Habilitacja dodaje „skrzydeł”?

Adam Proń, Halina Szatyłowicz


6 stycznia 2006 jeden z autorów, znużony rozmyślaniami o dziesięciu reinkarnacjach boga Sziwy i bezsennością wywołaną różnicą czasu pomiędzy Europą i Hyderabadem w Indiach, o godzinie 130 w nocy zasiadł do komputera. Warto podkreślić, że w dziedzinie hotelarstwa naukowego Indie przewyższają Polskę, bo pokoje w hoteliku instytutowym w Hyderabadzie wyposażone są w komputery z dostępem do Internetu, czego nie ma nawet w luksusowych apartamentach gościnnych Instytutu Chemii Fizycznej PAN w Warszawie. W tym samym czasie, lecz nie o tej samej godzinie, drugi z autorów, nasycony wieczerzą wigilijną i łagodnymi napomnieniami złotoustego włodarza miejscowej cerkwi o konieczności pielęgnowania cnót chrześcijańskich, zasiadł do komputera w Czeremsze.

Obaj autorzy, kontaktując się chyba telepatycznie, połączyli się równocześnie z internetową wersją „Forum Akademickiego”, gdzie przeczytali interesującą dyskusję na temat mechanizmów awansu w nauce i zasadności istnienia habilitacji (Nomadyzm niemobilnych i Habilitacja i decydenci po 70), jak również artykuł Andrzeja Pilca Na tropach jakości w nauce. Ponieważ świat jest globalną wioską, natychmiast, w ramach walki z bezsennością, wymienili się opiniami na temat wspomnianych tekstów. Problemy poruszone w artykułach drążyli jeszcze przez kilka dni, a co z tego wynikło, próbują teraz opisać.

Dostojeństwo naukowe

Zacznijmy od artykułu Andrzeja Pilca, dotyczącego tak zwanego współczynnika h, jako nowego parametru określającego znaczenie prac opublikowanych przez danego uczonego. Dla przypomnienia, współczynnik h równy jest liczbie publikacji cytowanych co najmniej h razy, czyli, jak podaje Pilc, h = 20 oznacza, że autor opublikował 20 prac cytowanych 20 razy lub więcej. Współczynnik h można obliczyć tylko wtedy, gdy sumaryczna liczba prac przekracza liczbę cytowań pracy najmniej cytowanej.

W efekcie, do krótkich okresów współczynnika tego często nie da się wyliczyć, jak na przykład w realnym przypadku naszego kolegi, który w ośmioletnim okresie pomiędzy doktoratem a habilitacją opublikował 17 prac, z których najmniej popularna miała 32 cytowania. Współczynnik h można wygodnie stosować tylko do długich przedziałów czasowych, rzędu 30-40 lat, dużej liczby publikacji (ponad 100) i dużej liczby cytowań (ponad 1500), tylko wtedy jego wartość nie jest nadmiernie zaburzona autocytowaniami. Można więc go nazwać „współczynnikiem dostojeństwa naukowego”, gdyż prawidłowo odzwierciedla osiągnięcia pracowników naukowych w wieku emerytalnym lub przedemerytalnym. Do oceny młodych naukowców jego przydatność jest niewielka.

Andrzej Pilc myli się również podając, że Jacek Klinowski jest chemikiem o najwyższym w Polsce współczynniku h (h = 48). Trudno uważać prof. Klinowskiego za polskiego naukowca, skoro wszystkie swoje publikacje afiliuje jako pracownik Uniwersytetu Cambridge. Stosując takie same kryteria można uznać Krzysztofa Matyjaszewskiego, profesora Uniwersytetu Carnegie-Mellon, zatrudnionego równocześnie w CBMM PAN w Łodzi, za polskiego chemika (jego współczynnik h = 62).

Ewidentnie negatywną cechą rekordzistów h jest nadmierna liczba publikacji. Alan Heeger, długoletni szef jednego z nas, drugi na liście fizyków o najwyższym współczynniku h = 107, opublikował 982 prace, a jeden z polskich biomedyków opublikował ponad 1100 prac. Istnieją naukowcy, którzy publikują artykuły naukowe częściej niż Jerzy Pilch felietony w „Polityce”. Dlatego wzorem powściągliwości w publikowaniu jest dla nas Bogumił Jeziorski, który publikując przez cały okres swojej działalności naukowej niewiele ponad 100 artykułów osiągnął współczynnik h = 40.

Sława, próżność i wierność

Żaden parametr scjentometryczny, włączając w to współczynnik h, nie uwzględnia autocytowań. W wielu publikacjach wyrażany jest pogląd, że nieuwzględnienie w analizie statystycznej autocytowań nie prowadzi do dużego błędu, gdyż stanowią one zazwyczaj nie więcej niż 10-15 procent wszystkich cytowań. W świetle otrzymanych przez nas wyników przeszukiwań pogląd ten trzeba między bajki włożyć, przynajmniej w przypadku polskich publikacji. Polscy uczeni, na ogół, znacznie częściej się autocytują niż są cytowani, a w niektórych przypadkach liczba autocytowań przekracza 90 procent. Wygodnie jest wprowadzić pojęcie cytowania niezależnego, czyli cytowania, w którym zbiory cytowanych i cytujących są rozłączne. Wszystkie inne cytowania są autocytowaniami. W przedstawionej przez Pilca liście 91 biomedyków sprawdziliśmy autocytowania 10 statystycznie wybranych naukowców. Udział ich wahał się od 19 do 36 procent, co oznacza, że po uwzględnieniu tego czynnika wiele nazwisk nie znalazłoby się na liście, a miejsca pozostałych, w wielu przypadkach, uległyby przetasowaniu.

