Niepotrzebna historia

Grzegorz Filip

Historia zaczęła się od dziejów bajecznych. Gall Anonim i mistrz Wincenty przytaczali legendy, zasłyszane opowieści. Pierwszy na źródłach pisanych oparł się Długosz i tak już pozostało na dłużej. Odtąd historycy zajmowali się docieraniem do archiwów, penetrowaniem ich w poszukiwaniu znaczących dokumentów. Kopiowali je, nieraz przepisywali, poddawali krytycznej analizie, porównaniom, wyciągali wnioski. Publikowali źródła, cytowali je, uważali za bardzo ważne...

Ale przyszedł czas przełomu, a za nim czas odrzucenia racjonalnych procedur. Wprawdzie nawoływano do pozostawienia historii historykom, ale gdy się za coś wzięli, miano im to za złe. Mówiono, że lepiej nie wracać do tego, co było. Przestało być także istotne, co podają źródła. Okazało się, że kwerenda archiwalna i publikowanie jej efektów to działalność niecywilizowana. Zaczęto piętnować niektórych historyków. Ujawniły się poglądy kwestionujące historię opartą na źródłach. „Po co czytać akta” – mówiono – „przecież wszyscy wiemy, jak to było.” Ale okazało się niestety, że jedni wiedzą co innego niż inni. Znalazło się więc kilku wpływowych publicystów, którzy ustalili najlepszą wersję historii i odtąd już wszyscy wiedzieli, jak było i co o tym myśleć. Niepotrzebne okazały się badania, dociekania, spory. Zbędne kartoteki, akta, dowody. Bezużyteczne stały się archiwa. Stworzono je przecież w dużej części z dokumentów założonych przez złych ludzi, jak mogły więc być dobre? Ktoś rzucił hasło, by się tej makulatury pozbyć...

Gdyby w innej epoce przytoczyć tę opowieść, mówiono by o zaćmieniu umysłów, zbiorowym zamroczeniu, sprzeniewierzeniu się wypracowanym przez ludzką cywilizację zasadom poznania naukowego. Ale nie żyjemy w innej epoce.