Noworodek do zabawy
Bulwersująca sprawa dwóch pielęgniarek, które w śląskim szpitalu na nocnym dyżurze zrobiły sobie „sesję zdjęciową” z wyjętymi z inkubatora wcześniakami, budzi emocje przede wszystkim ze względu na zagrożenie życia dzieci, ale można, i chyba należy, rozpatrywać ją też pod kątem jakości opieki pielęgniarskiej, a przede wszystkim pod kątem praw człowieka, prawa każdego, nawet najmniejszego człowieka do godności. Psycholog, „na gorąco” analizujący to zdarzenie, dopatrzył się w zachowaniu pielęgniarek zaspokojenia potrzeby dominacji, wykorzystania braku kontroli i bezkarności w zetknięciu z osobą całkowicie zależną, bezbronną. Wydaje mi się, że jest to nadinterpretacja. Owe pielęgniarki najwyraźniej nie zastanawiały się nad tym, co robią, zachowały się bezmyślnie. Rozbawiona twarz tej bardziej roześmianej, trzymającej płaczące rozpaczliwie, nagie dziecko gestem, jakim czasem trzyma się „dla zabawy” szczeniaka lub małego kotka, choć przecież nawet zwierzęta nie powinny służyć w taki sposób do zabawy, budzi skojarzenia z zachowaniem pielęgniarki z czeskiego serialu Szpital na peryferiach, o której jej przełożony lekarz powiedział: „gdyby głupota miała skrzydła, latałaby pani jak gołębica”.
Trauma szpitalna
Etyk wypowiadający się w tej sprawie stwierdził, że to dom kształtuje zachowania etyczne, ale chyba nie można na tym poprzestać. W programie studiów medycznych – i lekarskich, i pielęgniarskich – jest przedmiot etyka, który jeśli nawet nie zapobiega różnym nieetycznym zachowaniom, to przynajmniej w jakimś stopniu zmusza do zastanowienia się nad nimi. W roku 1984, gdy w Akademii Medycznej w Poznaniu, z inicjatywy późniejszej wieloletniej dziekan Wydziału Pielęgniarskiego, prof. Laury Wołowickiej, anestezjologa, wprowadzono do studiów pielęgniarskich przedmioty pod nazwą kulturoterapia, a później również etnopielęgniarstwo – odpowiednik amerykańskiej opieki kulturowej – część słuchaczy buntowała się, twierdząc, że zajęcia na temat odpowiedniego, „kulturalnego” traktowania pacjentów, powinny istnieć w szkole średniej, a nie na studiach. Jeden z argumentów przemawiających za wprowadzeniem takich przedmiotów mówił jednak, że absolwentki wyższych studiów pielęgniarskich mają pełnić funkcje kierownicze, co oznacza, między innymi, kontrolę zachowań podwładnych, także pod względem ich kultury, i stwarzanie atmosfery, w której podobnie bulwersujące zachowania, jakie miały miejsce w śląskim szpitalu, nie mogłyby się zdarzyć. Impulsem do ułożenia programu kulturoterapii były zaobserwowane i opisane w różnych artykułach zachowania, obecnie już anegdotyczne, ale niestety prawdziwe, a dziwnym trafem mające miejsce na oddziałach położniczych i neonatologii, czyli tam, gdzie człowiek jest najbardziej wrażliwy. Na przykład „powitanie” samotnej pacjentki, zgłaszającej się do porodu w izbie przyjęć szpitala klinicznego AM, słowami: „Porządną kobietę do porodu przywozi mąż”. A w innym szpitalu, też klinicznym, ironiczna uwaga pod adresem pacjentki okazującej metrykę dziecka, tak zwany nasciturus (uznanie ojcostwa przed urodzeniem), w celu wpisania do książeczki zdrowia dziecka nazwiska jego ojca: „Ojca dla dziecka będzie sobie pani szukać po wyjściu ze szpitala”. A na jeszcze innym oddziale położniczym – odpowiedź pielęgniarki na prośbę pacjentki leżącej nieruchomo po