W analizie cytowań prac danego naukowca warto wprowadzić dwa współczynniki: współczynnik sławy – definiowany jako liczba niezależnych cytowań na artykuł i współczynnik próżności – określany jako liczba autocytowań na artykuł. Współczynnik próżności ma dwie składowe, które możemy nazwać próżnością właściwą i próżnością niezawinioną. Z tym drugim przypadkiem mamy do czynienia, gdy skromny uczony publikuje wspólny artykuł z próżnym. Wtedy, na ogół, próżny współautor autocytuje się bez opamiętania, podwyższając współczynnik próżności autorowi skromnemu. Dotyczy to kilku naukowców z listy Pilca.

Proponujemy czytelnikom następującą zabawę. Za naukowców bardziej sławnych niż próżnych będziemy uważać tych, u których współczynnik sławy przewyższa współczynnik próżności, natomiast uczonych, u których współczynnik próżności przewyższa współczynnik sławy, uważać będziemy za bardziej próżnych niż sławnych. Analiza cytowań samodzielnych pracowników naukowych 29 instytucji badawczych związanych z chemią (uniwersytety, politechniki, instytuty PAN) wykazała, że bardziej sławni niż próżni są w zdecydowanej mniejszości (< 40 procent).

Można jeszcze wprowadzić współczynnik wierności, definiowany jako odwrotność liczby afiliacji, pod jakimi publikuje dany autor. U naukowca wiernego jednej instytucji współczynnik ten wynosi 1, w przypadku naszego kolegi, który w swoim życiu naukowym wysługiwał się sześciu różnym instytutom i uniwersytetom, współczynnik ten spada do wartości 0,17. Można udowodnić statystycznie, iż wraz ze wzrostem liczby cytowań współczynniki sławy i próżności rosną, natomiast współczynnik wierności maleje. Oznacza to, że z naukowcami jest jak z mężczyznami: znani są na ogół próżni i niewierni, skromni i wierni – nieznani.

Diagram I. Inicjały A.B., C.D.... itd. oznaczają zakodowane imiona i nazwiska profesorów.I – dorobek z 6 lat po doktoracie, II – dorobek z 6 lat po habilitacji, III – dorobek z 6 lat po uzyskaniu tytułu profesora.

Niepotrzebna, biurokratyczna procedura?

Po omówieniu blasków i cieni współczynnika h, przejdźmy teraz do żywo komentowanego problemu „być albo nie być” habilitacji. Starszy z autorów jest za utrzymaniem habilitacji, przynajmniej w dziedzinie nauk ścisłych i przyrodniczych, młodszy ma mieszane uczucia. Jako pluralistyczna para autorów publikujemy jednak wspólny artykuł, wyważając racje obydwojga. Niechęć starszego z nas do pomysłu zniesienia habilitacji ma przyczyny historyczne, rozpoczął on bowiem studia w 1969 roku, kiedy ekspresowo mianowano tak zwanych docentów marcowych. W 1970 jego wykładowca nauk politycznych przedstawił się na pierwszym wykładzie w październiku jako magister, a już w lutym egzaminował studentów jako docent, czyli obecny profesor uczelniany. O ile w dziedzinie nauk przyrodniczych i ścisłych prawidłowo przeprowadzony przewód habilitacyjny stanowić może rękojmię dojrzałości naukowej, o tyle trudno sobie wyobrazić sensowną habilitację z niektórych dziedzin techniki czy medycyny, mających znaczenie czysto użytkowe, a przecież ktoś musi tę użytkową wiedzę przekazywać studentom. Nasze dalsze rozważania na temat habilitacji dotyczyć więc będą nauk ścisłych i przyrodniczych.

Diagram II. Oznaczenia jak na diagramie I.

Po pierwsze, należałoby sprawdzić, czy uzyskanie habilitacji przyspiesza, czy – jak sądzą niektórzy dyskutanci – wręcz hamuje rozwój naukowy. Po zbadaniu dorobku naukowego pracowników kilkudziesięciu wydziałów mających uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora w dziedzinie nauk chemicznych, tylko na jednym wydziale stwierdziliśmy, że największą liczbę cytowań niezależnych ma dwóch naukowców bez habilitacji. W pozostałych przypadkach dominują habilitowani. Prawie na każdym wydziale istnieją jednak „notoryczni niehabilitowani” o bardzo dużym dorobku naukowym, często przekraczającym dorobek wielu profesorów z czołówki wydziału, ale ich liczba jest na ogół niewielka (jeden, dwóch). Brak habilitacji wynika albo z przyczyn psychologicznych, albo z niewłaściwej polityki władz wydziału. Nie są to jednak przypadki nagminne.

