Ministrowi kultury

Piotr Müldner−Nieckowski


To znana anegdota. Pisarze często ją opowiadają, bo wielu naprawdę przeżyło takie zdarzenie. Pociąg. W przedziale jakaś Pani rozpoznaje znanego autora, którego widziała na okładce znanej książki, i nie daje mu dojść do słowa, ponieważ ma coś ważnego do opowiedzenia. Nieznani nie dopuszczają do głosu znanych. Znani jednak są wyćwiczeni i wiedzą, że lepiej w takich sytuacjach milczeć. Takie podejście przynosi nieznanym ulgę, mogą się wreszcie wygadać, popisać, pokazać, a nawet pouczyć. A nuż znany zapamięta nieznanego i uczyni z niego znanego, a nuż nieznany wpłynie na znanego tak, jak nigdy dotąd nie udało mu się na nikogo wpłynąć? Niech w naszym wypadku Pani ma autorowi do opowiedzenia niezwykłą historię swojego życia, tak niesłychaną i fantastyczną, że, zdaniem tej Pani, nadaje się na scenariusz, a może i na Nobla. Można przysiąc, że jest to historia genialna, a tym samym może i Pani jest nie byle kim. Więc opowiada. Rzecz jest nawet zajmująca, ale tylko tu, w przedziale pociągu relacji Wołomin – Tłuszcz, kiedy nie ma nic do roboty. Pisarz usiłuje zapamiętać. Spalił się dom, w którym na strychu był przechowywany kupon totolotka. Kiedy pożar ugaszono, właściciel kuponu dostaje SMS, że trafił wszystkie sześć numerów, co oznacza jakieś dwa miliony złotych z kawałkiem. Ale nawet gdyby nie było tych milionów, kawałek też by coś znaczył, mniej więcej tyle, co samochód. Oczywiście, rodzina jest wściekła na milionera, że tak głupio schował ów kupon i ze złości sprzedaje pogorzelisko bezdomnemu za puszkę piwa. Były bezdomny wprowadza się do ocalałej piwnicy, gdzie w blaszanym pudełku znajduje kupon, w zasadzie nietknięty, z przypalonym rogiem, a że były bezdomny głupi nie jest, postanawia sprawdzić, czy ten papier ma jakąś wartość. Jakoż się okazuje, że ma, i to dwóch milionów z groszami. Nawet gdyby te miliony przepadły, grosze też miałyby swoją wartość, ale to w tej sytuacji nie ma żadnego znaczenia, bo miliony naturalnie jak najbardziej są. Były bezdomny w tym momencie staje się byłym biednym i wraca do żony, która ongiś wygnała go z domu za to, że jest nieudacznikiem. Ta przyjmuje go z otwartymi ramionami, bo przecież jej były mąż jest teraz już tylko byłym nieudacznikiem, a tacy są warci więcej niż cały tabun nieudaczników biednych i bezdomnych. Teraz, jako bogacz, może opiekować się małżonką i dawać jej szczęście. I tą żoną jest właśnie ta Pani, która to opowiada, a jedzie do Tłuszcza, żeby załatwić pozwolenie na odbudowę spalonego domu, którego stała się współwłaścicielką, oczywiście wraz z odzyskanym mężem. I Pani kończy w te słowa: „No i co pan na to? Niech pan to natychmiast opisze i wyda książkę, a ja nawet nie chcę ani grosza, daję to panu gratis. To jest historia prawdziwa, bo to jest historia z mojego życia, to mój mąż z moim totolotkiem”. Prawdziwy autor musiałby w tym momencie ziewnąć. Usłyszał niewiele, właściwie prolog, początek dzieła, a mówiąc fachowo, ekspozycję. Pisarz musiałby się poważnie zastanowić, co z tym fantem robić dalej, jak rozwinąć tak zaczęte dzieje powieściowe (scenariuszowe), żeby miały cień sensu. Do czego to ma prowadzić, jaki ma być cel pisania. Z takich prologów jest zbudowana niemal cała komercyjna produkcja filmowa i książkowa, sprzedająca się świetnie. A to jest mylące. Historyjki typu „deus ex machina” nic bowiem nie wnoszą, opowiadają w kółko to samo: diabełek wyskoczył z pudełka i stało się coś nieprawdziwego (wygrana i powrót męża). Życie stale dostarcza faktów artystycznie nieprawdziwych, bo przypadkowych, w które żaden widz i czytelnik nie wierzy. Jeśli autor nie wie, co zrobić z bohaterem, to wypuszcza diabełka z pudełka, na przykład każe doniczce spaść z drugiego piętra na głowę albo zabłąkanej kuli trafić w serce. Nie chcę przez to powiedzieć, że sztuka pisania polega tylko na wymyślaniu zdarzeń nieprzypadkowych, ale z całą pewnością jest ono podstawą warsztatu pisarskiego. Pani z pociągu wyraźnie się to nie udało, ale to nie ona pisała. Napisało życie. Gdyby pisarz był brutalny, musiałby (ziewając) powiedzieć, że to nie ma sensu, jest nudne i ogłupiające. Jeśli jednak będzie grzeczny i zapała pasją dydaktyczną, wyjaśni, że fabułki napisane przez życie są ciekawe tylko dla osób, które takie zdarzenia przeżyły. Nikt prócz nich nie odczuje śladu emocji. Nikogo nie obchodzi to, że ktoś inny wygrał w totolotka ani to, że wrócił nadziany mąż, aby opiekować się jakąś nadętą Panią. Ale może kogoś by zainteresowało, co Pani rozumie przez opiekę? Tego już się nie dowiemy, bo pociąg dojechał do Tłuszcza i Pani wysiadła. Chyba że powie nam to pisarz. Niech powie. Dajmy mu trochę czasu, niech pomyśli, niech wymyśli tak, żeby było prawdziwie, i opowie nie tylko o Pani, ale także o nas samych. O naszym kraju, w którym takie rzeczy są możliwe. A potem dajmy jeszcze parę złotych na wydrukowanie, może będzie warto. Co serdecznie dedykuję Panu Ministrowi Kultury i Dziedzictwa Narodowego, bo mamy sporo prawdziwych pisarzy, których się zaniedbuje.
e−mail: pmuldner@mp.pl