operacji, by poprawiła jej poduszkę: „Niech mi pani w pracy nie przeszkadza”. Żadna sytuacja nie zagrażała życiu, ale każda spowodowała u kobiet uraz, pamiętany przez długie lata po wyjściu ze szpitala. W sytuacji, jaka miała miejsce na oddziale noworodków śląskiego szpitala, dramatycznie brzmi wypowiedź matki dziecka, które zmarło, a najprawdopodobniej było tak bezsensownie fotografowane, że wolałaby, aby przyczyna śmierci okazała się inna niż skutki tej „sesji fotograficznej”.Sztuki bardzo szczególne
Pamiętać też należy, że również mężczyźni, ojcowie, bardzo przeżywają pobyt swoich dzieci w szpitalu, na oddziale neonatologii. W ramach zajęć z kulturoterapii, w celu uwrażliwienia i skłonienia do empatii, prosiłam studentów pielęgniarstwa ze studiów dziennych i zaocznych o opisanie – jeśli zechcą – najbardziej dramatycznej sytuacji w ich życiu i pokazanie oraz opisanie zdjęcia mającego dla nich szczególne znaczenie. Okazało się, że sytuacje dramatyczne w znacznej części związane były z chorobą i/lub pobytem w szpitalu. Wśród zdjęć natomiast znalazło się jedno przedstawiające dziecko w inkubatorze – zrobił je jego ojciec i opisał, jak bardzo bał się o życie przedwcześnie urodzonego synka, leżącego na oddziale neonatologii.
Sprawą odczuć, uczuć pacjentów a dokładniej pacjentek oddziałów położniczych i ich lekceważenia przez personel medyczny zajmowała się w latach dziewięćdziesiątych Alicja Dubert z Instytutu Kulturoznawstwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a przypomnienie wyników tych badań byłoby dzisiaj – okazuje się – jak najbardziej na czasie. Wróćmy jednak do zdjęć. Nie ma chyba rodziny, która nie gromadziłaby fotografii swoich dzieci, od najwcześniejszych dni ich życia, a nawet z okresu prenatalnego (wydruki USG). Zastanówmy się, w czyim albumie miały się znaleźć zdjęcia dzieci z ich „opiekunkami” z oddziału wcześniaków? Czemu i komu miały służyć? O czym świadczyć? W zestawieniu z nimi czystą utopią w polskich warunkach wydawać się może sytuacja przedstawiona na zdjęciu zdobiącym okładkę książki Sztuka w szpitalach. Dźwięki: dwoje uśmiechniętych młodych ludzi, mężczyzna i kobieta – on ze stetoskopem, w zielonym fartuchu, wskazującym na anestezjologa, ona „po cywilnemu” – pochylonych nad inkubatorem, w którym leży niemowlę, a na poduszeczce obok główki dziecka – maleńki odtwarzacz z widoczną kasetą. To muzykoterapia na oddziale noworodków. Autorką książki jest dr Rosalie Rebollo Pratt, związana z międzynarodową fundacją „Very Special Arts” („Sztuki bardzo szczególne”), zajmującą się wprowadzaniem sztuki na oddziały szpitalne oraz promocją twórczości osób niepełnosprawnych. Fundacja ta jest w Polsce znana – w roku 1994 w Katowicach pod jej auspicjami odbywał się Festiwal Sztuk Bardzo Szczególnych, a do jej idei nawiązuje katowicki Festiwal Ekspresji Dziecięcej, organizowany, między innymi, przez dwie wybitne arteterapeutki: dr Beatę Mazepę i dr Katarzynę Krasoń z Uniwersytetu Śląskiego. Nieodżałowanej pamięci Jerzy Waldorff powtarzał: „Muzyka łagodzi obyczaje”. Może więc należałoby na szerszą skalę wprowadzać muzykę do programu edukacji pielęgniarek, nie rezygnując, oczywiście, z bardziej stanowczych kroków podejmowanych dla zapobieżenia „bawieniu się” noworodkami na oddziałach szpitalnych?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.