Czy habilitacja jest więc niepotrzebną procedurą biurokratyczną, odsiewającą kreatywnych młodych naukowców? Spróbujmy na to odpowiedzieć. Populacja profesorów tytularnych w dziedzinie nauk chemicznych liczy kilkaset osób. Wybraliśmy z niej dziesięciu profesorów, reprezentujących dziesięć różnych uczelni oraz dziesięć różnych dziedzin chemii, i prześledziliśmy ich osiągnięcia publikacyjne w trzech równych przedziałach czasowych, to znaczy przez pierwszych 6 lat po doktoracie, po habilitacji i po uzyskaniu tytułu profesora. Wszyscy są w podobnym wieku, otrzymali tytuł profesora w pierwszych latach III RP i mają dużo cytowań przy niewysokim współczynniku próżności. To ostatnie kryterium jest ważne, gdyż znamy przypadek uczonego, który wśród prawie 800 cytowań swoich prac miał ponad 600 autocytowań. Wyniki przedstawiamy na diagramach I i II.

Cechą charakterystyczną diagramu I jest gwałtowny wzrost liczby publikacji po uzyskaniu tytułu profesora, tylko w dwóch przypadkach liczba ta nieznacznie spadła, w pozostałych wzrosła, czasami kilkakrotnie. Uzyskanie tytułu profesora wiąże się zazwyczaj z powiększeniem grupy badawczej i to jest prosta przyczyna większej aktywności publikacyjnej profesorów. Profesorowie produkują więcej prac niż doktorzy habilitowani, ale ich produkty są gorszej jakości, jeśli jakość mierzyć średnią liczbą cytowań na artykuł (diagram II). Czasami ten spadek jakości jest bardzo gwałtowny. Wynika to z uwarunkowań biologicznych i z powszechnego, szczególnie wśród męskiej populacji profesorów, pędu do obejmowania ważnych stanowisk administracyjnych. W efekcie, zarówno zaangażowanie intelektualne, jak i czasowe kierownika grupy ulegają znacznemu zmniejszeniu, co powoduje obniżenie jakości prac.

Profesorska demobilizacja

Jeśli karierę naukową porównać do kariery piłkarza, to można powiedzieć, że 25-letni doktorant odpowiada 15-letniemu juniorowi, 40-letni doktor habilitowany – 25-letniemu piłkarzowi, a 60-letni profesor – 35-letniemu weteranowi boisk. Uczeni po sześćdziesiątce powinni więc przemienić się z zawodników w trenerów i, zaprzestając czynnej pracy naukowej, oddać się pisaniu podręczników. Ci, których ciągnie do gry, powinni być tak zwanymi trenerami grającymi, których wpuszcza się czasami na boisko na ułamek meczu.

Opierając się na tej piłkarsko-naukowej analogii, można się więc pokusić o stwierdzenie, że największe sukcesy naukowe powinno się osiągać około czterdziestki. I tak rzeczywiście jest. Z diagramu II wyraźnie widać, że prace o największym oddźwięku publikuje się w okresie między habilitacją i profesurą. Tylko u trzech uczonych współczynnik sławy zmniejszył się po uzyskaniu habilitacji, w pozostałych przypadkach wyraźnie wzrósł. Natomiast we wszystkich przypadkach współczynnik sławy spadł po otrzymaniu tytułu profesora. Wniosek jest więc oczywisty: habilitacja dodaje skrzydeł, a uzyskanie profesury powoduje szybsze lub wolniejsze schodzenie na psy.

Ten obraz można rozciągnąć na prawie wszystkich pracowników nauki, chociaż dla tych mniej cytowanych wyniki są poważnie zaburzone autocytowaniami i w efekcie w zbyt dużym stopniu zależą od współczynnika próżności, który ma, w dużej mierze, charakter psychologiczny. Istnieją pojedyncze przypadki wzrostu współczynnika sławy po uzyskaniu tytułu profesora, ale prawie zawsze wiążą się one z radykalną zmianą zainteresowań naukowych. Habilitacja ma więc charakter motywujący, profesura demobilizujący. Oczywiście, rolę motywującą spełnia tylko habilitacja uzyskana w młodym wieku, to znaczy między 30. a 35. rokiem życia, rzadkie przypadki przebudzenia naukowego po czterdziestce tylko potwierdzają tę regułę.


Dr inż. Halina Szatyłowicz jest pracownikiem Wydziału Chemicznego Politechniki Warszawskiej, specjalizuje się w chemii fizycznej.

Prof. dr hab. inż. Adam Proń jest pracownikiem Komisariatu ds. Energii Atomowej w Grenoble i Politechniki Warszawskiej, prowadzi badania w dziedzinie chemii i fizykochemii polimerów. Opublikowali wspólnie szereg artykułów dyskusyjnych w takich czasopismach, jak: „Gazeta Wyborcza”, „Polityka”, „Przegląd”, „Wiedza i Życie”, „Sprawy Nauki” i „Orbital” (dwumiesięcznik Polskiego Towarzystwa Chemicznego).