stają się coraz bardziej precyzyjne, mimo przeszkadzającego bocznego wiatru. Lot zaliczony. S. Lizak co jakiś czas wtrąca krótkie komentarze w rodzaju: – Dlaczego tyle razy powtarza się ten sam manewr? albo: – Tu nie ma czasu na powolne myślenie. Trzeba działać odruchowo.

Pierwsze kontakty z lataniem prof. Zając miał we wczesnej młodości. W szkole średniej był nawet w kadrze narodowej szybowników. Miał zamiar iść do „Szkoły Orląt”. Jednak wszystko potoczyło się inaczej. Trzy lata temu był na inauguracji roku akademickiego w Politechnice Rzeszowskiej. Powróciły myśli o pilotażu. Najpierw sam wrócił do latania, uzyskując licencję pilota turystycznego. Potem – we współpracy z rzeszowską uczelnią i aeroklubem dęblińskim – rozpoczął starania o uruchomienie specjalności pilotaż samolotowy w kierowanej przez siebie uczelni. Lotnictwo to jego największe hobby. Poddaje się cierpliwie wymaganiom stawianym przez Urząd Lotnictwa Cywilnego kandydatom na pilotów i pilotom: corocznym badaniom w Instytucie Medycyny Lotniczej w Warszawie i procedurom związanym z odbywaniem lotów. Uparcie zmierza do zdobycia kolejnego szczebla lotniczego wtajemniczenia. Gdy wędrujemy po lotnisku, widać, że jest tu częstym gościem. Zna każdy zaułek, wszyscy go tu znają. – Czy żona nie ma nic przeciwko tej pasji? – pytam. – Chyba nie. Czasami tylko wyraża obawę, że jak już zrobię licencję zawodową, pójdę pracować do LOT-u – śmieje się.

Od pamiętnej wizyty w Politechnice Rzeszowskiej interesuje go wszystko, co związane z lotnictwem. Każdą wolną chwilę spędza na lotnisku. Podczas jazdy do Dęblina komentuje sytuację polskiego przemysłu lotniczego. Gdy na płycie lotniska przechodzimy obok jakiegoś samolotu, opowiada o nim ze szczegółami. – To samolot z Mielca. Szkoda, że nie ma chowanego podwozia. No i te zastrzały... – wskazuje na wręgi Skytracka, dwusilnikowego samolotu, wersji AN-a 28. Zna dane techniczne maszyny: rozpiętość skrzydeł, zasięg, prędkość, ładowność. Nie tylko tej jednej maszyny...

Prywatna pasja mocno wiąże się z planami wobec uczelni. Udało się uruchomić specjalność pilotaż samolotowy. Obecnie kształci się na niej sześć osób. Czterech przyszłych pilotów miałem okazję poznać w Dęblinie. Paweł Strokowski lataniem interesuje się od dziecka. Ma już licencje pilota turystycznego i szybowcową. Studiował w Politechnice Rzeszowskiej, ale gdy nie dostał się na pilotaż, zrezygnował, by w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Chełmie zaczynać od pierwszego roku. Wszystko dla upragnionego zawodu – pilota. O chełmskiej uczelni dowiedział się w Dęblinie na lotnisku. Paweł Misiura zainteresowania odziedziczył po ojcu, który latał na szybowcach. Łukasz Puzio o możliwości zdobycia zawodu pilota w Chełmie dowiedział się od brata, a Krzysztof Żak – z informatora. Żeby zrobić wymagany do egzaminu na pilota nalot, trzeba spędzić na lotnisku wiele dni – zazwyczaj całe wakacje – w oczekiwaniu na możliwość latania. To kosztowny sposób spędzania czasu. Chłopcy szacują, że kosztuje ich to około 20 tysięcy złotych. Pilotaż wymaga poświęceń. Łukasz spędził na lotnisku 60 dni. Krzysztof komentuje: – Było naprawdę trudno, zwłaszcza przekonać rodziców i do wydatków, i do zawodu.

Rektor Zając zamierza swoim studentom ułatwić zdobywanie zawodu. Ma nadzieję, że uda mu się uruchomić w uczelni kierunek lotnictwo i kosmonautyka, a ministerstwo edukacji pokryje część kosztów kształcenia pilotów lotnictwa cywilnego. Prywatna pasja rektora nie tylko owocuje wzbogaceniem oferty uczelni, ale wnosi też wkład w rozwój regionu, w którym uczelnia działa. Rektor zorganizował aeroklub oraz stara się o budowę lotniska w pobliżu Chełma.

Wiatr wieje coraz silniej. Minęło południe. Prof. Zając już po lotach. Przyglądamy się, jak w górę wzbiją się studenci z Chełma. Rektor wyraźnie zadowolony ze swoich podopiecznych. Podchodzi do nas Stanisław Lizak. Za chwilę wsiadamy do czteromiejscowej Cessny i wzbijamy się w powietrze. Świat z góry wygląda inaczej. Woda rzek, która z ziemi wydaje się brudna i mętna, z góry wygląda na zupełnie przezroczystą. Wyraźnie widać przez nią dno. Szachownica pól, wstążki szos, domy jak domki z kart. Wszystko, jak w wierszu Tuwima dla dzieci. Z drugiej strony trzęsie i huczy. Zupełnie inaczej niż w pasażerskim odrzutowcu. Nie bardzo mogę zrozumieć, co tak pociąga w lataniu...